Translate

sobota, 28 marca 2015

Rozdział 48 Potwór

Spojrzała na niego jakby powiedział jej, że na Antarktydzie jest upał. Ona i Benjamin zostają rodzicami?
-Słucham?- zapytała.
-Moje gratulacje Alexandro, jesteś w ciąży- powiedział zadowolony.
-Ale…- Benjamin był w szoku, tak jak ona. –to niemożliwe- wzmocnił objęcie Alexandry.
-Benjaminie wychodzi na to, że to jest możliwe. Edward i Bella są rodzicami Renesmee. Kiedy Bella była w ciąży była człowiekiem. W waszym przypadku to jest możliwe.
-Ale.. to niemożliwe. Bella wtedy umierała. To dlaczego nie jest tak ze mną? To…
-Niezwykłe- powiedział lekarz. –Alexandro, magia cię chroni. Nie jesteś człowiekiem, jesteś zaklętą, zaklętą singularis. Wasze dziecko będzie pierwszym dzieckiem z nowej rasy, zupełnie jak ty. Muszę wiedzieć, to trochę dla was krępujące, kiedy odbył się wasz pierwszy stosunek?
-W styczniu. Dokładnie pierwszego dnia miesiąca- powiedział Benjamin automatycznie. On również niedowierzał.
-Ciąża posuwa się bardzo szybko. Dziecko wygląda jakby miało trzy lub cztery miesiące. Widocznie ciąża u ciebie będzie mogła trwać pół roku, nie dziewięć miesięcy jak u człowieka.
Nadal to do niej nie docierało. Spojrzała na swój brzuch. Zorientowała się, że położyła na nim dłoń.
-Przygotuje salę do jeszcze jednego badania by upewnić się, że nie grozi wam nic. Za chwalę przyjdę po was. Porozmawiajcie na spokojnie- powiedział życzliwie. Po chwili już go nie było.
Milczała. Benjamin też. W jej ciele jest mała istotka. Dziecko, które nie miało prawda być owocem ich związku. To było niemożliwe. Dziecko zawsze było ich marzeniem nierealnym do zrealizowania. Pamiętała jak Benjamin czule patrzył na nią, kiedy w ramionach miała małą siostrę Kasandry. Patrzył na dziecko z tęsknotą. Wiedziała, że zawsze chciał zostać ojcem. Teraz jest nie tylko jego narzeczoną
ale i matką jego dziecka, ich dziecka.
Spojrzała na niego. Patrzył się na nią z czułością. Położył dłoń na jej policzku. Po chwili uśmiechnął się szeroko. Jakim cudem? Uśmiechnęła się, a z oczu zaczęły płynąć łzy. Łzy szczęścia, wzruszenia. Objęła go za szyję, a on przyciągnął ją na swoje kolana. Zaczął się śmiać, tak szczerze. Również zaczęła. Mocno go ściskała. Czy to możliwe, że otrzymali taki dar? Małą istotkę? Spojrzała na niego i go pocałowała. Jak bardzo była szczęśliwa. Niemożliwe stało się możliwe. Ona i Benjamin utworzą rodzinę, prawdziwą rodzinę. Ona, on i dziecko. Pogłębił pocałunki. Były takie czułe, delikatne. Zaprzestali ich. Złączyli swoje czoła i patrzyli w siebie. Nie potrafiła opisać, co czuje. Tyle pozytywnych emocji. Nie mogła przestać się uśmiechać.
-Nie wierzę w to- powiedział zadowolony. Był w szoku. –Będziemy mieli dziecko.
-Och Benjaminie, tak strasznie cię kocham- przytuliła się do niego. Również mocno ją objął. -Będziesz ojcem.
-Będziesz matką Alexandro, tak strasznie o tym marzyłaś. Nie wierzę w to jakim jestem szczęściarzem.
Spojrzała na niego. Był taki szczęśliwy, oni byli szczęśliwi. Położyła dłonie na jego policzkach i delikatnie przesuwała kciukami po jego skórze. Takie szczęście, takie nierealne.
-Dlatego w ostatnim czasie stałaś się jeszcze bardziej wrażliwa- powiedział kładąc dłonie na jej, które trzymała na jego twarzy. –Dlatego tyle spałaś. Teraz rozumiem. Niepotrzebnie się denerwowałem.
-Och Benjaminie- pokręciła głową. Nie potrafiła w to uwierzyć.
Nie musiała mówić, wiedział, co chce powiedzieć.
Wzięła jego dłoń i położyła na swoim brzuchu. Poczuła jak na początku lekko się opierał, jakby się bał, że skrzywdzi maleństwo. Ale położyła je bez problemu. Czuła jak delikatnie głaszcze skórę. Nachylił się i delikatnie ją pocałował. Było to takie urocze, kochane. Przyłożył ucho do niego. Próbował nasłuchać go.
-Jest jeszcze zbyt małe- powiedział i wyprostował się. Dłonią wytarł jej łzy. Nie potrafiła w to uwierzyć. Objął ją delikatnie i zaczął kołysać. Oparła się o jego pierś i ułożyła dłonie wzdłuż niej.
-Zaręczyny przy twojej niespodziance idą w zapomnienie- powiedział szczęśliwy.
-Nie prawda. Były również piękne- powiedziała.
-A bałem się, że jesteś chora- powiedział. –Lub, że zostałaś ponownie przeklęta przez kogoś.
-Też się bałam, że coś się złego dzieje- powiedziała wtulona. –Nie wierzę w to.
-Ja też kochanie- powiedział.
-To oboje uwierzcie- usłyszeli głos. Carlisle wrócił. Uśmiechnęła się do niego. Benjamin również. –Chodźcie. Zrobimy jeszcze jedno badanie. Potem wrócimy i powiecie wszystkim o niespodziance.
***
Wracali do domu. Carlisle po badaniach stwierdził, że nic nie grozi Alexandrze i dziecku. Benjamin czujnie obserwował, czy ktoś ich obserwuje. Jednak nikogo nie było, na szczęście. Egipcjanin splótł ich dłonie. Oboje niedowierzali.
-Dobrze się czujesz?- zapytał.
-Jestem trochę zmęczona i… oszołomiona- uśmiechnęła się.
-Wiem, nie tylko ty- wyściskał ją.
-Carlisle, ty chyba przyciągasz takie przypadki- powiedziała nastolatka.
-Jestem dumny z tego- powiedział również oszołomiony i zadowolony. –Zaczęło się od Renesmee, teraz ty- spojrzał na nią w lusterku. Posłał jej uśmiech. –Jestem ciekawy jak twoja ciocia zareaguje.
-Na pewno będzie zadowolona- powiedział Benjamin.
-Miło się tak na was patrzy- powiedział zadowolony lekarz.
-A co teraz będzie?- zapytała.
Od razu wiedzieli, co ma na myśli. No właśnie, rada. Nie może się dowiedzieć o tej nowinie. Będą chcieli skrzywdzić ją i dziecko.
-Musimy być jeszcze bardziej ostrożni- powiedział blondyn.
-Bez obaw. Nic wam nie zrobią. Już ja się o to postaram- powiedział całując jej czoło.
-Ale pamiętajcie również, że nie jesteście sami. Emmet rwie się do walki.
-Już widzę jak zacznie cię traktować jak byś była ze szkła- powiedział rozbawiony.
Uśmiechnęła się lekko. Miała pewne obawy. Co jak inni nie będą zadowoleni? Będzie to kolejny powód do większej ostrożności.
-Ej znam tą minę- chwycił jej podbródek i przyciągnął jej spojrzenie. –Co jest?
Westchnęła. Nawet więź nie musiała go informować.
-Jestem zaniepokojona i przerażona- powiedziała.
-Czym? Nie ma powodu do niepokoju- uśmiechnął się. Znała ten uśmiech. Chciał ją pocieszyć.
-Benjaminie, rada jest tuż obok. Jak się dowiedzą… Nie chce by ktokolwiek ucierpiał- powiedziała kładąc dłoń na brzuchu.
-Bez obaw. Nie dowiedzą się. Zrobię wszystko byście byli bezpieczni i zdrowi.
-Benjamin ma rację, Alexandro- odezwał się Carlisle. –Nie przejmuj się na zapas. Wszyscy będziemy teraz z wami. Na wszelki wypadek w tym całym czasie będziemy musieli mieszkać wszyscy razem. Nie masz czego się obawiać. Na pewno wszyscy będą zadowoleni.
Podjechali pod dom. Otuliła się płaszczem i chwyciła dłoń Benjamina, którą jej podał. Czuła jak serce zaczęło jej przyśpieszać. Bała się, że może dojść do podobnej sytuacji, która była wiele lat temu. To samo przeżywała jej matka. Też dowiedziała się, że jest w ciąży. Też miała w sobie inne dziecko, wyjątkowe, z nowej rasy. Pewnie również się obawiała. Również była ścigana. Poczuła jak bardzo za nią tęskni. Tyle ją łączyło z rodzicielką. Chciałaby z nią usiąść, porozmawiać, przytulić się, posłuchać rad. Uśmiechnął się do niej. Przytuliła się do niego. Ta wiadomość nie mogła dojść do niej. To było takie nie realne.
-Gotowa?- zapytał.
-Łap mnie jakbym mdlała- uśmiechnęła się w jego koszulę.
-Cały czas będę cię trzymał. Chodź- objął ją ramieniem. Położyła dłonie na jego ręcę, którą miał na biodrze. Wzięła głęboki oddech. Carlisle uśmiechnął się do niej krzepiąco i otworzył drzwi. Weszli do domu. Od razu poczuła przyjemne ciepło. Mocniej chwyciła dłoń Benjamina. Usłyszała jak ktoś zbliża się do wejścia.
-Już wróciliście- usłyszała głos Astery. Carlisle już wszedł do salonu.
Benjamin pomógł jej ściągnąć płaszcz. Weszli do salonu. Widziała jak jej ciocia szła w ich kierunku. Kiedy się pokazali, zobaczyła na jej twarzy ulgę. Szybko do niej podeszła i objęła
-Tak bardzo się martwiłam- powiedziała obejmując siostrzenice. –Jesteś cała. Co się działo? –spojrzała na nią.
-Ja…- zamilkła. Nie potrafiła powiedzieć tego na głos.
-Jesteś taka blada. Kochanie, co ci jest?- zapytała zaniepokojona.
-Zaraz wszystko wyjaśnimy- Benjamin spojrzał na nią. Też wyglądał na podenerwowanego.
-Alex- podszedł do niej Jack i mocno wyściskał.
-Nic mi nie będzie- zdołała tylko powiedzieć.
Odsunął się i spojrzał na nią uważnie.
-Znam tą minę, Alex- powiedział.
Mocno chwyciła dłoń Benjamina. Wszyscy się na nich patrzyli.
-Benjaminie?- spojrzała pytająco na parę.
Alexandra spojrzała na niego. On lekko kiwnął głową i uśmiechnął się.
-Chodzi o to ,że..- zaczęła dziewczyna.
Nagle do pomieszczenia wbiegła Alice. Szybko do niej podeszła i objęła ją. Była rozpromieniona.
-Naprawdę Alex? To prawda? Proszę, powiedz, że tak. Widziałam to, to nie mogło być błędne- mówiła szybko cała zadowolona. Spojrzała na Alexandrę i Benjamina- to prawda? To się stało?
Musiała mieć wizje. Jej poprzednia była również prawdziwa, tylko nie zinterpretowana dobrze.
Zdołała tylko przytaknąć ruchem głowy. Podskoczyła uradowana i ponownie ją uściskała. Cieszyła się jeszcze bardziej niż oni.
-Dzieci, na bogów, powiedzcie co się dzieje. Nie przytrzymujcie nas w niepewności- powiedziała Isisa.
-Chcieliśmy wam powiedzieć- zaczął Benjamin obejmując Alexandrę ramieniem-, że niedługo nasza rodzina się powiększy o jeszcze jedną osobę- powiedział.
Wszyscy momentalnie zrobili duże oczy ze zdziwienia. Alexandra przygryzała wargę by się nie uśmiechnąć, lecz jej się nie udało.
-Alex naprawdę?- poszła do niej Rosalie.
-Tak. Jestem w ciąży Rosie- powiedziała szeroko się uśmiechając.
Przyjaciółka szybko do niej podbiegła i przytuliła. Wiedziała, że się cieszy. Ona zawsze chciała mieć dzieci ale ich nie może mieć. Uściskała ją mocno. Słyszała jak inni się cieszą. Isisa zaczęła się śmiać i podeszła objąć syna. Emmet patrzył na nią i uśmiechał się, kręcąc głową. Również się cieszył.
-Och Alex- odsunęła się od niej i szeroko uśmiechnęła. –Naprawdę?
-Tak Rose, tak- powiedziała ściskając jej dłoń.
-Kochanie, twoja mama byłaby z ciebie taka dumna- podeszła Astera i zastąpiła Rosalie. –Gratuluję kochanie.
-Dziękuję ciociu- przytuliła się do niej kurczowo
-Kto by pomyślał- powiedziała. –Tak strasznie się o ciebie bałam, wszyscy się zamartwiali. Do dziś nie zrozumiem jaka ty jesteś już duża.
-Wiem, nie potrzebnie. Wszystko jest ze mną dobrze.
-Z wami- powiedział Benjamin. Spojrzała na niego. Objął ją i ucałował jej czoło.
-Moja mała dziewczynka- przyszedł Emmet. –Wiedziałem, że ten wyjazd do Egiptu nie był dobrym pomysłem. Mówiłem, byście mnie ze sobą zabrali- zaśmiał się.
-Dobrze, że cię tam nie było- powiedział Benjamin. Zaśmiali się.
-Z tego co słyszałem, cieszę się- zaśmiał się. –Gratuluję mała- wyściskał ją. –Stary, opiekuj się nią i szkrabem.
-Nie mam nic innego do roboty- uściskał swoją narzeczoną.
-Nie wiem z czego się tak cieszycie. To tylko kolejny kłopot w tej sytuacji- usłyszeli głos Rafaela.
Spojrzała zaskoczona na niego. Dlaczego on wszystko potrafił zepsuć? Nawet tak piękną chwilę jak tę…
-Rafaelu jak możesz tak mówić?!- zapytała oburzona Astera. –Co ty wyprawiasz?
-A jak wy możecie się z tego cieszyć? Dzieciak jest teraz kolejnym problemem. Co jak ojciec się o tym dowie? Nie widzisz tego, że pogarsza to sytuacje? Nawet nie wiadomo, co to jest- wskazał na nastolatkę. Był naprawdę wściekły.
-To nie jest coś, to żywa istota- powiedziała również zła. Dotknęła delikatnie swój brzuch.
-Nie wiesz, jakie ono będzie- powiedział.
-Matka również nie wiedziała jaka będę, nikt tego nie wiedział!- również podniosła głos. –A jednak mnie urodziła.
-Ty jesteś innym przypadkiem- powiedział zły.
-To jest to samo! Jakoś nie przypominam potwora, o jakiego mnie posądzano przed narodzinami!
-Nie wiesz, co to jest! Kolejny wybryk natury taki jak ty!- powiedział wściekły. Nie panował nad sobą.
-Wynoś się z tego domu!- powiedział Benjamin. Nie lubiła, kiedy był zły. Miał ten mroczny głos. Zmocniła uścisk. Nie chciała by stracił nad sobą panowanie.
-Rafaelu jak możesz tak mówić?- zapytała Astera. Była widocznie w szoku. Zakrywała usta dłońmi.
-Próbuję was uświadomić przed zaślepieniem- warknął. –Żebyś tego nie żałowała- powiedział. Kipiał wręcz negatywną energią.
-Nie każ mi się powtarzać. Wynoś się i nie wracaj- powiedział Benjamin.
Rafael spojrzał na niego wściekły. Alexandra miała wrażenie, że za chwilę się na siebie rzucą.
-Potrafisz wszystko tak łatwo zniszczyć- powiedziała.
Spojrzał na nią. Jego spojrzenie jakby zmiękło. Chciał coś powiedzieć, ale nie pozwoliła dojść mu do słowa.
-Niby się tym wszystkim przejmujesz, martwisz się, pomagasz i angażujesz, ale wszystko potrafisz
zniszczyć. Wyjdź, jako wybryk natury nie będę cię zatrzymywać- powiedziała i zaczęła iść w kierunku schodów. Chciała schować się w sypialni i zostać sama.
-Cholera, Alex- usłyszała głos brata.
-Słyszałeś, masz wyjść- powiedział Emmet, zastawiając mu drogę by nie podszedł do Alexandry, która się już wspinała po schodach.
Usłyszała kroki i trzask drzwiami. Wyszedł. Dziękowała w duchu. Nie chciała go widzieć. Obawiała się, że dojdzie do rękoczynów pomiędzy nim a Benjaminem. Na szczęście się nie sprawdziły.
***
Wykąpała się i ubrała w strój do spania. Otuliła się szlafrokiem i wyszła z łazienki. Benjamin siedział i czekał na łóżku. Kiedy ją zobaczył od razu wstał i przytulił ją czule do siebie. W ten wieczór była naprawdę wykończona.
-Nie przejmuj się tym- powiedział.
-Dlaczego on tak sądzi?- zapytała. Zabolały ją słowa brata. –Nie rozumiem go.
-Zapomnij o nim. Zawsze wszystko potrafił skomplikować. Zbyt dużo pokładasz w nim nadziei.
-Nie rozumiem, niby żałował, że zrobił mi wcześniej te świństwa, potem pomógł nam, kiedy mnie zaatakowali w szkole, kiedy byłeś w śpiączce- przytuliła się mocniej do niego- był obok. A teraz… - zamilkła.
-Spójrz na mnie- położył dłoń pod jej podbródek. Uniósł go i spojrzała w jego szare oczy. –Nic nie poradzisz. Nadal nie podoba mi się fakt, że jest twoim bratem. W ogóle nie jesteście do siebie podobni i cieszę się z tego. Ty jesteś jedyna w swoim rodzaju. Powiedział, co mu leżało na sercu. Widocznie dobrze się bawił grając dobrego brata. Zapomnij o nim. Lepiej pomyśl o sobie i o nim- delikatnie dotknął jej brzucha. Spojrzała na nią.
Uśmiechnęła się.
-I o to właśnie chodzi. Masz się tak uśmiechać- powiedział i pocałował ją.
-Mam pomyśleć o nim?
-Tak- odpowiedział uśmiechając się.
-A wiesz, że to może być ona?- powiedziała.
-Wiem- ucałował jej policzek.
-To nie mów, o maleństwie on- zaśmiała się.
-To jak je nazwiemy?- zapytał.
-Na zdjęciu jest śliczną kropeczką- zaproponowała.
-Trochę dużą kropeczką. Nie mogę doczekać się tego badania za dwa tygodnie. Chce usłyszeć bicie serca naszej kropeczki- wziął ją na ręce i położył na łóżku.
-A za cztery miesiące się urodzi- powiedziała przytulając się do niego.
-Naprawdę to się dzieje?- zapytał. –Czy nadal jestem w śpiączce?
-Chyba wpadłabym w szał, gdyby okazało się, że śnie- uśmiechnęła się.
-To takie nierealne- delikatnie musnął jej policzek dłonią.
Położyła się na plecach, a on oparł się na ramieniu.
-To rzeczywiście prawda- zaśmiała się niedowierzając.
-To prawdziwy cud. Nie marzyłem o takim szczęściu. Trzeba poinformować radę boską o sytuacji z tym wszystkim i powiedzieć, że będą mieli nowego podopiecznego- mówił z wielkim uśmiechem na twarzy.
-Hathor będzie zachwycona- założyła mu ramiona za szyję.
-Może lepiej przełóżmy tą wizytę. Nie chcę by cię udusiła z radości.
-Nie będzie tak źle. Pójdziesz na to spotkanie, powiesz o tym- uśmiechnęła się szeroko- i wrócisz.
-Nie. Zamierzam cię zabrać do lasu, wywołać ich tam i chce byśmy razem im to wyznali.
-Benjaminie, nie jestem pewna, czy aby powinnam tam być. Ty masz królewski tytuł, nie ja.
-Cała ty- skradł jej pocałunek. –Jesteś moją narzeczoną i matką naszego dziecka- zaśmiał się- bogowie nadal w to nie wierzę. Będziesz moją żoną. Należymy do jednej wspólnej rodziny, to
znaczy, że  możesz ich wezwać bez żadnych problemów. Oni również darzą cię sympatią. Szczególnie zabłysłaś odgadując, kto kim jest, kiedy ich poznałaś.
-To było tak dawno temu. Nie zapomnę tego przerażenia- powiedziała.
-Wyglądałaś świetnie z tą zaskoczoną i onieśmieloną miną.
-Jesteś okropny, nie wiesz jakie to było przeżycie dla osiemnastolatki? Duże.
-Wiem, ale będę to pamiętał do końca życia.
-A jest trochę długie- zaśmiała się.
-To prawda- zakrył jej usta swoimi.
Taka mała, niespodziewana sprawa, a tyle radości. To było piękne. Przesunęła dłońmi po jego piersi, ramionach. Tak bardzo go kochała, a dziecko tylko wzmocniło to silne uczucie. Rozwiązał jej szlafrok i rzucił go na brzeg łóżka. Powoli obdarowywał jej szyję pocałunkami. Potem obojczyk, pomiędzy piersiami. Podciągnął jej koszulę nocną do tali. Zatrzymał się nad płaskim, jeszcze, brzuszkiem. Delikatnie go dotknął dłonią i złożył na nim czuły, delikatny pocałunek.
Spojrzał na nią. Uśmiechała się. Była taka spokojna, taka…szczęśliwa.
Położył się koło niej i objął. Położyła głowę na jego piersi. Przykrył ich kołdrą, a po pocałunku w jej czoło. Zasnęła. Po raz pierwszy od wielu dni, czuł się szczęśliwy, uwielbiał to uczucie. Mała go doświadczył w życiu, jak Alexandra. Wszystko dzięki krótkiemu spotkaniu w jego kraju. Dzięki temu, oboje są szczęśliwi.

poniedziałek, 23 marca 2015

Rozdział 47 W roli Gabrieli

Jest to już piąty dzień od powrotu Benjamina do ich świata. Od tamtej pory oboje spędzali ze sobą każdą chwilę. Głównie leżeli w łóżku, by oboje odpoczęli. Ona była wykończona przez oczekiwanie, zaniedbanie i oddanie dużej ilości krwi. On był wykończony przez truciznę i jej iluzje. Dzięki temu nastolatka nie miała już sinych obwódek pod oczami, spuchniętych oczu od płaczu, cera nie była niezdrowo blada. Ale mimo tego, miała powody do niepokoju. Ostatnio często była zmęczona. Robiło jej się słabo czy miała dziwne sny.
Poszła do garderoby w sypialni. Benjamin obmyślił sprytny plan. Zrobił jej niespodziankę i zaprowadził do jego garderoby. Przeniósł jej ubrania do niego. Teraz bez problemów nie musiała iść do swojego dawnego pokoju i tam się przebierać. Założyła jeansy i biały za duży sweter robiony na drucie. Ostatnio było jej zimno, był to kolejny powód jej niepokoju. Co się z nią dzieję?
Zapomniała o niepokojach, kiedy spojrzała na swój palec. Pierścionek zaręczynowy od Benjamina. Uśmiechnęła się szeroko. Nie potrafiła tego zrozumieć. Przyzwyczaiła się do tego, że była przyjaciółką, potem dziewczyną czy partnerką. Ale nie dochodziło do niej, że jest narzeczoną. Wiedziała co o znaczy. Bała się swojego ślubu, nawet bardzo. Nie wyobrażała sobie jej i Egipcjanina przy ślubnym kobiercu. Ona nastolatka, on faraon ze starożytności. To jest taka duża rozbieżność.
Czy to nie było dziwne? Owszem było. Nie codziennie się widzi zakochane pary, w których pomiędzy partnerami jest prawie trzy tysiące lat różnicy. Ale nie obchodziło ją to. Co było normalne w niej? W nim? W jej przyjaciołach? Wszyscy są wampirami, zmiennokształtnymi czy zaklętymi. Nawet Jack, kto normalny akceptuje bez problemów, że jego przyjaciele są postaciami z koszmarów? Że przyjaciółka z dzieciństwa jest swego rodzaju czarownicą.
Poczuła jak czyjeś dłonie obejmują ją w pasie. Benjamin. Przyłożył wargi do jej szyi i złożył czuły pocałunek. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
-Podziwiasz swój pierścionek?- zapytał zadowolony.
-Staram się przyswoić informacje. To trochę – zamilkła na chwilę- nierealne.
-Sprawie, że nierealne stanie się jak najbardziej prawdziwe.
-Staniesz się człowiekiem?- zażartowała.
-Tego nie powiedziałem- zaśmiał się w jej włosy.
Obróciła się by być twarzą do niego. Delikatnie objął jej policzek swoją dłonią. Przyjemnie się patrzyło, jak wracał do zdrowia.
-Nareszcie wyglądasz o wiele lepiej. To chyba przez ten uśmiech- powiedział, by powiększyć jej gest. I faktycznie, udało się.
-Jestem teraz spokojna o ciebie, o nas. Dodatkowo do pakietu dorzuciłeś pierścionek zaręczynowy.
-Twoja odpowiedź również mi pomogła w wyzdrowieniu. Dzięki bogom, że już to minęło. Przez te odpoczywanie czułem się jak człowiek.
-Nie podobało ci się?
-To było raczej dziwne. Nie pamiętam jak to było być człowiekiem. A po tym, stwierdzam, że kocham swój wampiryzm.
Zaśmiała się. Czemu ją to nie dziwiło?
-Mała powtórka tak na przypomnienie- uśmiechnęła się i wyszła z garderoby. Zaczął iść za nią do łazienki.
-Wole co innego powtórzyć- powiedział uwodzicielsko.
Stanęła przed lustrem i zaczęła smarować kremem swój policzek, potem drugi. Zadowolony znowu objął ją w talii i patrzył na ich wspólne odbicie.
-Doprawdy a jakie?- zapytała.
-Sypialnia w Egipcie. Noc z sylwestra na moje urodziny. I następne kolejne dni.
Zaśmiała się. Pamiętała te upojne noce. Były wspaniałe, żal zapomnienia.
-Walentynki nas ominęły, jest już prawie koniec miesiąca, możemy ogrzać atmosferę dziś w nocy- uśmiechnęła się uwodzicielsko.
-Czyżby Pani mi to obiecywała?- zapytał widocznie zadowolony.
-Można tak to nazwać, chyba, że wyrazisz sprzeciw.
-Musiałbym być obłąkany by odmówić- odwrócił ją i zaczął czule i namiętnie całować.
Oparła się o szafkę by nie zachwiać się. Objęła go mocno za szyję. Uwielbiała go.
Nagle usłyszeli kroki. Były bardzo szybkie. Ktoś wbiegł do ich pokoju.
-Alex?! Alex?! Nic ci nie jest- była to Alice.
Oderwali się od siebie i spojrzeli w swoje zaskoczone twarze. Co się dzieje?
-Alice jesteśmy w łazience- powiedział Benjamin odwracając się do uchylonych drzwi.
Wampirzyca od razu przez nie przeszła. Spojrzała przestraszona na niego potem na nią. O co chodziło?
-Nic ci nie jest- powiedziała patrząc wprost na nią.
-Alice, co się dzieje? Przecież nic mi się nie mogło stać- powiedziała nie rozumiejąc paniki
przyjaciółki.
-Miałam wizję- powiedziała. –Leżałaś nieprzytomna. Było tyle krwi. Myślałam, że Benjamina nie ma tutaj. Że jest z Carlislem- spojrzała teraz na niego. –Sądziłam, że ktoś był tutaj.
-Alice, nic jej nie jest. Jak to możliwe byś to widziała?- zapytał Benjamin. –Musiała być błędna, a w ogóle, nikt nie ma prawa tu wejść. Wszystko jest chronione przez starożytnych.
-Nigdy mi się jeszcze taka nie zdarzyła- powiedziała zdezorientowana ale i też pełna ulgi.- Cieszę się, że to pomyłka. Na pewno nic ci nie jest? Mogłam to też źle zinterpretować.
-Jestem cała. Benjamin cały czas był obok- uśmiechnęła się do niej. –Nic mi nie jest- nagle się zaniepokoiła. Oboje to wyczuli.
-Co się dzieje?- zapytał Benjamin.
-Ty nigdy nie miałaś wizji przypadkowo- zaczęła. –Czy…- zamilkła na chwilę. –Czy mogłaś zobaczyć moją…- nie dokończyła. Nie podobała jej się ta myśl.
-Czy mogłam zobaczyć twoją przyszłość- powiedziała Alice. –Nie wiem, chyba… Zazwyczaj jak coś widzę, to znaczy, że się wydarzy w ciągu kilku chwil. Jeżeli czyn zostanie podjęty. Nie mogłam zobaczyć twojej przyszłości aż tak odlegle.
-Może to przez ten cały stres tym wszystkim?- zaproponował Benjamin.
-Możliwe, wszystko mi się zlewa. Zupełnie jakby ktoś manipulował przyszłością.
-Rada jest zdolna do wielu rzeczy. To jest całkiem w jej stylu.
-Ale na pewno nic ci nie jest?- zapytała z troską.
-Mam ręce, mam nogi, samopoczucie dobre, jesteście bezpieczni, wszystko jest dobrze. Gdyby coś się działo od razu was bym poinformowała.
-Nie prawda. Nigdy tego nie mówisz- zaprzeczyła Alice z psotnym uśmiechem.
-Ale obiecałam to komuś- spojrzała na Benjamina.
-Narzeczonemu- uśmiechnęła się zadowolona. –Nadal Benjaminie nie wiesz jak bardzo się cieszę, że to zrobiłeś. Macie świetlaną przyszłość.
-Też się cieszę- objął Alexandre ramieniem- chcesz zdradzić nam jak będzie wyglądała przyszłość? –zażartował.
-Jeszcze wszystko może się zmienić. Nie zadrze wam, ale na pewno będzie szczęśliwe zakończenie.
-Musi być. Innego scenariuszu nie chce- powiedziała nastolatka przytulając się do  narzeczonego.
-Zostawiam was. Muszę porozmawiać z Carlislem na temat tej błędnej wizji.
-Zaraz przyjdziemy. Muszę jeszcze umówić szczegóły z narzeczoną- spojrzał rozbawiony w stronę ukochanej.
Oj ona już wiedziała jakie szczegóły.
Alice wyszła i spokojnie kroczyła po płytkach komnaty. Pomieszczenie było bardzo duże.
-To na czym skończyliśmy?- zapytał ponownie ją obejmując.
-Na tym, że musiałbyś być obłąkany by mi odmówić.
-No właśnie. A nim nie jestem, więc z niedoczekaniem czekam na wieczór.
-Nie jesteś jeszcze zbyt słaby?
-Mógłbym zapytać cię o to samo- zaśmiał się.
-Zawsze jestem zwarta i gotowa- pocałowała go.
W pewnej chwili zakręciło jej się w głowie. Sądziła, że to przez pocałunek. Ale nagle samopoczucie się gwałtownie pogorszyło. Brzuch zaczął mocno boleć. Miała wrażenie, że coś promieniuje w nim. Odsunęła się szybko od Benjamina. Wiedziała, że musi być zaskoczony i zdezorientowany. Też była, dodatkowo była spanikowana. Podbiegła do sedesu i wymiotowała. Pozbyła się okropnej cieczy z ust. Poczuła jak Benjamin przytrzymuje jej włosy. Chwycił je jedną ręką, a drugą objął by się nie przewróciła. Wypluła ślinę i otworzyła oczy. W wyplutej cieczy była krew! Wszystko co było w jej żołądku było w ubikacji. Ale dlaczego była też tam krew?!
-Alice!- zawołał ją przestraszony Benjamin.
-Tak?- przyszła i przestraszyła się, kiedy zobaczyła, że nastolatka ponownie pluła krwią.
-Idź po Carlisla, szybko!- powiedział.
Dziewczyna zniknęła. Już jej nie było.
-Benjamin- powiedziała przestraszona nastolatka. Dlaczego połowa wymiotowanej cieczy to była krew?
-Spokojnie, wstań- pomógł jej się wyprostować i podszedł z nią do umywalki. Włączył wodę i pomógł jej umyć twarz. Wzięła trochę wody do ust i wypłukała ją. Wypluła wodę i oparła się o umywalkę.
-Proszę- podał jej nerwowym ruchem ręcznik. Wytarła usta. Oddychała szybko. Głównie przez zdenerwowanie. Strasznie zaczął ją boleć brzuch.
-Już lepiej?- zapytał. –Alex spójrz na mnie, otwórz oczy.
Zrobiła to. Nie rozumiała co się dzieje. Nogi miała jak z waty. Przytrzymał ją i usiadła na jego kolanach. Lewą ręką chwyciła się za brzuch.
-Boli cię?- zapytał. Przytaknęła, wzięła głębszy oddech.
Odkrył jej brzuch. Chciał położyć dłoń na nim, z nadzieją, że jego chłodna dłoń zmniejszy ból. Ale tego nie zrobił. Na dolnej parti brzucha, po lewej stronie miała sińca. Dlaczego? W ostatnich dniach oboje odpoczywali. Dosłownie leżała, spała, jadła, rozmawiała z nim.
Kiedy Alexandra go zobaczyła, spojrzała przestraszona na niego.
-Co się dzieje?- zapytała.
-Spokojnie zaraz się dowiemy, oddychaj. Masz podwyższoną temperaturę- chwycił jej czoło. Jest rozgrzana. Spojrzał na nią pytająco- chyba to nie kolejna klątwa?
-To nie jest związane z magią. Czułabym ją, jak wtedy, kiedy Rafael rzucił na mnie- powiedziała mocno napierając na niego. Ból był silny.
-Co się dzieje?- do pomieszczenia wszedł Carlisle.
-Wymiotowała jedzeniem i krwią, głownie krwią. A na brzuchu ma sińca. Nie miała go wczoraj.
-Odkryj brzuch Alexandry- powiedział klękając obok.
Spojrzał na niego i delikatnie dotknął dłońmi. Nacisnął na brzuch. Zrobiła grymas na twarzy. Bolało.
-Boli?
Przytaknęła ruchem głowy.
-Musimy pojechać do szpitala i zrobić szybko prześwietlenie. Esme, przynieś proszę środki znieczulające- zwrócił się do żony. Szybko wyszła po nie. –Pojedziemy moim samochodem. Musimy uważać. Rada może być w okolicy. Chodźmy do salonu.
-Kochanie może cię zaboleć- powiedział biorąc ją w ramiona.
Przeszli przez korytarz i zeszli do salonu.
-Alexandro na bogów, co się dzieje?- powiedziała Isisa.
-Zabieramy ją do szpitala. Dziękuje Esme- powiedział odbierając strzykawkę z dłoni żony.
-Co się dzieje, kochanie?- Astera usiadła koło Benjamina i poprawiła włosy siostrzenicy.
-Boli- powiedziała cicho.
-Carlisle co to może być?- zapytał. Narzeczona dopiero co, a była zdrowa. Tak nagle jej stan się pogorszył.
-Nie mam pojęcia. Może to być wylew, nowotwór… jest wiele opcji- powiedział widocznie spięty. Wbił igłę i wlał płyn z fiolki do krwioobiegu nastolatki.
-Nowotwór?!- usłyszała z oddali Jack’a.
-Nie wiem co jej jest. Poinformujemy was. Benjaminie, weż ją. Nie ma czasu do stracenia. Nie wiemy, co jej jest.
***
-Jest o wiele lepiej niż w domu- powiedziała trzymając dłoń narzeczonego.
-Znieczulenie działa. Dobrze, że jest już lepiej- pocałował jej czoło.
-Benjaminie odsłoń jej brzuch. Robimy jej USG brzucha.
-A co z EKG?- zapytała.
-Twoje serce bije w normalnym rytmie, może jest trochę zbyt wolne, ale to przez to, że oddałaś swoją krew. Jesteś osłabiona.
-To dobrze?- zapytała.
-To, że jesteś osłabiona, nie. Ale rytm serca nie jest argumentem do niepokoju. Bądź o to spokojna.
Ulżyło jej. To w takim razie, co się dzieje?
-Możliwe, że przez to oddanie krwi jest w takim stanie?- zapytał Benjamin.
-Wątpię w to, ale jest taka opcja- nałożył żelu na brzuch dziewczyny. –Bardziej podejrzewałbym, że to coś się stało w skutek ataku na ciebie, Alexandro. Wtedy w szkole- powiedział wyciągając sprzęt i włączając monitor. Spojrzał na jej brzuch- nie rozumiem.
-Czego?- zapytał Egipcjanin.
-Miałaś siny brzuch. Teraz jest w normie.
-Niemożliwe- powiedział Benjamin patrząc na skórę dziewczyny.
-W takim razie, co się ze mną dzieje?- zapytała. Mocniej ścisnęła jego dłoń.
-Zaraz się dowiemy- powiedział przesuwając po jej brzuchu urządzeniem. Bacznie obserwował monitor.
Wzięła głęboki oddech. Zaraz się dowie, co jest przyczyną złego samopoczucia. Teraz czuła się lepiej. Jakby przed chwilą nie zwijała się z bólu i wymiotowała. Benjamin trzymał jej dłoń zaniepokojony. Nie chciała by się martwił. Zawsze wychodzili z opresji cali.
-Ostatni raz w szpitalu nie pozwoliłabym ci się dotknąć- powiedziała z lekkim uśmiechem na ustach.
-To prawda- uśmiechnął się. –Byłaś wtedy małą, niedoświadczoną nastolatką- powiedział całując jej knykcie.
-Kto by pomyślał, że to się tak potoczy. Bo ja na pewno nie-zaśmiała się.
-Nie podejrzewałem w ogóle, że spotkam ciebie. Mała Spryciula, wyleciałaś z Egiptu.
-I tak mnie znalazłeś.
-Jack cię wkopał, rozmawiając z tobą przez telefon.
-Nazwałeś to wtedy dziwnym urządzeniem- uśmiechnęli się szeroko.
-Nie siedziałaś tyle czasu w sarkofagu pod ziemią. Też byś nie wiedziała. Gdybyś tylko widziała mnie na lotnisku- zaśmiał się. –Nie wiedziałem co i jak. A recepcjonistki patrzyły na mnie jak na wariata.
-Podejrzewam- uśmiechnęła się.
-Tyle się zmieniło- westchnął. –Mam nadzieje, że to nie kolejna przemiana. Po przedniej mam już ich dosyć.
-Nie mam zamiaru ci mdleć- powiedziała. –A w ogóle w co miałabym się przemienić?
-Jesteś w pewnym sensie czarownicą, to może w wróżkę? Jak w tych wszystkich bajkach co mi pokazywałaś u siebie w domu- uśmiechnął się szerzej po zobaczeniu jej miny.
-Nie chce skrzydeł- powiedziała jak małe dziecko.
Widocznie dobrze się bawił. Zaczął się z niej śmiać.
-Dobrze się bawisz?
-Oczywiście- spojrzał na lekarza. –I co z nią?- zapytał.
-Alexandro, czy miałaś ostatnio jakieś duszności? Zawroty głowy?
-Było mi słabo, raz na jakiś czas kręciło mi się w głowie. Ale, mówiłeś mi, że to normalne po tym jak oddałam krew.
-Tak sądziłem. Ale twoje zasłabnięcie w łazience i wymioty są niepokojące. Czy coś jeszcze się działo?
-Często było mi zimno- powiedziała.
-Dlaczego nie mówiłaś?- zapytał Benjamin.
-Po co mam ci mówić o takich błahostkach? Zawsze mi jest zimno, nie przyzwyczaiłeś się?
-Jak często ci było zimno?
-Nie wiem, trzy tygodnie? Cztery? Zawsze wieczorami i popołudniami.
-A prócz tego?
-Chyba nic- powiedziała zastanawiając się.
-W ostatnim czasie dużo spałaś. Miałaś koszmary- powiedział.
-Rozumiem.- powiedział patrząc na monitor.
Patrzył na niego wręcz z fascynacją ale i niepokojem.
-Jest tak źle?- zapytała.
-Spokojnie, nie umierasz- uśmiechnął się do niej. –Na pewno nie pozwoliłbym ci, a w szczególności Benjamin- uśmiechnął się również do niego.
-Nawet o tym nie myśl- powiedział do niej.
-Nigdzie się nie wybieram- usłyszała jak dzwoni telefon Benjamina. Wyciągnął go.
-Dzwoni moja mama- powiedział. –Pewnie jest zaniepokojona.
-Uspokój ją. Nie chce by się martwili- powiedziała.
Uśmiechnął się do niej i odebrał.
-Tak mamo…tak… nie, jeszcze nie wiemy co jej jest, ale nie zagraża życiu… tak… spokojnie… chwilkę- spojrzał na nią.- Moja mama chce z tobą rozmawiać.
Wyciągnęła dłoń i przyłożyła telefon do ucha.
-Tak?- zapytała.
-Oj kochanie, jak się czujesz? Benjamin twierdzi, że nic nie zagraża twojemu życiu.
-To prawda. Carlisle prowadzi jeszcze badanie. Poinformujemy was wszystkich jak się dowiemy co się dzieję.
-Dobrze, powiem innym, że musimy poczekać. Twoja ciocia się strasznie martwi, twój brat również.
-Rafael?- zapytała zaskoczona.
-Nie bądź zdziwiona. Jesteś jego siostrą, naprawdę się o ciebie martwi.
-Rozumiem.
-Zadzwońcie od razu jak się czegoś dowiecie. Oby bogowie wam pomogli- powiedziała.
-Dziękuję mamo- powiedziała.
-Jestem zaszczycona, że możesz tak do mnie mówić Alexandro. Wracaj do zdrowia- powiedziała i rozłączyła się. Podała telefon narzeczonemu. Isisa była bardzo kochaną kobietą.
-Zaskoczona? Co ci powiedziała? Wyciszyłaś rozmowę.
-Przepraszam, nie kontroluje tego. Rafael się przejął.
-I tak u mnie nie zapunktuje- powiedział.
-U ciebie ciężko zapunktować.
Uśmiechnął się. Poczuła, że Carlisle mocniej naciska urządzeniem na brzuch. Zabolało i zrobiła grymas bólu.
-Co się dzieje?- zapytał Benjamin patrząc na lekarza.
-Alexandro, Benjaminie…- powiedział i zamilkł. Co się dzieje?
Spojrzał na nich. Wstał i wytarł jej brzuch. Twarz miał poważną, jakby coś analizował.
-Carlisle co jej jest?- zapytał zaniepokojony.
-Lepiej, żebyś usiadła Alexandro- powiedział.
Tak też zrobiła. Benjamin objął ją ramieniem. Była zdezorientowana.
-I?- zapytała.
-Alexandro, Benjaminie nie wiem jak to możliwe ale…- zamilkł na chwilę –zostaniecie rodzicami.

piątek, 20 marca 2015

Rozdział 46 Oszukać przeznaczenie ...

Do jego ramienia wbił igłę z rurką do kroplówki z jej krwią. Po odebraniu 350 mililitrów, oddała dodatkowo 150. Za drugim razem zaczynało robić jej się słabo, więc przerwali. Spojrzała na
kroplówkę. Już ¼ krwi była w nim. Kurczowo trzymała jego dłoń. Tak jak wcześniej obiecywała, położyła się spać, a wcześniej zjadła mały posiłek. Niedobrze jej się robiło po jedzeniu. Carlisle twierdzi, że odczuwa to, gdyż prawie w ogóle nic nie jadła w ostatnim czasie. Siedziała teraz przy nim, jak cały ten czas, kiedy był nieprzytomny. W pokoju był Carlisle, Esme, Isisa i Cleo. Później doszedł Jack z Rafaelem. W ogóle nie rozmawiała z bratem. W czasie tego potwornego czasu zachęcał ją, by poszła odpocząć , by coś zjadła, by nie zamartwiała się. Może i go nienawidziła za wszystkie te sprawy, ale starał się i doceniała to.
-Alexandro, odsłoń kawałek jego koszuli. Sprawdzimy, czy rana zaczęła się zabliźniać.
Usiadła na brzegu łóżka. Obok była Isisa. Wzięła delikatnie kawałek koszuli i odsłoniła zranione miejsce. Nie było krwi, ani rany, tylko małe zaczerwienienie. Rana zeszła!
-Udało się- powiedziała zszokowana Cleo.
-Na to wygląda- powiedział Carlisle. –trzeba zaczekać, aż się obudzi. Jest o wiele większa szansa na jego powrót.
Nastolatka uśmiechnęła się. Znowu popłynęły łzy. Ale teraz była spokojna. Benjamin się obudzi. Jest to pewne i o to chodziło. Zaczeka.
Isisa przytuliła córkę. To było piękne jak córka z matką martwią się o swojego członka rodziny, syna i brata. Cleo miała napięte stosunki z Benjaminem, ale mimo to, martwiła się i bała o niego.
Delikatnie przykryła jego pierś koszulą. Była jeszcze brudna od krwi.
-Musisz mnie rozbierać, nawet jak jestem nieprzytomny?- usłyszeli głos.
Wszyscy spojrzeli na Egipcjanina.
-Benjamin?- zapytała.
Odwrócił głowę w jej kierunku i otworzył oczy. Świeciły srebrną szarością. Obudził się! Jest cały! Uścisnął jej dłoń, tą, którą miała w swojej. Obudził się. Jest tutaj z nimi.
-Obudziłeś się- powiedziała uśmiechnięta przez łzy.
-Chyba nie sądziłaś, że się gdzieś wybieram. Mam jeszcze kilku typków do skopania za nękanie mojej dziewczyny- uśmiechnął się słabo. Był zmęczony.
-Oczywiście- pocałowała jego knykcie. Usłyszała jak inny się uśmiechnęli. Starał się żartować, by nie pokazać jak jest źle. Cały on.
-Miło cię widzieć synku z powrotem- powiedziała jego matka. Nachyliła się i pocałowała go w czoło.
-Mamo- powiedział lekko uśmiechnięty. Wyglądał jakby bardzo dawno tego nie robił.
-Nawet nie wiesz jak wszyscy się o ciebie martwiliśmy- powiedziała.
-Naprawdę?- powiedział jakby w to nie wierzył.
-Ty się głupku jeszcze pytasz?- powiedziała Cleo i zajęła miejsce matki. –Nigdy więcej nie rób takich numerów. Tęskniłam już i nie tylko ja- powiedziała przytulając się do leżącego brata.
Objął ją drugim ramieniem. Był naprawdę słaby.
-Ja zbytnio nie tęskniłem- zażartował. Uśmiechnęła się z aprobatą. –Ile tu byłem? Tydzień, dobrze pamiętam?
-Skąd wiesz?- zapytała jego siostra.
-Wszystko słyszałem podczas mojej nieobecności, jeżeli mogę tak to nazwać- spojrzał na Alexandrę.
-Ponad tydzień, dokładnie osiem dni- przytaknął lekarz.
Benjamin zaczął wstawać. Chciał usiąść na łóżku. Udało mu się to z małym ociąganiem. Pomogła mu wraz z Cleo wyprostować się.
-Nie jest ze mną tak źle- obronił się.
-Wyglądasz okropnie braciszku- powiedziała Cleo.
-I tak wyglądam lepiej niż ty- dokuczył jej. Wszyscy się wesoło uśmiechnęli.
-Lepiej odpocznij- powiedziała Alexandra do niego. –Było z tobą naprawdę źle kochanie.
-Zaraz to zrobię, ale muszę coś zrobić- powiedział.
-To może poczekać. Połóż się- poprosiła.
-Nie mogłem zrobić tego przez przeszło tydzień, mam zaległości- przyciągnął ją niespodziewanie na kolana i pocałował bezwstydnie przy wszystkich. Od razu zapomniała o nich. Teraz był tylko on. Przeżył. Obudził się i jest tu z nią, ze wszystkimi. Czuła jak mocno ją obejmuję. Łzy w końcu przestały płynąć. Od razu po tym tęsknym pocałunku przytuliła się do niego. Tak bardzo się o niego martwiła.
-Zostawimy was samych- powiedziała Esme. –Porozmawiajcie.
W mgnieniu oka zostali sami w ICH komnacie. W końcu się obudził. Jak długo czekała na ten moment. Spojrzała na niego. Delikatnie położyła dłoń na jego policzku i pogłaskała go. Wielki kamień z serca zniknął, dzięki niemu, Jego wyzdrowieniu.
-Bogowie jak ty wyglądasz- powiedział czule ze smutkiem.
Uśmiechnęła się smutnie. Miał rację. Musiała wyglądać jak potwór. Blada z sincami pod oczami przez brak snu.
-Nic mi nie będzie- obroniła się. –Lepiej powiedz jak ty się czujesz.
-Mając cię tutaj, nic nie może być złe- uśmiechnęła się. Wiedział co powiedzieć, by sprawić kobiecie przyjemność.
-Połóż się. Jesteś strasznie zmęczony- powiedziała siadając obok łóżka.
-Pod warunkiem, że położysz się obok.
Nie potrzebowała zachęty. Położyła się po jego prawej stronie, by nie oprzeć się na miejscu, gdzie był zraniony. Wzięła kołdrę i okryła ich razem, chodź Benjamin tego nie potrzebował. Od razu
mocno się do niego wtuliła. Tak bardzo tęskniła, tak bardzo się bała. Cholera! Łzy znowu wróciły, łzy ulgi, strachu, wszystkiego co jej towarzyszyło przez ten cały czas.
-Alex, ciii… Spokojnie, jestem tu- powiedział całując jej głowę. Schował twarz w jej włosach.
-Tak bardzo się o ciebie bałam…że się nie obudzisz, że już nigdy cię nie zobacze szczęśliwego, że już nie wstaniesz, że zostanę sama…to było okropne, jeszcze widząc jak cierpiałeś przed śpiączką.
-Wiem kochanie, wiem. Wszystko słyszałem- spojrzała na niego. Zaczął wycierać łzy z policzków- słyszałem wszystko. Jak płakałaś, jak upierałaś się, że chcesz zostać przy mnie, jak odmawiałaś jedzenia, pójścia do siebie i pospać. Cały czas tu byłaś, a ja nie mogłem zrobić nic. Pierwszego dnia Carlisle rozmawiał z Esme. Mówił jej, że jest z tobą bardzo źle, że nie wiadomo czy będziesz z nimi kontaktowała. Chciałem się obudzić, przyjść i powiedzieć, że jestem cały, chodź tak nie było. Słyszałem co mówiłaś, jak wspominałaś nasz wyjazd, nasze wspomnienia. Cały czas wierzyłaś, Słyszałem, co mówiłaś jakby mnie zabrakło. To prawda?
-Wszystko to było prawdą Benjaminie. Gdyby ciebie nie było, nie byłoby mnie. Byłoby bez sensu to wszystko. Nie potrafiłabym dalej żyć. Dni zlewałyby się w jeden, życie toczyłoby się dalej, a ja nie potrafiłabym z niego korzystać. Byłabym sama.
Objął i przyciągnął ją mocniej do siebie.
-Kocham cię Alexandro Walker. Bez opamiętania- powiedział prosto w jej usta.
-A ja ciebie Benjaminie Sadat, kocham bez zahamowań- pocałowała go. Jak miło czuć jego usta na swoich. Tak bardzo tęskniła, bała się. Myślami była już po jego śmierci. Zbyt bardzo się martwiła. Ale czy to nie pokazywało jak bardzo jej zależy na nim? Bardzo go kochała, że nie widziała życia bez niego. Delikatnie ich języki się masowały. Był to zbawienny dotyk dla ich obojgu. Ona tęskniła, on tęsknił. Ona cierpiała, on cierpiał. Pocałunki były czułe i delikatne. Zupełnie jak normalna, zakochana para.
-Nigdy więcej nie ukrywaj problemów przede mną Benjaminie- powiedziała. –Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym? O tej ranie?
-Nie chciałem ciebie martwić. Wyciągnąłem te odłamki, ale nie chciała się zabliźnić. Podejrzewałem, że to trucizna, więc wziąłem leki ze skrytki na tego rodzaju trucizny. Ale nie zadziałało nic. Kiedy rozmawiałaś z Asterą poszedłem tu po resztę. Ale nie zdążyłem.
-Poczułam twój ból przez więź. Przeraziłeś mnie, kiedy tak leżałeś, a potem krzyczałeś.
-Byłem przekonany, że cofnąłem się o te trzy tysiące lat i znów mnie zamykają. Słyszałem potem jak Carlisle każe ci wyjść. Przypomniałaś mi się. W ten sposób zrozumiałem, że jestem w tym czasie. Bałem się, że coś ci grozi. Że ktoś cię skrzywdzi. Że nigdy cię nie zobaczę. Ból był nie do zniesienia. A myśl, że cię nie zobaczę…- zamilkł.
-Wołałeś jakąś Tije- powiedziała.
Spojrzał na nią poważnie.
-Naprawdę?- zapytał jakby w szoku.
Przytaknęła. Chwilę się zastanowił.
-Była służącą w naszym pałacu- powiedział jakby sobie przypominał.
-Jedna z twoich niewolnic?- zapytała.
-Nie. Podobno darzyła mnie uczuciem, ale ja nie odwzajemniałem tego. Była córką kochanki mego ojca, z którą był po rzekomej śmierci mojej matki. Ojciec chciał bym ją poślubił, ale ja nie chciałem. Nie przepadałem za nią. Była przy moim zamknięciu.
-Chcesz mi powiedzieć, że byłeś z nią zaręczony?
-Nie, raczej tak jakby, chyba tak. Ja nie mogę tego nazwać zaręczynami. Mój ojciec tego pragnął i chciał oświadczyć wszystkim o ślubie, ale nie zdążył.
-Bo cię zamknął?- zapytała delikatnie.
-Tak- zaczął głaskać jej policzek. –Patrzyła jak mnie zamykają. Niczego nie powiedziała, nic nie zrobiła by było inaczej. Ale zapomnijmy o tym. Nie jest warta zapamiętania. Przez pewien czas, miałem wrażenie, że jestem zamykany po raz drugi.
-Wiem, nawet nie wiesz jak się martwiłam o ciebie. Na szczęście przyszedł mi do głowy pomysł z krwią.
-Karmiłaś mnie swoją. Oszalałaś? A gdybym zrobił ci krzywdę?
-Ale nie zrobiłeś. Carlisle miał teorię co do mojej krwi i postanowiłam ją sprawdzić. Nawet nie wiesz, jaka byłam szczęśliwa, kiedy zacząłeś delikatnie ją przełykać. Od razu kazałam ją sobie pobrać dla ciebie.
-Zaraz, stop. Pobrał od ciebie krew dobrowolnie?
-Co cię dziwi? Nie miałam chwili do stracenia. Liczyło się twoje życie.
-Wbił ci igłę, bo chciałaś. Nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać. To wszystko zrobiłaś z myślą o mnie?- zapytał jakby niedowierzał.
-Zrobiłabym wszystko. Nie rozumiem, dlaczego jesteś tak zaskoczony, mam się czuć rozczarowana, ze zwątpiłeś w to?
-Nie, oczywiście, że nie. Po prostu… nikt nie poświęcał się dla mnie tak bardzo jak ty.
-I będę jeżeli będzie trzeba.
-To wszystko potwierdziło moją decyzję. Najważniejszą w moim życiu- powiedział patrząc jej w oczy.
Nie zrozumiała.
-O jaką decyzję ci chodzi?- zapytała zdezorientowana.
Wziął dłoń z jej policzka i sięgnął do kieszeni. Wyciągnął z niej małe granatowe pudełeczko. Było w kształcie kwadratu okryte materiałem. Otworzył je. Na białym materiale był mały, srebrny pierścionek. Miał jeden duży diamencik, a pomiędzy nim były pojedyncze mniejsze. Był śliczny i skromny. Spojrzała na niego. Nie odrywał z niej wzroku.
-Alexandro Anno Walker, czy chciałabyś zostać moją żoną? Pierwszą i ostatnią?
Patrzyła zaskoczona, szczęśliwa i przerażona. Nie spodziewała się tego. Szalenie go kocha, ale nie sądziła, że jej się oświadczy. Nie wyobraża sobie życia w małżeństwie. Czy sobie da radę?...
Po co te myśli? Kocha go i chce z nim być do końca. Uśmiechnęła się.
-Tak- powiedziała.
Uśmiechnął się szeroko. Był to przepiękny widok. Wyciągnął pierścionek i włożył go na palec nastolatki. Pasował idealnie. Spojrzała na dłoń. Był piękny. Wiedział, że nie lubi przepychu. Wybrał idealnie. Skierowała wzrok ku niemu. Oczy błyszczały szczęśliwe.
-Kocham cię- powiedziała w jego usta.
-Ja ciebie również- i zakrył jej usta swoimi.
***
-Powinieneś się wykąpać, jesteś cały we krwi.
-Chodź ze mną- powiedział.
-Dobrze, naleję wody do wanny. A ty się nie ruszaj, jesteś zbyt słaby.
-Postaram się ciebie posłuchać- uśmiechnął się.
Wstała i weszła do wielkiej łazienki. Oczywiście wanna była wbudowana w podłogę. Nalała do wanny mleczko miodowe i włączyła kran. Woda zaczęła ją wypełniać. Wzięła ręczniki z szafy i położyła je na podłodze, przy kranie.
Wstała i chciała pójść po Benjamina. Odwróciła się i zobaczyła go jak opiera się o wejście.
-Miałeś się nie ruszać- powiedziała jakby był małym dzieckiem. Podeszła do niego szybko, by się nie przewrócił.
-Dobrze, przyszła pani Sadat- powiedział zadowolony.
Uśmiechnęła się szeroko. Nadal nie dotarło do niej, że jej się oświadczył.
-Chodź ściągnij tą koszulę- zaczęła rozpinać guziki, a kiedy skończyła zsunęła ją z jego ramion. Wylądowała na podłodze.
-Poradzisz sobie z resztą, co?- zapytała zadowolona. Cieszyła się, że widzi go całego.
-Chyba sobie nie poradzę- uśmiechnął się cwanie. –Jestem zbyt słaby- posłał jej uśmiech boga.
-Jesteś dużym chłopcem. Ja będę czekać w wannie- powiedziała i szybko się rozebrała. Weszła schodkami do wody i usiadła na kamiennej ławce w niej. Piana zakrywała jej ciało pod powierzchnią. Woda sięgała jej do ramion. Nim się odwróciła on już był w wodzie. Uśmiechnęła się.
-Wiedziałam, że poradzisz sobie.
-Miałem motywacje- usiadł i przyciągnął ją na swoje kolana tak, że siedziała na nim okrakiem.
Założyła mu ramiona za szyje i przytuliła się do niego. Była szczęśliwa, zupełnie jakby minione dni bez niego, nie istniały. Czule zaczął przesuwać dłońmi po jej ciele. Po plecach, udach, brzuchu, piersiach, szyi. Tak bardzo tego potrzebowała, JEGO potrzebowała.
-Pani się chyba rozmarzyła- powiedział zadowolony.
-Mam Pana koło siebie. Każda byłaby rozmarzona- powiedziała składając delikatny pocałunek na jego ustach. –Na pewno dobrze się czujesz? Nie chce byś zrobił sobie krzywdę.
Jego mina stała się poważniejsza. Czy powiedziała coś nie tak?
-Co się stało?- zapytała.
-Dużo schudłaś przez ten czas- powiedział zmartwiony.
-Nie tak dużo. Szybko je nadrobię. Nie martw się o mnie.
-Alex, schudłaś z cztery kilo w ciągu tygodnia. Jest powód do niepokoju. Czuje pod dłońmi twoje szczupłe ciało. Przy biuście masz widoczne żebra, nie było ich widać., nie czułem ich wcześniej.
-Nie przejmuj się nimi. Oboje jesteśmy zmarnowani. Obiecałam przed oddaniem krwi, że będę więcej spała, jadła i odpoczywała. Obiecałam, by Carlisle ją wziął dla ciebie. Nie przejmuj się.
-Jesteś niesamowita i za to cię kocham.
-Nadal nie wierzę, że oświadczyłeś mi się- powiedziała uśmiechając się bez zahamowań. On również to zrobił.
-Planowałem to zrobić następnego dnia, ale się nie udało. Miało być bardziej romantycznie, ale chciałem ci go jak najszybciej dać i usłyszeć odpowiedź.
-Jest piękny- wyciągnęła dłoń, by go zobaczyć. 0To również było romantyczne.
-Wiedziałem, że ci się spodoba. Chciałem by odzwierciedlał ciebie. Jest skromny i piękny, zupełnie jak jego  właścicielka.
Uśmiechnęła się szeroko.
Wziął miodowy płyn do ciała i nałożył go sobie na dłoń. Zaczął delikatnie wmasowywać go w ramiona dziewczyny. Chwyciła je by przestał.
-To ty jesteś moim chorym chłopcem. To ja cię umyję.
-Nie będę cię powstrzymywał- pocałował ją i podał płyn.
-Widzę, że czujesz się coraz lepiej- zaśmiała się pod nosem.
Kiedy go nalała w dłonie, zaczęła go wmasowywać w jego klatkę piersiową. Krew zaczęła spływać do wody. Delikatnie pocałowała miejsce, gdzie został zraniony. Widziała kątem oka, że przygląda jej się z czułością. Przesunęła dłońmi z piersi do jego ramion, bicepsów. Czuła te zbudowane mięsnie pod dłońmi.
-Ślicznie wyglądasz, kiedy jesteś skupiona- powiedział.
Posłała mu uśmiech. Przesunęła dłońmi po jego brzuchy, aż doszła do jego męskości. Zamknął oczy. Przeszła do jego ud i łydek. Potem tak samo wróciła do jego brzucha.
-Brakowało mi tego- powiedział.
-Mi też- przyznała i skradła mu pocałunek.
-Teraz to ja zajmę się tobą- wziął płynu i zaczął od jej ramion. Przesunął nimi do obojczyków i zeszły niżej, do piersi. Delikatnie chwycił je w dłonie i zaczął masować. Westchnęła zadowolona.
Przeszedł niżej. Na jej brzuch. Delikatnie przesuwał po nim. Chyba miał rację, że dużo schudła. Czuła jak przesuwa po jej żebrach. Jego dłonie poszły niżej i zatrzymały się na złączeniu ud. Delikatnie pomasował jej kobiecość i przeszedł na uda. Ten dotyk był taki pobudzający, taki intymny. Wiedziała, że tylko on ma do niej dostęp. Nikomu nie pozwoliła dojść tak daleko. On był tym pierwszym.
Kiedy skończył przytulił ją. Czuła się taka bezpieczna i kochana.

Następnego dnia, oboje czuli się lepiej niż poprzedniego. Teraz szli powoli do salonu. Dziewczyna przytrzymywała go, by nie upadł. Benjamin jeszcze nie był zbyt silny by chodzić, chociaż upierał się, że jest inaczej.
Zeszli po schodach. Od razu przywitała ich Isisa.
-Miło was widzieć, całych i takich szczęśliwych- powiedziała życzliwie.
-Witaj mamo- przytulił kobietę.
-Alexandro, jak ty się czujesz- podeszła do niej ciocia.
-W porządku.
-Chodź, zrobiłam ci śniadanie.
-Mam nadzieje, że duże- powiedział Benjamin odsuwając się od matki.
-Już dopilnuję by zjadła wszystko- mrugnęła do niego okiem.
-Nic mi nie jest. Nie przesadzajcie- powiedziała siadając przy stole. Koło niej usiadł Benjamin.
-Będziesz mnie pilnował?- zapytała krojąc naleśnik z syropem klonowym.
-Nie, będę podziwiał jak jesz- uśmiechnął się zadowolony.
-Tak jak w szkole?- zapytała.
-Oczywiście.
-Stop!- usłyszeli głos Emmeta. Widelec z naleśnikiem stanął w powietrzu. Patrzyła na niego zaskoczona. O co chodziło? Przyjrzał jej się, potem spojrzał na Benjamina.
-Kiedy skubańcu się jej oświadczyłeś?- zapytał.
Wszyscy spojrzeli się na nią i Egipcjanina. Automatycznie policzki jej się zarumieniły.
Spojrzała na Benjamina. Starał się nie uśmiechnąć, ale jakoś mu nie wyszło.
-Oświadczyłeś się jej?- zapytała Rosalie patrząc zaskoczona.
-Nie. To Jack zrobił- powiedział sarkastycznie. –Jasne, ze ja, a kto by miał?- chwycił dłoń ukochanej.
-Kochani gratuluje wam- podeszła do niej Esme i ucałowała, potem do Benjamina.
-Mała kto by pomyślał- podeszła do niej Alice. Wstała i uściskały się z nią
-Dla ciebie to nie było zaskoczenie, prawda?- zapytała cicho.
-Coś mi się obiło o oczy- mrugnęła do niej. Uśmiechnęła się.
-Stary, uważaj na nią. Masz mi ją pilnować i opiekować się nią- powiedział Emmet. –A ty moja panno, zrób wszystko by z tobą wytrzymał- zaśmiała się i uściskała go.

***

Moja siostrzenica jest zaręczona- pomyślała Astera

Siedziała wraz z wszystkimi na kanapach i oglądała rozgrywki meczu futbolu amerykańskiego. Od zawsze go oglądali, więc pozwoliła sobie go obejrzeć. Spojrzała na Alexandrę, która była wtulona w Benjamina. Widać było jak bardzo się kochają. Przy nim była szczęśliwa. Kiedy był w śpiączce, kiedy groziła mu śmierć, przeżywała to bardzo. Bała się, że jej siostrzenica zaczęła tracić zmysły, chęć życia. Może tak było, ale dzielnie to zniosła. Cały czas była przy nim, nie chciała zostawić. Rezygnowała z wszystkiego dla niego, nawet ryzykowała własne zdrowie dla tego mężczyzny. Wiedziała, że będą razem szczęśliwi. Nie miała do tego żadnych wątpliwości. Powiedział jej coś na
ucho, a na zaczęła się śmiać. Zakrywała uroczo buzie w jego trakcie. Spoglądali sobie głęboko w oczy, a po chwili pocałowali się przelotnie. W tej chwili było widać całą miłość, delikatność i czułość. Oby Richard i rada nie zniszczyła ich przyszłości, ich przyszłego szczęścia.

poniedziałek, 16 marca 2015

Rozdział 45 Ostatnie chwile Benjamina

-Benjaminie, obudź się- powtarzała.
-Co się stało, kiedy pocisk był w jego ciele?- zapytał Carlisle.
-Upadł i się nie ruszał. Dopiero jak wyciągnęła to z jego piersi ocknął się. Wczoraj mi mówił, że to odłamki zostały, dlatego nie wyleczyło się.
-Musi to być ta sama trucizna, którą się zraniłaś tylko w innej dawce. Wcześniej została mu podana jak go zamknęli- powiedział Carlisle.
-Może moc go wyleczy?- zaproponowała. Musiała coś zrobić.
-Spróbuj. Jest szansa, ze to pomoże.
Położyła dłonie na jego ranie. Miała dłonie od jego krwi. Była bardzo zimna, jakby z chłodni. Wzięła głęboki oddech w celu uspokojenia się. Zaczęła wypowiadać formułkę. Błękitne światełko przeszło z
jej dłoni do jego piersi. Chwilę tam błyszczało. Benjamin ruszył delikatnie głową. Tak! O to chodzi! To działa! Uśmiechnęła się delikatnie. Światło zgasło i wzięła dłonie. Znowu spoważniała, krew sączyła się dalej. Rana nie zniknęła.
-Nie rozumiem- powiedziała. Wzięła w dłonie jego twarz- Benjamin? Obudź się.
Poruszył lekko głową. Powieki powoli się podnosiły. Spojrzała w jego oczy. To niemożliwe. Rano świeciły srebrem, a teraz ciemnym szkarłatem. Dlaczego tak nagle się zmieniły? I dlaczego patrzy na nią jakby był zdradzony.
-Jak….mogłeś?- powiedział
-Benjaminie, co się stało?- powiedział Carlisle.
-Jak mogłeś to zrobić?- czuła jak napinają się jego mięśnie.
-Co zrobił? Benjaminie o czym ty mówisz?- zapytał Carlisle
-Ona mnie uwolniła, a ty chcesz mnie zamknąć. Jak mogłeś? Po tym wszystkim- warknął.
-Słucham?- spojrzała zdezorientowana i przestraszona na Carlisla i Emmeta.
-Trucizna miesza mu w głowie. Trzeba coś zrobić. Nie wie gdzie jest lub myśli, ze nie ma nas tu tylko ci, którzy go zamknęli- odwrócił się do tyłu. –Esme przynieś proszę fiolki z mojej walizki. Trzeba szybko mu ją podać- głos miał napięty.
Chwycił się mocniej za pierś i krzyknął z bólu. Podskoczyła. Nigdy nie słyszała tyle gniewu i bólu jednocześnie. Co oni mu zrobili?
Odwrócił się do niej twarzą. Te oczy… przepełnione szkarłatną nienawiścią patrzyły wprost na nią. Nagle szybkim ruchem chwycił ją za szyję i zaczął zduszać. Zaczęła się dusić, brakowało jej tlenu.
-Benjaminie puść ją!- krzyknął Carlisle.
Jego uścisk nie zelżał. Zaczynało brakować jej powietrza. Dlaczego on to robił? Dlaczego jej nie poznaje? Chwycił jego dłoń i wyszarpnął ją. Mogła znów oddychać.
-Tia, nienawidzę cię. Oszukałaś mnie!- krzyknął.
-Tia?- spojrzała pytająco na Emmeta. Ten też wyglądał na zaskoczonego. Spojrzała na niego. –Benjaminie to ja. Nie ma tu żadnej Tiji , to ja- powiedziała przestraszona. Zaczęła się go bać. Nigdy nie widziała go w takim stanie.
-Zostawcie ją. Ona mnie uwolniła, nie dotykajcie jej!- krzyknął. –Jest niewinna!
Pojawiła się Esme. Emmet przytrzymywał Benjamina by nie rzucił się na nią i lekarza. Zaczął się szarpać.
-Nie zamkniecie mnie znowu!
-Pomóż mi- powiedział do niej. –Włóż to do tej strzykawki- podał jej fiolkę z fioletowym płynem. Tak też uczyniła. Podała mu to.
-Emmet trzymaj go mocno. Muszę mu to wstrzyknąć nim będzie za późno- powiedział.
Poczuła kobiece dłonie, które pomagają jej wstać. Była to Esme i Rosalie.
-Nie płacz, Carlisle mu pomoże- powiedziała Rosalie.
Spojrzała na nią jak na wariatkę. Ona płacze? Dotknęła delikatnie policzka. Miała rację. Nie wiedziała, że zaczęła płakać.
Esme podeszła do męża , pomogła mu i Emmetowi przenieść Egipcjanina na łóżko. Strasznie się szarpał. Kiedy Carlisle wbił mu igłę, ryknął. Nie krzyknął, nie podniósł głosu. Był to ryk bólu, czystej agonii. Nie mogła na to patrzeć. Tak strasznie cierpi. Dlaczego nie powiedziała Carlislowi o jego ranie? Dlaczego Moc mu nie pomogła?!
-Dlaczego nie mogę mu pomóc?- zapytała szeptem. Nie znosiła jego cierpienia.
-Kochanie, wyzdrowieje- powiedziała Esme przytrzymując ją.
-Esme zabierz stąd Alexandrę. Może ponownie ją zaatakować- powiedział lekarz.
-Ja go nie zostawię. Nie mogę- powiedziała.
-Alex, on nie kontroluje tego. Może cię skrzywdzić.
-Alexandro chodź- usłyszała głos brata, który podszedł do niej i wampirzyc. Ale nie spojrzała na niego.
Benjamin nagle się uspokoił. Jedyne co słyszała to jego przyśpieszony oddech. Dlaczego jest tu tak cicho? Dlaczego on sapie? Dlaczego ma kropelki potu na czole?
-Alexandra?- powiedział.
Spojrzała przestraszona. Leżał i wołał ją.
-Alex gdzie jesteś?- zapytał ponownie. Jego głos był przepełniony strachem i bólem.
-Niech ona do niego podejdzie- powiedziała Esme. –Będę obok, gdyby coś się stało.
Carlisle przytaknął ruchem głowy.
Esme puściła ją, tak jak Rosalie. Zaczęła zbliżać się powoli do ich wspólnego łoża. Przybliżyła się na tyle, że usiadła na brzegu. Wiedziała, ze musi być ostrożna. Jeżeli coś jej zrobi, będzie miał wyrzuty sumienia. A nie chciała tego, bardzo tego nie chciała.
Chwyciła jego dłoń. Od razu odwrócił głowę w jej kierunku. Oczy miał zamkniętę.
-Alex?- zapytał z nadzieją. -Alexandro to ty?
-Tak to ja Benjaminie- powiedziała przez łzy. –Jestem tutaj.
-Jesteś cała- powiedział z ulgą.
-Nic mi nie jest. Otwórz oczy, spójrz na mnie- położyła dłoń na jego policzku. On chwycił ją i wtulił się w nią policzkiem. Nadal miał zamknięte oczy. Jego pierś poruszała się bardzo szybko. Spojrzała przestraszona na lekarza.
-Dlaczego on się dusi?- zapytała.
-Trucizna tworzy mu iluzje. Widocznie ma odczucie jakby był znowu człowiekiem. Przerabia wspomnienia i miesza je. Musi teraz myśleć, że jest człowiekiem lub, że przechodzi przemianę. Dlatego się tak zachowuje.
-Alex, nie odchodź- powiedział nagle.
-Nigdzie nie idę. Jestem tu. Proszę cię, otwórz oczy.
-Nie mogę, przestraszysz się. Jak wtedy… uciekniesz… nie możesz mnie zostawić. Oni mogą cię zamknąć… musisz uciekać.
-Jest coraz gorzej- usłyszała ściszony głos Carlisle.
-Benjaminie otwórz oczy. Chce je zobaczyć. Proszę- powiedziała ocierając wolną dłonią łzy.
Zrobił to tak, jak prosiła. Otworzył je. Były tak mocno czerwone, że prawie czarne. Były szkliste, zupełnie jakby miał zacząć płakać.
-On potrzebuje krwi- powiedziała do blondyna.
-Najpierw muszę podać mu kolejne trzy dawki. Postaraj się, by się nie szarpał- powiedział podchodząc.
-Zmieniłaś się?- zapytał Benjamin. Jego majaczenie ją zasmucało. Tak strasznie cierpiał przez te iluzje. –Zmienił cię w tego potwora co ja.
-Nie Benjaminie. Nadal jestem człowiekiem. Posłuchaj- wzięła jego dłoń i położyła na swoim sercu by poczuł bicie. Patrzył na nie, słuchał. W tym czasie Carlisle wstrzykiwał mu dodatkową dawkę leku.
-Cały czas tu jestem. Nic ci nie grozi. Są tu przyjaciele, nikt nie chce zrobić ci krzywdy- powiedziała spokojnie. Wyglądał jak bezbronny, zagubiony chłopiec. –Wszystko będzie dobrze.
-Kocham cię, wiesz o tym?- powiedział. Dlaczego miała wrażenie, że to pożegnanie?
-Tak, wiem. Ja ciebie też kocham Benjaminie- powiedziała uśmiechając się przez łzy.
Cullen odsunął się od nich. Podał mu lek. Patrzył na nią ze strachem. Nigdy tak na nią nie patrzył. Powoli zaczął zamykać oczy, a dłoń zsunęła się na pościel.
-Co się dzieję?!- zapytała spanikowana.
-Spokojnie kochanie. Zasnął. To znak, że lek próbuje zwalczyć truciznę. Chodź- Esme chwyciła ją za ramiona i pomogła wstać.
Nie chciała go zostawiać. Nie może po tym wszystkim.
-Jak to śpi?- przecież on nigdy tego nie robił.
-Jest w stanie uśpienia jak w czasie, kiedy Amun go zamknął- wyjaśnił Carlisle. –Jego umysł jest przekonany, że jest człowiekiem. Dlatego śpi.
Wstała i szła opierając się na Esme. Wiedziała, że Carlisle jej nie mówi wszystkiego.
-A jak jest naprawdę? –zapytała.
Spojrzał na nią poważnie. Widziała jak jego spojrzenie mięknie. Nie lubiła tego. Nie lubiła, kiedy ktoś patrzył na nią z litością, czy żalem.
-Nie patrz tak na mnie. Proszę, powiedz mi prawdę, chce ją znać- poprosiła.
-Trucizna w jego ciele była bardzo długo. Możliwe, że taki stan zostanie. Nie ma innych leków.
-To znaczy?- chciała to powiedzieć, ale wyręczył ją Jack, który podszedł do niej.
Milczał. To znaczyło bardzo źle.
-Carlisle, co to znaczy?
-Że może się nie obudzić.
Nie wytrzymała. Nogi się pod nią ugięły. Poczuła jedynie jak Jack ją łapie i mówi do niej. Nie słuchała go. Jeżeli Benjamin nie przeżyje, to ona nie chce dłużej żyć.
***
Obudziła się w swojej dawnej sypialni. Ten pokój zaprojektował jej kiedyś Benjamin. Były to początki ich przyjaźni, która zaowocowała. Teraz to może być tylko wspomnieniem, jeszcze cenniejszym do zapamiętania. Gdyż Benjamina może już nigdy nie zobaczyć uśmiechniętego. Na myśl, że nie poczuje jego silnego uścisku, objęcia, delikatnego pocałunku, jego czułego dotyku na ciele, łzy płynęły z jej oczu. Nie wyobrażała sobie życia bez niego. To on był jej opoką. To on był jej równowagą. Nie może zostać sama. Wszystkich których kocha i kochała musi zabić rada. Tą osobą była głównie matka. Dlaczego to akurat ona musi być głupią singularis? Dlaczego ta moc się uaktywniła? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?
-Hej Alex, jak się czujesz?- przy łóżku siedział Jack. Trzymał ją za dłoń.
Jak mogła się czuć? Jak może czuć się osoba, która traci miłość swojego życia? Swój sens?
-Alexa proszę odezwij się. Powiedz coś- słyszała nutę prośby. Błagał ją.
Chciała coś powiedzieć, ale głos ją opuścił. Czuła się taka bezsilna.
Co będzie jeżeli on się nie obudzi? Ona, jego matka i siostra… cierpią najbardziej. Możliwe, że ona najbardziej. Miała z nim najdłuższy kontakt.
Ciało nie chciało się ruszyć, głos zabrzmieć, a płuca nie miały chęci pompować powietrza. Oddychała wolno. Miała dosyć zastrzyków uspokajających. Carlisle je wstrzykiwał by nie cierpiała. Ale to nie pomagało. Starali się nawiązać z nią kontakt, mówili, ale nie potrafiła się odezwać. Musi coś zrobić. Nie może pozwolić Benjaminowi tak odejść. On teraz cierpi. Pamiętała, jak jej opowiadał męki po zamknięciu w świątyni. Cierpiał trzy tysiące lat, teraz ponownie.
-Alex, odezwij się- usłyszała jego zbolały głos.- Nie odzywasz się prawie dwa dni, śpisz przez tą chemie od Carlisle, bo sama nie możesz. Proszę odezwij się, nie chce stracić i ciebie- powiedział jakby płakał. I tak było. Nie tylko ona przeżywała cierpienie Benjamina. Był przyjacielem ich wszystkich.  
-Jack- powiedziała zachrypniętym głosem przez płacz. Mocniej chwyciła jego dłoń.
Wyglądał jakby odczuł małą ulgę. Usiadł na łóżku i delikatnie zaczął głaskać jej głowę.
-Wszystko będzie dobrze. On się obudzi- powiedział.
-A jak nie?- powiedziała cicho. Znowu łzy zaczęły płynąć z oczu. Nawet nie starała się ich pozbyć. Nie miała siły.
-Alex spójrz na mnie. Nie patrz w ścianę. Nie możesz zamknąć się w sobie. Spójrz na mnie- błagał.
Chciała się podnieść. Siła gdzieś ze środka została odnaleziona przez nią. Zaczęła wykonywać ruch ale ta siła była zbyt mała. Jack jej pomógł. Usiadła i przytuliła się do niego. Niech chociaż on będzie spokojniejszy.
-Alex nie zakładaj najgorszego- powiedział mocno ją obejmując.
-On tak cierpiał, krzyczał. Jack, on się bał- powiedziała w jego objęciu. Jej głos nie zawierał żadnych uczuć.
-Bał się, że zrobią ci krzywdę. To była fikcja przez truciznę. Jak się obudzi to go uspokoisz.
-Co z Cleo i Isisą?- zapytała.
-Isisa jest roztrzęsiona. Uspokaja Cleo. Są przerażone jego stanem i niepokoją się o ciebie.
-Chce do niego pójść- poprosiła.
-To chyba nie jest dobry pomysł- usłyszała damski głos. Nie musiała się odwracać, by widzieć jego właścicielkę. Alice.
-Alex odpocznij trochę. Ta więź, ślady po atakach i sytuacje z wczoraj… odpocznij.
-Chce przy nim być. Kiedy ja się przemieniałam, czekał obok. Ja też chce z nim być.

Leżał tak spokojnie, zbyt spokojnie. Jego klatka piersiowa się już nie ruszała. Przez to wyglądał jakby ich opuścił. Odrzucała tą myśl. Każda cząsteczka duszy i ciała kazała wierzyć. Wierzyć, że się obudzi. Minęły dwa dni. On nadal leżał nieruchomy. Siedziała na podłodze, oparta o brzeg łóżka. Trzymała jego dłoń. Chciała by się w końcu obudził. Próbowała na marne zaklęć. Żadna go nie uleczyła. Miała dość tych wszystkich środków uspakających od pana Cullena. Bali się, że załamała się psychicznie. Może tak jest? Może mają rację? Jeżeli go zabraknie, nie wie, czy będzie w stanie się odezwać, poruszyć, oddychać. On był jej tlenem, potrzebnym do życia. Tak jak człowiek bez niego umiera, tak ona zginie bez niego.

Minęły kolejne dni. Alexandra cały czas była przy nim. Nie opuszczała go od całego tygodnia. Przychodzili do niej wszyscy, a raczej do niego. Była Isisa i Cleo. We trzy czekały na jego zbudzenie. Rozmawiały. Potem przyszedł Carlisle by sprawdzić jego i jej stan, Esme, Renesmee i Jack przychodzili by pobyć z nią, by nie była sama. Alice namawiała ją by coś jadła. Ale nie potrafiła. Nie spała, nie jadła zbyt wiele. Nie potrafiła. Te proste czynności były dla niej zbyt trudne. Dlaczego musi ucierpieć jej bliski? Jaki to ma cel? Jeżeli mogłaby ocalić wszystkich poprzez poddanie się radzie, zrobiłaby to. Chce by byli szczęśliwi, a przede wszystkim, cali i zdrowi.
Przypomniał jej się pierwszy dzień śpiączki. Kiedy bał się, że znowu zostanie zamknięty, że coś może jej grozić. Te oczy… Właśnie, oczy. Były szkarłatne. Potrzebował krwi… właśnie krew. Podniosła głowę i spojrzała na jego twarz. Wyglądała teraz tak spokojnie…
Właśnie, a co jeżeli…
-Alex co się dzieje?- usłyszała głos Setha. Siedział za nią, by dotrzymać jej towarzystwa i oczekiwał na przebudzenie się Benjamina.
-Seth, pójdź po Carlisla najszybciej jak to możliwe.
-Co się dzieje?- zapytał.
-Chyba wiem, jak go ocalić- powiedziała.
Młody zmiennokształtny szybko wyszedł z komnaty. Mocniej chwyciła dłoń Benjamina. Jest nadzieja…
-Nie zostawię cię Benjaminie- powiedziała cicho. –tak strasznie cię kocham. Znajdę rozwiązanie, obiecuję. Możliwe, że nawet je znalazłam. Kocham cię.
Miała nadzieje, że to usłyszy. Nadzieja zaczęła przepełniać ją. Nie pamiętała by w ostatnim czasie maiła tak pozytywną myśl, tyle wiary w to co chce zrobić.
-Alexandro co chcesz mi powiedzieć?- przybył Carlisle, za nim weszła Esme.- Masz jakieś rozwiązanie?- zapytał z ciekawością i powagą.
-Mogłabym mu dać swojej krwi- powiedziała.
Spojrzał na nią śmiertelnie poważnie.
-Nie sądzę by był to dobry pomysł.
-Sam mówiłeś, że moja krew może być lekiem na trucizny dla każdego stworzenia. Nawet dla was.
-Jeszcze nie jesteśmy tego pewni. Badania potrwają jeszcze z dwa tygodnie.
-To za dużo czasu. Nie zaszkodzi spróbować. Jest to szansa by przeżył.
-Alex to zbyt niebezpieczne dla ciebie…
-Carlisle, jeżeli on nie przeżyje ja umrę razem z nim. Straciłam już jednego członka rodziny, nie chce stracić i jego- przerwała mu. –Szczególnie jego. To on pomógł mi stanąć na nogi, to on mnie wiele razy uratował, on ze mną był w czasie ataków Rafaela. Był ze mną zawsze. Jestem mu to winna. Jeżeli nie przeżyje… nie mam co tutaj robić. Umrę i ja, bo istnienie będzie bez sensu.
Patrzył na nią poważnie. Musiała go jakoś przekonać. To jedyna szansa. Tylko dzięki jej odmienności jest teraz nadzieja.
-Carlisle spróbujcie. To tylko drobna ilość krwi. Nic jej nie będzie.
-Dobrze. Dasz mu trochę swojej krwi. Zobaczymy jak zareaguje. Ale bądź ostrożna.
Przytaknęła. Wstała i poszła do szafki przy łóżku. Wyciągnęła z niej sztylet mamy. Usiadła obok Egipcjanina. Esme otworzyła okno, by mogła wytrzymać zapach krwi. Stanęła koło łóżka, a Carlisle po drugiej stronie. Na wszelki wypadek, gdyby Benjamin jednak ją zaatakował. Nie wiadomo w jakim jest stanie. Ale była pewna, ze jej nie zaatakuje.
Wyciągnęła prawy nadgarstek i zrobiła na nim siedmiocentymetrową ranę. Krew od razu zaczęła płynąć. Delikatnie położyła ją na wargach Benjamina. Drugą ręką delikatnie je wychyliła, by krew spływała do jego gardła.
Nic, żadnej reakcji. Nie czuła by próbował ją wypić.
Sądziła, że uratuje go. Jednak krew nie pomoże. Jednak nie ma właściwości takich, o jakie podejrzewał Carlisle z Margonem. Jednak to był błąd. Miała ochotę zacząć szlochać. Czy nic go nie uratuje? Poczuła jak Esme delikatnie kładzie dłoń na jej ramieniu. Chciała ją wesprzeć. Jak bardzo się zawiodła na sobie.
W pewnej chwili usta Benjamina przywarły z małą siłą do jej rany. Ruszył się!
-Benjaminie, nie wbijaj kłów- powiedziała Esme. Minimalnie ruszył głową.
-Chyba wszystko słyszy- powiedział lekarz.
Poczuła jak delikatnie piję krew z jej żyły. Uśmiechnęła się, to znak, że nie odszedł. Jest szansa, że przeżyje.
-On ją piję, rusza się – uśmiechnęła się przez łzy. Tym razem łzy ulgi.
-Musimy pobrać twoją krew. Podłączymy kroplówki z nią do niego. Powinien się wtedy obudzić.
-Gdzie masz sprzęt?- zapytała nastolatka.
-Jest w salonie.
-Chodźmy. Im szybciej mu ją podamy tym lepiej- zaczęła iść w kierunku salonu.
-Alexandro, jesteś osłabiona. Możesz źle się czuć. I tak dużo jej straciłaś w poprzednim tygodniu.
-Ona go uratuje. Dam mu ją. Nie obchodzi mnie co się stanie ze mną. Mogę odpoczywać ile chcecie, jeść co chcecie. Zrobię wszystko ale daj mu moją krew.
Zeszła po schodach. Carlisle już wyciągał z lekarskiej walizki sprzęt.
-Co się dzieje?- zapytała Astera kiedy ujrzała łzy na policzku Alexandry.
-Jest szansa na ocalenie Benjamina- powiedział Carlisle kładąc puste fiolki na stół koło kanapy.
-Jaki?- ożywiła się Isisa i Celo.
-Moja krew go leczy. Jeżeli podamy mu odpowiednią ilość, przeżyje.
-A co z tobą?- zapytała Astera.
-A co by miało być? –zapytała kładząc się na kanapie. Carlisle założył opaskę uciskową.
-Jeżeli stracisz jej zbyt dużo, zapadniesz w śpiączkę. Może i Benjamin się obudzi, ale nie wybaczy sobie tego, że poświęciłaś się tak bardzo.
-Alexandro, przemyśl to- powiedział Carlisle patrząc śmiertelnie poważnie.
-Ile byśmy potrzebowali krwi dla niego?
-Około 600 mililitrów.
-Tak dużo?!- powiedział zaskoczony Jack. Musiał dopiero co przyjść, bo go wcześniej nie widziała w salonie.
-Jeżeli wezmę od razu całą ilość, możesz być w śpiączce. Nie wiadomo kiedy się obudzisz.
-Weź 350, jeżeli będę się dobrze czuła weźmiesz resztę.
-Dobrze, dziękuję, że to przemyślałaś.
-Daj- podszedł Jack do oparcia i wyciągnął dłoń. Podała mu swoją i chwycił ją. Uśmiechnął się krzepiąco. Ona zaś leciutko.
-Wbijam igłę Alexandro. Możesz poczuć ukłucie.
Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Poczuła małe ukłucie. Nie czuła bólu, nie z myślą, że może uratować ukochanego, że może zobaczyć jego uśmiech. Zrobi wszystko by przeżył. Jeżeliby musiała, podpisałaby nawet pakt z diabłem.
-Szybko pokonujesz fobię z igłami- powiedział uśmiechnięty Jack. –Szczęściarz z niego.
Doskonale wiedziała o co mu chodzi. Tak, dla niego pozbyła się strachu przed igłami.