Translate

poniedziałek, 16 marca 2015

Rozdział 45 Ostatnie chwile Benjamina

-Benjaminie, obudź się- powtarzała.
-Co się stało, kiedy pocisk był w jego ciele?- zapytał Carlisle.
-Upadł i się nie ruszał. Dopiero jak wyciągnęła to z jego piersi ocknął się. Wczoraj mi mówił, że to odłamki zostały, dlatego nie wyleczyło się.
-Musi to być ta sama trucizna, którą się zraniłaś tylko w innej dawce. Wcześniej została mu podana jak go zamknęli- powiedział Carlisle.
-Może moc go wyleczy?- zaproponowała. Musiała coś zrobić.
-Spróbuj. Jest szansa, ze to pomoże.
Położyła dłonie na jego ranie. Miała dłonie od jego krwi. Była bardzo zimna, jakby z chłodni. Wzięła głęboki oddech w celu uspokojenia się. Zaczęła wypowiadać formułkę. Błękitne światełko przeszło z
jej dłoni do jego piersi. Chwilę tam błyszczało. Benjamin ruszył delikatnie głową. Tak! O to chodzi! To działa! Uśmiechnęła się delikatnie. Światło zgasło i wzięła dłonie. Znowu spoważniała, krew sączyła się dalej. Rana nie zniknęła.
-Nie rozumiem- powiedziała. Wzięła w dłonie jego twarz- Benjamin? Obudź się.
Poruszył lekko głową. Powieki powoli się podnosiły. Spojrzała w jego oczy. To niemożliwe. Rano świeciły srebrem, a teraz ciemnym szkarłatem. Dlaczego tak nagle się zmieniły? I dlaczego patrzy na nią jakby był zdradzony.
-Jak….mogłeś?- powiedział
-Benjaminie, co się stało?- powiedział Carlisle.
-Jak mogłeś to zrobić?- czuła jak napinają się jego mięśnie.
-Co zrobił? Benjaminie o czym ty mówisz?- zapytał Carlisle
-Ona mnie uwolniła, a ty chcesz mnie zamknąć. Jak mogłeś? Po tym wszystkim- warknął.
-Słucham?- spojrzała zdezorientowana i przestraszona na Carlisla i Emmeta.
-Trucizna miesza mu w głowie. Trzeba coś zrobić. Nie wie gdzie jest lub myśli, ze nie ma nas tu tylko ci, którzy go zamknęli- odwrócił się do tyłu. –Esme przynieś proszę fiolki z mojej walizki. Trzeba szybko mu ją podać- głos miał napięty.
Chwycił się mocniej za pierś i krzyknął z bólu. Podskoczyła. Nigdy nie słyszała tyle gniewu i bólu jednocześnie. Co oni mu zrobili?
Odwrócił się do niej twarzą. Te oczy… przepełnione szkarłatną nienawiścią patrzyły wprost na nią. Nagle szybkim ruchem chwycił ją za szyję i zaczął zduszać. Zaczęła się dusić, brakowało jej tlenu.
-Benjaminie puść ją!- krzyknął Carlisle.
Jego uścisk nie zelżał. Zaczynało brakować jej powietrza. Dlaczego on to robił? Dlaczego jej nie poznaje? Chwycił jego dłoń i wyszarpnął ją. Mogła znów oddychać.
-Tia, nienawidzę cię. Oszukałaś mnie!- krzyknął.
-Tia?- spojrzała pytająco na Emmeta. Ten też wyglądał na zaskoczonego. Spojrzała na niego. –Benjaminie to ja. Nie ma tu żadnej Tiji , to ja- powiedziała przestraszona. Zaczęła się go bać. Nigdy nie widziała go w takim stanie.
-Zostawcie ją. Ona mnie uwolniła, nie dotykajcie jej!- krzyknął. –Jest niewinna!
Pojawiła się Esme. Emmet przytrzymywał Benjamina by nie rzucił się na nią i lekarza. Zaczął się szarpać.
-Nie zamkniecie mnie znowu!
-Pomóż mi- powiedział do niej. –Włóż to do tej strzykawki- podał jej fiolkę z fioletowym płynem. Tak też uczyniła. Podała mu to.
-Emmet trzymaj go mocno. Muszę mu to wstrzyknąć nim będzie za późno- powiedział.
Poczuła kobiece dłonie, które pomagają jej wstać. Była to Esme i Rosalie.
-Nie płacz, Carlisle mu pomoże- powiedziała Rosalie.
Spojrzała na nią jak na wariatkę. Ona płacze? Dotknęła delikatnie policzka. Miała rację. Nie wiedziała, że zaczęła płakać.
Esme podeszła do męża , pomogła mu i Emmetowi przenieść Egipcjanina na łóżko. Strasznie się szarpał. Kiedy Carlisle wbił mu igłę, ryknął. Nie krzyknął, nie podniósł głosu. Był to ryk bólu, czystej agonii. Nie mogła na to patrzeć. Tak strasznie cierpi. Dlaczego nie powiedziała Carlislowi o jego ranie? Dlaczego Moc mu nie pomogła?!
-Dlaczego nie mogę mu pomóc?- zapytała szeptem. Nie znosiła jego cierpienia.
-Kochanie, wyzdrowieje- powiedziała Esme przytrzymując ją.
-Esme zabierz stąd Alexandrę. Może ponownie ją zaatakować- powiedział lekarz.
-Ja go nie zostawię. Nie mogę- powiedziała.
-Alex, on nie kontroluje tego. Może cię skrzywdzić.
-Alexandro chodź- usłyszała głos brata, który podszedł do niej i wampirzyc. Ale nie spojrzała na niego.
Benjamin nagle się uspokoił. Jedyne co słyszała to jego przyśpieszony oddech. Dlaczego jest tu tak cicho? Dlaczego on sapie? Dlaczego ma kropelki potu na czole?
-Alexandra?- powiedział.
Spojrzała przestraszona. Leżał i wołał ją.
-Alex gdzie jesteś?- zapytał ponownie. Jego głos był przepełniony strachem i bólem.
-Niech ona do niego podejdzie- powiedziała Esme. –Będę obok, gdyby coś się stało.
Carlisle przytaknął ruchem głowy.
Esme puściła ją, tak jak Rosalie. Zaczęła zbliżać się powoli do ich wspólnego łoża. Przybliżyła się na tyle, że usiadła na brzegu. Wiedziała, ze musi być ostrożna. Jeżeli coś jej zrobi, będzie miał wyrzuty sumienia. A nie chciała tego, bardzo tego nie chciała.
Chwyciła jego dłoń. Od razu odwrócił głowę w jej kierunku. Oczy miał zamkniętę.
-Alex?- zapytał z nadzieją. -Alexandro to ty?
-Tak to ja Benjaminie- powiedziała przez łzy. –Jestem tutaj.
-Jesteś cała- powiedział z ulgą.
-Nic mi nie jest. Otwórz oczy, spójrz na mnie- położyła dłoń na jego policzku. On chwycił ją i wtulił się w nią policzkiem. Nadal miał zamknięte oczy. Jego pierś poruszała się bardzo szybko. Spojrzała przestraszona na lekarza.
-Dlaczego on się dusi?- zapytała.
-Trucizna tworzy mu iluzje. Widocznie ma odczucie jakby był znowu człowiekiem. Przerabia wspomnienia i miesza je. Musi teraz myśleć, że jest człowiekiem lub, że przechodzi przemianę. Dlatego się tak zachowuje.
-Alex, nie odchodź- powiedział nagle.
-Nigdzie nie idę. Jestem tu. Proszę cię, otwórz oczy.
-Nie mogę, przestraszysz się. Jak wtedy… uciekniesz… nie możesz mnie zostawić. Oni mogą cię zamknąć… musisz uciekać.
-Jest coraz gorzej- usłyszała ściszony głos Carlisle.
-Benjaminie otwórz oczy. Chce je zobaczyć. Proszę- powiedziała ocierając wolną dłonią łzy.
Zrobił to tak, jak prosiła. Otworzył je. Były tak mocno czerwone, że prawie czarne. Były szkliste, zupełnie jakby miał zacząć płakać.
-On potrzebuje krwi- powiedziała do blondyna.
-Najpierw muszę podać mu kolejne trzy dawki. Postaraj się, by się nie szarpał- powiedział podchodząc.
-Zmieniłaś się?- zapytał Benjamin. Jego majaczenie ją zasmucało. Tak strasznie cierpiał przez te iluzje. –Zmienił cię w tego potwora co ja.
-Nie Benjaminie. Nadal jestem człowiekiem. Posłuchaj- wzięła jego dłoń i położyła na swoim sercu by poczuł bicie. Patrzył na nie, słuchał. W tym czasie Carlisle wstrzykiwał mu dodatkową dawkę leku.
-Cały czas tu jestem. Nic ci nie grozi. Są tu przyjaciele, nikt nie chce zrobić ci krzywdy- powiedziała spokojnie. Wyglądał jak bezbronny, zagubiony chłopiec. –Wszystko będzie dobrze.
-Kocham cię, wiesz o tym?- powiedział. Dlaczego miała wrażenie, że to pożegnanie?
-Tak, wiem. Ja ciebie też kocham Benjaminie- powiedziała uśmiechając się przez łzy.
Cullen odsunął się od nich. Podał mu lek. Patrzył na nią ze strachem. Nigdy tak na nią nie patrzył. Powoli zaczął zamykać oczy, a dłoń zsunęła się na pościel.
-Co się dzieję?!- zapytała spanikowana.
-Spokojnie kochanie. Zasnął. To znak, że lek próbuje zwalczyć truciznę. Chodź- Esme chwyciła ją za ramiona i pomogła wstać.
Nie chciała go zostawiać. Nie może po tym wszystkim.
-Jak to śpi?- przecież on nigdy tego nie robił.
-Jest w stanie uśpienia jak w czasie, kiedy Amun go zamknął- wyjaśnił Carlisle. –Jego umysł jest przekonany, że jest człowiekiem. Dlatego śpi.
Wstała i szła opierając się na Esme. Wiedziała, że Carlisle jej nie mówi wszystkiego.
-A jak jest naprawdę? –zapytała.
Spojrzał na nią poważnie. Widziała jak jego spojrzenie mięknie. Nie lubiła tego. Nie lubiła, kiedy ktoś patrzył na nią z litością, czy żalem.
-Nie patrz tak na mnie. Proszę, powiedz mi prawdę, chce ją znać- poprosiła.
-Trucizna w jego ciele była bardzo długo. Możliwe, że taki stan zostanie. Nie ma innych leków.
-To znaczy?- chciała to powiedzieć, ale wyręczył ją Jack, który podszedł do niej.
Milczał. To znaczyło bardzo źle.
-Carlisle, co to znaczy?
-Że może się nie obudzić.
Nie wytrzymała. Nogi się pod nią ugięły. Poczuła jedynie jak Jack ją łapie i mówi do niej. Nie słuchała go. Jeżeli Benjamin nie przeżyje, to ona nie chce dłużej żyć.
***
Obudziła się w swojej dawnej sypialni. Ten pokój zaprojektował jej kiedyś Benjamin. Były to początki ich przyjaźni, która zaowocowała. Teraz to może być tylko wspomnieniem, jeszcze cenniejszym do zapamiętania. Gdyż Benjamina może już nigdy nie zobaczyć uśmiechniętego. Na myśl, że nie poczuje jego silnego uścisku, objęcia, delikatnego pocałunku, jego czułego dotyku na ciele, łzy płynęły z jej oczu. Nie wyobrażała sobie życia bez niego. To on był jej opoką. To on był jej równowagą. Nie może zostać sama. Wszystkich których kocha i kochała musi zabić rada. Tą osobą była głównie matka. Dlaczego to akurat ona musi być głupią singularis? Dlaczego ta moc się uaktywniła? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?
-Hej Alex, jak się czujesz?- przy łóżku siedział Jack. Trzymał ją za dłoń.
Jak mogła się czuć? Jak może czuć się osoba, która traci miłość swojego życia? Swój sens?
-Alexa proszę odezwij się. Powiedz coś- słyszała nutę prośby. Błagał ją.
Chciała coś powiedzieć, ale głos ją opuścił. Czuła się taka bezsilna.
Co będzie jeżeli on się nie obudzi? Ona, jego matka i siostra… cierpią najbardziej. Możliwe, że ona najbardziej. Miała z nim najdłuższy kontakt.
Ciało nie chciało się ruszyć, głos zabrzmieć, a płuca nie miały chęci pompować powietrza. Oddychała wolno. Miała dosyć zastrzyków uspokajających. Carlisle je wstrzykiwał by nie cierpiała. Ale to nie pomagało. Starali się nawiązać z nią kontakt, mówili, ale nie potrafiła się odezwać. Musi coś zrobić. Nie może pozwolić Benjaminowi tak odejść. On teraz cierpi. Pamiętała, jak jej opowiadał męki po zamknięciu w świątyni. Cierpiał trzy tysiące lat, teraz ponownie.
-Alex, odezwij się- usłyszała jego zbolały głos.- Nie odzywasz się prawie dwa dni, śpisz przez tą chemie od Carlisle, bo sama nie możesz. Proszę odezwij się, nie chce stracić i ciebie- powiedział jakby płakał. I tak było. Nie tylko ona przeżywała cierpienie Benjamina. Był przyjacielem ich wszystkich.  
-Jack- powiedziała zachrypniętym głosem przez płacz. Mocniej chwyciła jego dłoń.
Wyglądał jakby odczuł małą ulgę. Usiadł na łóżku i delikatnie zaczął głaskać jej głowę.
-Wszystko będzie dobrze. On się obudzi- powiedział.
-A jak nie?- powiedziała cicho. Znowu łzy zaczęły płynąć z oczu. Nawet nie starała się ich pozbyć. Nie miała siły.
-Alex spójrz na mnie. Nie patrz w ścianę. Nie możesz zamknąć się w sobie. Spójrz na mnie- błagał.
Chciała się podnieść. Siła gdzieś ze środka została odnaleziona przez nią. Zaczęła wykonywać ruch ale ta siła była zbyt mała. Jack jej pomógł. Usiadła i przytuliła się do niego. Niech chociaż on będzie spokojniejszy.
-Alex nie zakładaj najgorszego- powiedział mocno ją obejmując.
-On tak cierpiał, krzyczał. Jack, on się bał- powiedziała w jego objęciu. Jej głos nie zawierał żadnych uczuć.
-Bał się, że zrobią ci krzywdę. To była fikcja przez truciznę. Jak się obudzi to go uspokoisz.
-Co z Cleo i Isisą?- zapytała.
-Isisa jest roztrzęsiona. Uspokaja Cleo. Są przerażone jego stanem i niepokoją się o ciebie.
-Chce do niego pójść- poprosiła.
-To chyba nie jest dobry pomysł- usłyszała damski głos. Nie musiała się odwracać, by widzieć jego właścicielkę. Alice.
-Alex odpocznij trochę. Ta więź, ślady po atakach i sytuacje z wczoraj… odpocznij.
-Chce przy nim być. Kiedy ja się przemieniałam, czekał obok. Ja też chce z nim być.

Leżał tak spokojnie, zbyt spokojnie. Jego klatka piersiowa się już nie ruszała. Przez to wyglądał jakby ich opuścił. Odrzucała tą myśl. Każda cząsteczka duszy i ciała kazała wierzyć. Wierzyć, że się obudzi. Minęły dwa dni. On nadal leżał nieruchomy. Siedziała na podłodze, oparta o brzeg łóżka. Trzymała jego dłoń. Chciała by się w końcu obudził. Próbowała na marne zaklęć. Żadna go nie uleczyła. Miała dość tych wszystkich środków uspakających od pana Cullena. Bali się, że załamała się psychicznie. Może tak jest? Może mają rację? Jeżeli go zabraknie, nie wie, czy będzie w stanie się odezwać, poruszyć, oddychać. On był jej tlenem, potrzebnym do życia. Tak jak człowiek bez niego umiera, tak ona zginie bez niego.

Minęły kolejne dni. Alexandra cały czas była przy nim. Nie opuszczała go od całego tygodnia. Przychodzili do niej wszyscy, a raczej do niego. Była Isisa i Cleo. We trzy czekały na jego zbudzenie. Rozmawiały. Potem przyszedł Carlisle by sprawdzić jego i jej stan, Esme, Renesmee i Jack przychodzili by pobyć z nią, by nie była sama. Alice namawiała ją by coś jadła. Ale nie potrafiła. Nie spała, nie jadła zbyt wiele. Nie potrafiła. Te proste czynności były dla niej zbyt trudne. Dlaczego musi ucierpieć jej bliski? Jaki to ma cel? Jeżeli mogłaby ocalić wszystkich poprzez poddanie się radzie, zrobiłaby to. Chce by byli szczęśliwi, a przede wszystkim, cali i zdrowi.
Przypomniał jej się pierwszy dzień śpiączki. Kiedy bał się, że znowu zostanie zamknięty, że coś może jej grozić. Te oczy… Właśnie, oczy. Były szkarłatne. Potrzebował krwi… właśnie krew. Podniosła głowę i spojrzała na jego twarz. Wyglądała teraz tak spokojnie…
Właśnie, a co jeżeli…
-Alex co się dzieje?- usłyszała głos Setha. Siedział za nią, by dotrzymać jej towarzystwa i oczekiwał na przebudzenie się Benjamina.
-Seth, pójdź po Carlisla najszybciej jak to możliwe.
-Co się dzieje?- zapytał.
-Chyba wiem, jak go ocalić- powiedziała.
Młody zmiennokształtny szybko wyszedł z komnaty. Mocniej chwyciła dłoń Benjamina. Jest nadzieja…
-Nie zostawię cię Benjaminie- powiedziała cicho. –tak strasznie cię kocham. Znajdę rozwiązanie, obiecuję. Możliwe, że nawet je znalazłam. Kocham cię.
Miała nadzieje, że to usłyszy. Nadzieja zaczęła przepełniać ją. Nie pamiętała by w ostatnim czasie maiła tak pozytywną myśl, tyle wiary w to co chce zrobić.
-Alexandro co chcesz mi powiedzieć?- przybył Carlisle, za nim weszła Esme.- Masz jakieś rozwiązanie?- zapytał z ciekawością i powagą.
-Mogłabym mu dać swojej krwi- powiedziała.
Spojrzał na nią śmiertelnie poważnie.
-Nie sądzę by był to dobry pomysł.
-Sam mówiłeś, że moja krew może być lekiem na trucizny dla każdego stworzenia. Nawet dla was.
-Jeszcze nie jesteśmy tego pewni. Badania potrwają jeszcze z dwa tygodnie.
-To za dużo czasu. Nie zaszkodzi spróbować. Jest to szansa by przeżył.
-Alex to zbyt niebezpieczne dla ciebie…
-Carlisle, jeżeli on nie przeżyje ja umrę razem z nim. Straciłam już jednego członka rodziny, nie chce stracić i jego- przerwała mu. –Szczególnie jego. To on pomógł mi stanąć na nogi, to on mnie wiele razy uratował, on ze mną był w czasie ataków Rafaela. Był ze mną zawsze. Jestem mu to winna. Jeżeli nie przeżyje… nie mam co tutaj robić. Umrę i ja, bo istnienie będzie bez sensu.
Patrzył na nią poważnie. Musiała go jakoś przekonać. To jedyna szansa. Tylko dzięki jej odmienności jest teraz nadzieja.
-Carlisle spróbujcie. To tylko drobna ilość krwi. Nic jej nie będzie.
-Dobrze. Dasz mu trochę swojej krwi. Zobaczymy jak zareaguje. Ale bądź ostrożna.
Przytaknęła. Wstała i poszła do szafki przy łóżku. Wyciągnęła z niej sztylet mamy. Usiadła obok Egipcjanina. Esme otworzyła okno, by mogła wytrzymać zapach krwi. Stanęła koło łóżka, a Carlisle po drugiej stronie. Na wszelki wypadek, gdyby Benjamin jednak ją zaatakował. Nie wiadomo w jakim jest stanie. Ale była pewna, ze jej nie zaatakuje.
Wyciągnęła prawy nadgarstek i zrobiła na nim siedmiocentymetrową ranę. Krew od razu zaczęła płynąć. Delikatnie położyła ją na wargach Benjamina. Drugą ręką delikatnie je wychyliła, by krew spływała do jego gardła.
Nic, żadnej reakcji. Nie czuła by próbował ją wypić.
Sądziła, że uratuje go. Jednak krew nie pomoże. Jednak nie ma właściwości takich, o jakie podejrzewał Carlisle z Margonem. Jednak to był błąd. Miała ochotę zacząć szlochać. Czy nic go nie uratuje? Poczuła jak Esme delikatnie kładzie dłoń na jej ramieniu. Chciała ją wesprzeć. Jak bardzo się zawiodła na sobie.
W pewnej chwili usta Benjamina przywarły z małą siłą do jej rany. Ruszył się!
-Benjaminie, nie wbijaj kłów- powiedziała Esme. Minimalnie ruszył głową.
-Chyba wszystko słyszy- powiedział lekarz.
Poczuła jak delikatnie piję krew z jej żyły. Uśmiechnęła się, to znak, że nie odszedł. Jest szansa, że przeżyje.
-On ją piję, rusza się – uśmiechnęła się przez łzy. Tym razem łzy ulgi.
-Musimy pobrać twoją krew. Podłączymy kroplówki z nią do niego. Powinien się wtedy obudzić.
-Gdzie masz sprzęt?- zapytała nastolatka.
-Jest w salonie.
-Chodźmy. Im szybciej mu ją podamy tym lepiej- zaczęła iść w kierunku salonu.
-Alexandro, jesteś osłabiona. Możesz źle się czuć. I tak dużo jej straciłaś w poprzednim tygodniu.
-Ona go uratuje. Dam mu ją. Nie obchodzi mnie co się stanie ze mną. Mogę odpoczywać ile chcecie, jeść co chcecie. Zrobię wszystko ale daj mu moją krew.
Zeszła po schodach. Carlisle już wyciągał z lekarskiej walizki sprzęt.
-Co się dzieje?- zapytała Astera kiedy ujrzała łzy na policzku Alexandry.
-Jest szansa na ocalenie Benjamina- powiedział Carlisle kładąc puste fiolki na stół koło kanapy.
-Jaki?- ożywiła się Isisa i Celo.
-Moja krew go leczy. Jeżeli podamy mu odpowiednią ilość, przeżyje.
-A co z tobą?- zapytała Astera.
-A co by miało być? –zapytała kładząc się na kanapie. Carlisle założył opaskę uciskową.
-Jeżeli stracisz jej zbyt dużo, zapadniesz w śpiączkę. Może i Benjamin się obudzi, ale nie wybaczy sobie tego, że poświęciłaś się tak bardzo.
-Alexandro, przemyśl to- powiedział Carlisle patrząc śmiertelnie poważnie.
-Ile byśmy potrzebowali krwi dla niego?
-Około 600 mililitrów.
-Tak dużo?!- powiedział zaskoczony Jack. Musiał dopiero co przyjść, bo go wcześniej nie widziała w salonie.
-Jeżeli wezmę od razu całą ilość, możesz być w śpiączce. Nie wiadomo kiedy się obudzisz.
-Weź 350, jeżeli będę się dobrze czuła weźmiesz resztę.
-Dobrze, dziękuję, że to przemyślałaś.
-Daj- podszedł Jack do oparcia i wyciągnął dłoń. Podała mu swoją i chwycił ją. Uśmiechnął się krzepiąco. Ona zaś leciutko.
-Wbijam igłę Alexandro. Możesz poczuć ukłucie.
Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Poczuła małe ukłucie. Nie czuła bólu, nie z myślą, że może uratować ukochanego, że może zobaczyć jego uśmiech. Zrobi wszystko by przeżył. Jeżeliby musiała, podpisałaby nawet pakt z diabłem.
-Szybko pokonujesz fobię z igłami- powiedział uśmiechnięty Jack. –Szczęściarz z niego.
Doskonale wiedziała o co mu chodzi. Tak, dla niego pozbyła się strachu przed igłami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz