Translate

środa, 25 lutego 2015

Rozdział 41 Obserwowana

Obudziła się. Od razu poczuła ból ramion i nóg. Ramiona przez używanie mocy, a nogi po upadkach w czasie kolejnych prób. Lubiła go. Zawsze po ciężkich treningach z siatkówki wracała obolała. Ból symbolizował jej ciężką pracę. Teraz mimo jego odczuwania była zadowolona. Postępy będą i już nie mogła się ich doczekać.
Czuła pod policzkiem chłodną klatkę piersiową Benjamina. Już wiedział, że się obudziła. Czuła to. Podniosła głowę i spojrzała na niego. Jak zwykle przywitał ją promiennym uśmiechem:
-Dzień dobry wasza wysokość- powiedział, po czym na dzień dobry ucałował jej wargi.
-Dzień dobry wielki panie i władco- zaśmiała się. Lubiła mu dokuczyć tym przezwiskiem.
-Chyba podoba mi się to twoje stwierdzenie.
-Muszę coś wymyślić Benji- podkreśliła jego zdrobnienie.
-Tylko nie to- powiedział kładąc ją na plecy i przygwoździł jej ręce nad jej głową swoimi.
-Tylko nie co?- uśmiechnęła się szeroko. –Powiedziałam coś nie tak? Benji?
-Możesz wymyślać cokolwiek tylko nie to kochanie.
-Nie rozumiem o co ci chodzi. Jest urocze- powiedziała.
-Jakbyś była faraonem to byś zrozumiała. Jesteś najważniejszą osobą w tym i innym świecie. Powinnaś być uważana za wzór, być poważną, znając się na polityce. Urocze powinno mu być obce.
-Jakoś nie byłeś poważny i nie byłeś wzorem. No dobra, twoi znajomi sądzili, że jesteś wzorem pod względem wypicia największej ilości krwi, czy zaliczenia najwięcej ilości służących.
-Nie prawda- zaprzeczył.
-Benji, nie oszukujmy się. Wygadałeś się, że trzysta w jednym, czysta drugim życiu. Przepraszam, więcej niż trzysta po przemianie.
-Nigdy więcej nie wezmę wina do ust. Jak sprawić byś o tym zapomniała?
-Nie wymażesz mi pamięci. Nie masz takiej zdolności, na szczęście.
-Coś się wymyśli- nachylił się i delikatnie zaczął całować jej szyję. Nawet nie mogła się obronić, trzymał ją za nadgarstki, które miała nad głową. Szczerze? Nawet nie chciała się bronić. Był to tak delikatny dotyk. Westchnęła. Przyłożyła głowę do jego. Był w tym cholernie dobry. Co się dziwić? Ma praktykę z trzech tysięcy lat, no mniej. Większość czasu spędził w sarkofagu.  Pogłębił drapieżniej pocałunki. Zamruczała wręcz jak kotka.
-No dobrze, masz zdolność bym zapomniała- powiedziała.
-Mówiłem- zaśmiał się i szybko odnalazł jej usta.
Jak miło było czuć jego chłodne wargi. Mimo ogromnej siły potrafił okazać delikatność. Tylko ją obdarowywał tym uczuciem, gdyż jako faraon musi być twardy i skupiony na danej sprawie. Tak bardzo się zmienił. Czuła się szczególna, gdyż jako jedyna znała jego tą  piękną i czułą stronę. Pogłębiła je. Stały się bardziej namiętne. Przy nim mogła się zestarzeć, zostać kimś więcej. Mając przy sobie faraona, trudno myśleć o sobie jak o kimś wyjątkowym. Ale on potrafił sprawić, że właśnie się tak ona czuła. Potrafił sprawić, że myślała o swojej inności zaklętej, jak o czymś dobrym, a nie tylko złym. Oderwała się niechętnie od niego. Nastał dzień, musi wstać.
-Wiesz, że muszę już iść- powiedziała.
-Jeszcze pięć minut- powiedział.
-Za półtora godziny muszę być u Kasandry- obroniła swoje zdanie. –Muszę się zebrać i pojechać do niej.
-Nie cierpię kiedy masz rację. Za dziesięć minut będzie Carlisle. Zabierze od ciebie trochę krwi.
-Nie, nie , nie- powiedziała siadając na łóżku i szybko z niego schodząc. Zaczęła ubierać szlafrok.
-Kochanie, to tylko trochę krwi. Igła cię nie zabiję- powiedział do niej wstając z łóżka.
-A właśnie, że zabije- powiedziała wiązując narzutkę.
-Ej, ej- objął ją w pasie. –Nie panikuj. Ty naprawdę boisz się igieł. Przeżyłaś atak Rafaela, wypadek samochodowy, atak Josh’a, mój atak w Egipcie i jeszcze truciznę z mojego więzienia. Uratowałaś Jack’a, a boisz się zwykłej igły?
-Nie śmiej się ze mnie- powiedziała zła. Założyła ręce, jakby miała się zamknąć w sobie.
-Och Alex- westchnął. –Nie zmieniaj się. I tak to w tobie kocham- pocałował jej czubek głowy. –Lepiej się pośpieszmy, im szybciej tym lepiej.

Ubrała się gotowa do wyjazdu na spotkanie z Kasandrą. Założyła jeansy, niebieską bokserkę i białą marynarkę do łokci. Wyglądała w tym bardzo nowocześnie. Na szyję założyła granatową chustę i wisiorek od Benjamina, jak i medalion od mamy, w którym był kamień z jej mocą. Do torebki schowała ksiązki i notatki z zajęć ze szkoły tej, jak i tej poprzedniej z Forks. Zeszła po schodach, Carlisle właśnie przyjechał.
-Dzień dobry, gotowa?- zapytał pogodnie.
-Nie- usiadła na krześle jakby miała karę za złe sprawowanie.
-Nie miej takiej miny zbolałego psa- powiedział do niej lekarz.
-A jaką mam mieć?- zapytała.
-Uśmiechnij się. Zobaczysz dziś małą Alexandrę- zaśmiał się Benjamin.
-Z tą myślą przeżyję.
Szarym pasem ścisnął jej ramię. Wyciągnął strzykawkę i fiolki. Niestety wyciągnął i te, których unikała od małego dziecka, igły. Spojrzała w kierunku okien. Musiała się na czymś skupić. Naprawdę nienawidziła igieł.
-Ściśnij mocno dłoń. Muszę mieć pewność, że znajdę odpowiednie miejsce.
Zrobiła to. Wiedziała, że serce jej przyśpieszyło, kiedy watą namoczył jej miejsce do wkłucia.
Poczuła jak Benjamin kładzie dłonie na jej ramionach. Spojrzała na niego:
-Nie traktuj mnie jak małej dziewczynki- powiedziała.
-Nic takiego nie zrobiłem. To sobie wmówiłaś. Daj dłoń- podała mu ją.
-Możesz poczuć ukłucie- powiedział Carlisle.
Zamknęła oczy. Złotooki zaczął wbijać igłę w naczynie. Poczuła mały ból. Starała się nie patrzeć na igłę. Mocno uścisnęła dłoń Benjamina.
-Naprawdę się ich boisz- stwierdził Benjamin.
-Nienawidzę ich- ucięła krótko. Nie chciała na niego krzyknąć ze strachu, pilnowała się.
-Sądziłem, że to przesadzona wersja. Wybacz- uścisnął lekko jej dłoń.
-No to widzisz. Przyzwyczaj się do moich dziwactw.
-To nic w porównaniu do Belli- odezwał się blondyn. –Bella przed przemianą nienawidziła zapachu krwi, nie lubiła chłodu. A została przemieniona.
-Widzisz? Nie jest z tobą tak źle.
-Dzięki za pocieszenie. Bardzo mi pomogłeś- powiedziała.
Nagle poczuła drugie wkłucie. Ile musiał zabrać krwi?
-Jak dużo jej potrzebujecie?- zapytała.
-Dwie fiolki- odpowiedział lekarz.
-Masz już jakieś teorie? Co może krew zrobić, zdziałać?
Usłyszała jak Cullen wzdycha.
 -Podejrzewamy, że krew Alexandry może wyleczyć.
Jak to mogło się dziać? Przecież wiele się nie różni.
-Jak to? I to wszystko przez moją odmienność?- zapytała z nadal zamkniętymi oczami.
-To nie byle krew Alexandro. Podejrzewamy, że twoja krew może leczyć nie tylko ludzi. Może zadziałać na trucizny stworzone przez radę.
-Jak to?- zapytał zaskoczony Benjamin.
-Chyba pamiętacie dzień, w którym zostałeś uwolniony. Alexandro, zostałaś wtedy ranna przez ostrze z trucizną z jednej z wielu pułapek. Gdyby wampir został zraniony nim, umarłby po miesiącu. Umarł już na zawsze, jako wampir, nie człowiek. Dla ludzi jest on śmiertelny od chwili zranienia. Zaklęci umierają po trzech dniach. Ty miałaś ją ponad dwa tygodnie. Kiedy Benjamin zaniósł cię do mnie, zaczęłaś być umierająca. Potrzebowaliśmy leku dla ciebie. Twoja krew przez ten cały czas cię chroniła. Ale przez to, że długo nie podano ci antidotum, krew zaczęła walczyć z nią. Zaczęłaś umierać. Normalny zaklęty już by nie żył. Dlatego sądzimy, że krew singularis może wyleczyć.
-To znaczy, że będzie można uwolnić wszystkich uwięzionych- powiedział Egipcjanin.
-Tak. Możliwe, że będą chcieli nam pomóc. Będą chcieli zemścić się na radzie.
-Ile potrwają nad nią badania?
-Kilka tygodni. Już możesz otworzyć oczy- powiedział do  nastolatki.
Zrobiła to. Miała przyklejony plaster.
-Było tak źle?- zapytał.
-Było okropnie- powiedziała.
-Przyzwyczaj się moja droga. Musimy odkryć twoją rasę.
-Popieram to, ale wole by obeszło się bez igieł.
***
Wiedziała, że gdzieś on tu jest. Podejrzewała, że ona również jest w okolicy. Mimo tego wszystkiego powinni trzymać się razem. Zobaczyła jak jedzie jego samochód i zatrzymuje się przed czyimś domem. Nie był sam. Koło niego siedziała jakaś szatynka. Rozmawiali. Kim mogła dla niego być? Podejrzewała, że kolejną ofiarą. Wysiedli z wozu. Ku zaskoczeniu kobiety, podszedł do niej i pomógł wyjść. Wziął jej torebkę i zamknął drzwi. Rozmawiali na temat jakiegoś testu, potem o Jakimś Carlislem. Mówił do niej inaczej. Nigdy nie słyszała by tak rozmawiał z kobietą. Czy aby na pewno
nie pomyliła tego mężczyzny?  Uśmiechnęła się do niego, a potem nachylił się i pocałował. Nie robił tego z żądzy, tylko… z czułością? Z uczuciem do niej? Co się dzieje? Objęła go za szyję i tym razem to ona go obdarowała pocałunkiem. Zaczęli iść w kierunku domu. Podejrzewała kim jest dziewczyna, ale nie potrafiła w to uwierzyć. Czy wzrok ją mylił? Próbował zgubić?
***

-Zadzwoń do mnie, a przyjadę po ciebie- powiedział podchodząc do drzwi domu Kasandry.
-Nie musisz mnie wszędzie wozić. Do domu Cullenów jest blisko. Wystarczy, ze przejdę przez las- powiedziała do biego.
-Nie powinnaś nigdzie sama chodzić. Obiecałaś mi coś po wypadku.
-Że nie będę nigdzie sama chodzić, pamiętam. Niech ci będzie- nacisnęła dzwonek koło drzwi.
-Zadzwoń lub napisz. Chce mieć pewność, że będziesz bezpieczna- powiedział Benjamin.
-Nic mi nie będzie. Pamiętaj, że zaklęci nie mogą ujawnić się ludziom. Ja jestem w połowie nim, więc prawo mnie nie obowiązuję. Wszystko będzie dobrze. Nie będziesz mnie miał kilka godzin.
-Te kilka godzin za dużo- pocałował ją.
Nagle otworzyły się drzwi. W drzwiach pojawiła się uśmiechnięta Kasandra.Złote włosy, błękitne oczy, szczupła sylwetka okryta za dużym swetrem. Wyglądała na trochę zaskoczoną, że koło niej stoi Benjamin. Znała go. Poznali się właśnie dzięki niej w szkole. Kiedy udawał ucznia z wymiany.
-Cześć- powiedziała.
-Hej, niech cię uściskam- przytuliła blondynkę. –Jeszcze raz gratuluję siostrzyczki.
-Dziękuję Alex- powiedziała szczęśliwa. –Wejdźcie, zobaczycie ją.
-Dziękuję Kass za zaproszenie, ale będę już się zbierał. Podwiozłem tylko Alexandrę.
-Nie każ się prosić, chodź- szatynka chwyciła jego dłoń i weszli do domu. –Na chwilkę. Wczoraj wieczorem też byłeś zadowolony.
-A wy tak…?- wydawała się lekko zaskoczona. Wiedzieli o co jej chodzi.
-Tak Kassy. Jakoś tak wyszło- uśmiechnęła się do niego, a on objął ją ramieniem.
-Musiałem jakoś zająć się tym dzieciakiem- zażartował.
-Może w końcu nie będziesz pakowała się w kłopoty- mrugnęła do niej okiem.
-Może, lub wpakuję się w większę- zaśmiali się.
-Chodźcie- zaprowadziła ich do salonu. –Mała jeszcze nie śpi- podeszła do łóżeczka małej dziewczynki.
Spojrzała na koleżankę. Wzięła ostrożnie małą dziewczynkę. Była drobna i mała. Spojrzała na nią i Egipcjanina intensywnie brązowymi oczkami. Potem położyła drobną dłoń na podbródku Kasandry.
-Jest śliczna- podeszła do niej i spojrzała na niemowlę.
-Jest cudna. Mama mówi, ze byłam identyczna, kiedy byłam w jej wieku. Odziedziczyła tylko oczy po tacie.
-A jak twój tata zareagował o wieści?
-Ucieszył się. Teraz pojechał po łóżeczko dla niej. Będzie je miała w pokoju rodziców. Na razie ja jej tutaj pilnuję. Mama śpi na górze. Może chcesz ją wziąć?- spojrzała na nią.
-Lepiej nie Kass. Nie wiem jak ją trzymać… jeszcze ją upuszczę.
-Nikomu jej bym nie dała, bo nie mam takiego zaufania. Wiem, że sobie poradzisz- odwróciła się do niej przodem i delikatnie przełożyła dziewczynkę w ramiona starszej Alexandry.
Chwyciła z uczuciem małego człowieka. Główkę oparła na jej ramieniu. Była taka krucha i delikatna. Dziecko patrzyło na nią zadowolone. Uśmiechało się do niej. Nastolatka również.
-Jest urocza- powiedziała. Spojrzała na Benjamina. Patrzył cały zadowolony, ale jakby zmieszany. Wiedziała, o co chodzi. On nigdy nie zostanie ojcem.
Zorientował się, że się domyśliła. Podszedł do niej i spojrzał na dziecko. Ono również uśmiechało się do niego.
-Jest cudowna. Gratuluję Kass- powiedział patrząc na dziecko.
Malutka Alexandra wystawiła rączkę. Starsza dziewczyna chwyciła jej drobną dłoń. Od razu złapała za jeden palec szatynki. Zaczęła się śmiać.
-Lubi cię- powiedziała wesoła Blondynka.
-Kto by jej nie lubił- powiedział Egipcjanin.
-Nie znam takich- zaśmiała się Kasandra. –I obym nie poznała. Zostajesz z nami, czy musisz jednak jechać?
-Muszę, chętnie bym został ale muszę załatwić parę spraw- powiedział kiedy Alexandra oddawała dziecko koleżance.
-Szkoda. To do zobaczenia.
-Jeszcze raz gratuluję- powiedział. Pocałował przelotnie swoją dziewczynę i wyszedł z domu.
***
Wyszedł. Widziała wcześniejszą sytuację. Jak dziewczyna z którą przyjechał trzymała małe niemowlę. Stał koło niej i patrzył na nie. Wyglądali pięknie, jakby była to jedna wielka rodzina. Zmienił się tego była pewna. Tylko jak to się stało? Nie rozpoznawała go. Wsiadł do samochodu i ruszył. Jak to się stało, że nie rozpoznaję osoby, którą się kochało? Spojrzała w kierunku okna, przy
którym siedziały nastolatki. Czy ta biedna dziewczyna wiedziała, kim jest mężczyzna, który ją podwiózł? Dziewczyny zaczęły rozmawiać. Siedząc na ławce w parku naprzeciwko domu, patrzyła i słuchała. Nie powinna rzucać się w oczy.
***

-Chcesz coś do picia?- zaoferowała blondynka.
-Nie dziękuję.
Usiadła na kanapie koło niej. Miały książki do powtórek. Alexandra wzięła najpierw książkę chemiczną. Jeżeli chciała zostać archeologiem, musiała zdać dobrze ten przedmiot.
-Zaczynamy od chemi?- zapytała.
-Pewnie. Mam z nią najwięcej kłopotów.
Otworzyła książkę na pierwszym dziale, kiedy po chwili usłyszała pytanie koleżanki:
-Długo już jesteście razem?
Spojrzała na nią. No tak, niczego nie widziała.
-Jesteśmy razem od grudnia. Dokładnie od dnia moich urodzin. Wcześniej jak to przyznał nie miał odwagi.
-Rozumiem- wyszczerzyła się blondynka. –Znacie się od września, czy nie z bardzo się śpieszycie?
-Znałam go już na projekcie w Kairze. To on był powodem moich zamyśleń.
-Podejrzewałam, że chodzi o kogoś. Ale wtedy byłaś z Josh’em.
Spoważniała. Josh. Zapomniała już o nim. Wtedy był jej wielką miłością, zaledwie tydzień później dowiedziała się prawdy.
-On… jego już nie ma. Był zbyt niebezpieczny. Benjamin nie od niego uratował- powiedziała przeglądając książkę.
-Chciał zrobić ci krzywdę?- zapytała zaskoczona. –Josh wydawał się miły. Mam nadzieję, że Benjamin mu dokopał.
-Można tak powiedzieć, ze chciał. O tak, zajął się nim.
Zaśmiała się, a Alexandra poszła w jej ślady.
-Zrobił to. Jestem mu bardzo wdzięczna za to.
-Słucham, co było dalej. Zaciekawiłaś mnie. Wyglądacie na uroczą parkę. O ile dobrze pamiętam, w szkole nie był tak otwarty na ludzi.
Szkoła. Wydawało się, że to wszystko było lata temu. A minęło zaledwie prawie dwa miesiące.
-Jest już wszystko w porządku. Po prostu miał kłopoty z zaklimatyzowaniem się tutaj.
-Sam w Stanach, a nie w rodzinnym mieście. Rozumiem. A jak jego matka? Polubiła cię?
-Jego matka nie żyję- widać było, że blondynce się głupio zrobiło. –Nie przejmuj się, nie wiedziałaś. Bardzo ją kochał. Ma siostrę. Może i sprzeczają się ale mają siebie. Jeżeli chodzi o jego siostrę, dogadujemy się bardzo dobrze. Chodź pierwsze spotkanie nie było idealne- uśmiechnęła się. -Na początku zawsze rano chodziła nam do sypialni, by zrobić na złość Benjaminowi- zaśmiały się krótko. –Zawsze wymyślała jakiś powód. Ale już się uspokoiła.
-Rozumiem.  Ale zaraz… Mieszkacie ze sobą?
Ups… Musi pilnować się. Jeszcze przypadkiem powie jej za dużo, a nie chce by Kasandra miała kłopoty.
-No tak… Nie chciał bym sama mieszkała w domu. Wiedział, że jestem sama. Mama zmarła, a ojciec nas zostawił. Chciał się mną zaopiekować. I wprowadziłam się do niego.
-Urocze. Ja z Danielem planujemy wspólne mieszkanie.
-To zachęcam cię do niego. Bardzo ono zbliża ludzi. Ale też trzeba się przyzwyczaić.
-Dziękuję za radę. Ale chyba to odstawimy. Chciałabym pomóc rodzicom nad małą- spojrzała odruchowo na swoją siostrę.
-Na pewno są z ciebie zadowoleni. Alexandra będzie miała wspaniałą siostrę.
-Dziękuję Alex- objęła przyjacielsko szatynkę. –Sądzisz, że będę miała z nią dobry kontakt? Jest między nami ogromna różnica.
-Na pewno. Jako sześciolatka nauczysz ją pewnie gry w siatkówkę, będziecie się bawiły na placach zabaw, będziesz czytała jej książki. A kiedy będzie starsza, będziesz ją pocieszać po kłótni z chłopakiem, będziesz go pocuczać by był wspaniały dla niej, pomagała w nauce, żegnała na wyjazd na College. Będziecie wspaniałymi siostrami. Co z tego, że jest między wami duża różnica wieku. Zyskacie porozumienie- powiedziała Alexandra.
Mimo wieku się zrozumiecie- pomyślała. –Tak jak ja z nim.
-Dziękuję Alex, jestem taka szczęśliwa, że jest w śród nas. Bałam się, że coś może się złego wydarzyć. Ciekawe jak to będzie, kiedy my będziemy miały dzieci.
Westchnęła. Wiedziała, że ta chwila nie nadejdzie. Nigdy nie urodzi dziecka Benjamina. Są tego świadomi. Ale mimo tego i tak będą razem, na dobre i złe.
-Coś się stało?- zapytała Kasandra.
-Nie, nic- uśmiechnęła się. –Obyś miała więcej szczęścia z Danielem. Życzę wam wspaniałego chłopczyka lub śliczną córeczkę.
-A ty? Dlaczego jesteś jakby smutna?
-My nie możemy mieć dzieci Kass. Tak wyszło.
-Przykro mi- chwyciła ją za dłoń.
-Nie potrzebnie.Bywa czasem i tak. Może wrócimy do tematu powtórek, bo od narodzin twojej siostry, mówimy o dzieciach jak stare panny- zaśmiały się.
-Masz rację. Dobra od czego zaczynamy?

Siedziały już dobrą czwartą godzinę nad chemią. Miały jej już serdecznie dosyć. Co chwile jakieś kwasy, równania, zasady, substancje obojętne i pełno formułek.
-Mam dość poddaje się- powiedziała Kasandra odkładając wszystkie notatki na stół. Było ich bardzo dużo. Rzuciła ponad dwadzieścia kartek na stolik.
-Dobrze, że zabrałyśmy się za to teraz, a nie tydzień przed, jak planowałyśmy.
-Zaparzę kawy, chcesz?
-Pewnie- poszła z koleżanką do kuchni.
Idąc spojrzała na okno, które było za nimi w czasie nauki. Naprzeciwko był ośnieżony park. Na ławce siedziała jakaś kobieta. Nastolatka miała dziwne wrażenie, że są obserwowane przez nią.
Odwróciła się i poszła do kuchni. Na wszelki wypadek musiała zapytać się koleżanki, czy zna tą kobietę. Kiedy chciała zapytać o to dziewczynę, przypomniało jej się, że przecież osoba za oknem może wszystko słyszeć. Wystarczy, że będzie wampirem. Może po prostu wariuje przez to wszystko? Może jest przewrażliwiona, przez chowanie się i tajemne nauki.
Wzięła telefon. Na szczęście nie były widoczne z kuchni. Napisała na telefonie Czy znasz tą kobietę za oknem? I podała go dziewczynie.
-Co to?- zapytała.
Alexandra pokazała by była cicho. Blondynka zrozumiała, ale nie wiedziała dlaczego. Przeczytała wiadomość. Oddała jej telefon i poszła po kubki. Spojrzała przy okazji przez dane okno. Następnie położyła je i wzięła swój telefon. Napisała: Nie wiem kim jest. Nigdy jej nie widziałam, ale siedzi tam od twojego przyjazdu. Dlaczego pytasz i to tak w dziwny sposób.
Odpisała jej i pokazała: To taki przesąd po dziewiętnastych urodzinach. Dziękuję, że mi to
powiedziałaś. Zamknijmy temat.
Kasandra uśmiechnęła się i wyłączyła sprzęt.
-A jak u Jack’a? –zapytała po chwili. Chyba zrozumiała o co chodzi.
-Wszystko po staremu.
-Pamiętam jak na imprezie po wygranej naszego meczu tańczyłam z nim. Wszystkie miały na niego oko, ale był zbyt nieśmiały. Niedawno był taki cichy, a teraz spotyka się z Callumem. To urocze.
Alexandrze o mało co szczęka opadła na ziemi.
-Skąd wiesz o Jack’u i Callum’ie?- zapytała zaskoczona.
-Wiedziałam ich w parku. Spacerowali, chciałam iść podejść ale nie chciałam im przeszkadzać. Wiedziałam, ze o tym wiesz. Jesteście prawie jak brat i siostra.
-To prawda. On wie?
-Nie. Nie chce by czuł się niezręcznie przy mnie, bo wiem.
-Na pewno tak nie będzie. Przy mnie zachowuje się normalnie. A przystawiał się do Benjamina?- zapytała śmiejąc się pod nosem. –przepraszam, to było wredne ale nie mogłam się powstrzymać.
-Bardzo śmieszne Kassy- powiedział Alex. –Był dla niego miły, nic więcej.
-Rozumiem.
-Czekaj chwilkę, muszę odpisać tylko na sms.
Wyciągnęła telefon i wybrała numer Benjamina. Napisała :
Jesteśmy cały czas w domu Kasandry. Jakaś kobieta obserwuje nas od naszego przyjazdu. Kass nie zna jej.
Wysłała. Musiała go poinformować o sprawie na bieżąco. Tak tworzy się zaufanie.
-Romeo napisał?- zapytała.
Uśmiechnęła się.
-Tak jakby. Niedługo będę musiała chyba wracać.
-To co? Jutro?
-Na pewno. Tak jak dzisiaj, pasuje ci?
-Oczywiście. To może chodźmy dokończyć powtarzać. Będziemy miały mniej na kolejny dzień.
Usłyszały wibracje komórki szatynki. Kass się uśmiechnęła znacząco, a Alexandra szybko odebrała.
Nie dajcie po sobie poznać, że ją widzieliście. Już jadę.
Odetchnęła. Odpisała:
Bądź ostrożny
-Wracamy do powtarzania. Rozumiesz już te wiązania i dlaczego dopisuje się współczynnik?
-Tak wyjaśniłaś mi to rewelacyjnie. Lepiej niż profesorka.
-Cieszę się. Jak będziemy powtarzać matematykę, to ty będziesz mi tłumaczyła- zaśmiały się.
-Ja jestem beznadziejna z chemii, ty z matmy. Dopełniamy się.
-Dosłownie- usłyszały trąbienie auta. Spojrzały przez okno. Benjamin już przyjechał.
-Rozumiem, że musisz już lecieć?
-Muszę. Ale fajnie, że się spotkałyśmy.
-Też się cieszę- wstały. Nastolatka szybko ubrała płaszcz.
-To do zobaczenia Kass. Ucałuj mamę i tatę, a przede wszystkim malutką jak się obudzi.
-Dziękuję, do zobaczenia- pocałowały się w policzek i dziewczyna wyszła.
Benjamin stał tuż przy drzwiach. Kasandra musiała go nie zauważyć.
-Ktoś był w okolicy, ale nie ma go już- powiedział w trakcie przytulania jej na przywitanie by nikt się nie domyślił.
Przytaknęła. Oboje poszli do samochodu. Od razu ruszył.
-Jedziemy do domu czy do Cullenów?
-Wracamy do domu. Rafael twierdzi, że ich dom jest zbyt odsłonięty. Łatwo go znajdą, a bez ciebie nic im nie zrobią. Nie ma dowodów. Kiedy zauważyłaś, że jesteście obserwowane?- powiedział rozglądając się czujnie.
-Krótko przed napisaniem do ciebie. Nie słyszała nas. Nie wiem, dlaczego zniknęła.
-Jak wyglądała? W co była ubrana.
-W czerń. Miała na sobie coś podobnego do peleryny. Nie przyjrzałam się jej. Nie chciałam by to zauważyła.
-Dobrze zrobiłaś. Ale jeżeli masz rację, ze była tak ubrana mamy kłopoty.
-Dlaczego?
-Za moich czasów tak ubierała się rada- spojrzał na nią poważnie.
Przestraszył ją. Jak mogli tak szybko wpaść na ich trop? Przecież byli w okolicach Hiszpanii. Zdenerwowała się. Muszą coś zrobić. Rada poszukuje ich oboje.
-Musimy się ukryć na kilka dni w domu. Musisz odwołać spotkania z Kasandrą. Ona na szczęście niczego nie wie. Zrozumieją od razu.
-Zadzwonię do niej na miejscu. Cleo jest w domu?
-Tak, powiedziałem jej o tym. Właśnie wraca do domu.
-To dobrze- odetchnęła z małą ulgą.
Poczuła jak chwyta jej dłoń. Spojrzała na niego.
-Będzie dobrze, ok.?
-Tak, wszystko będzie dobrze- uśmiechnęła się do niego delikatnie.
***
Byli już w domu. To ją uspokajało. Ich oaza spokoju i bezpieczeństwa.
-Pójdę zobaczyć okolicę. Zaraz będę.
-Dobrze, tylko uważaj.
Posłał jej uspokajający uśmiech i zniknął. Odetchnęła pełną piersią. Była tu, w tym domu. Benjamin zaraz wróci, potem Cleo i przeczekają to. Jak rada mogła wpaść na ich trop? Przecież bogowie ochraniają ich dom. Dają bezpieczeństwo. Poszła do swojego pokoju. Musiała się przebrać, zimno jej było w tym stroju. Wzięła brązowy ciepły sweter i jasnobrązowe spodnie. Cleopatra uważała, że są złote, dla niej były w kolorze jasnego brązu.
Zeszła na dół. Żadne z rodzeństwa nie wróciło. Martwiła się. W więzi nie wyczuwała żadnego bólu ani cierpienia, więc była pewna, że Egipcjaninowi nic się nie stało.
Usłyszała otwierające się drzwi. Szybko poszła w tamtym kierunku. Cleo wróciła.
-Cześć. Nic się nie wydarzyło zlego?- zapytała ściągając płaszcz.
-Nic, jeszcze. A ty? Nie miałaś problemów z powrotem?
-Nie miałam. Byłam ostrożna, nikt mnie nie obserwował. A gdzie jest Benjamin?- zapytała lekko przestraszona.
-Sprawdza okolice. Chciał się upewnić, że nikogo nie ma w okolicy.
Drzwi się otworzyły i wszedł właśnie on.
-Nikogo nie było.
Cleo odetchnęła.
-Idę do siebie. Nie narozrabiajcie- powiedziała i zaczęła iść po schodach.
Alexandra usiadła na kanapie, natomiast Benjamin cały spięty spojrzał na drzwi balkonowe.
-Po co wychodziłyście z domu, kiedy mnie nie było?
-Ja wróciłam, nie wiem o co ci chodzi.
-Nie wychodziłam Benjaminie- powiedziała Alexandra podchodząc do niego.
-To czyje są te ślady?- spojrzała tam gdzie on. Za oknem były kobiece ślady. Chodziła na obcasach. To musiała być ta sama osoba.
-Żadna z nas nie wychodziła- powiedziała Cleo podchodząc do nich.
Benjamin otworzył szklane drzwi i wyszedł na dwór. Za nim od razu poszły dziewczyny. Ogród był taki jak zwykle. Cały ośnieżony, tylko te ślady…
-Pójdę sprawdzić bok domu- powiedziała Cleo.
-Zaczekaj- ale już jej nie było. –Zawsze musi coś robić głupiego. Nie rozumie, że sprawa jest poważna.
Przeszli dalej. Chwyciła się za ramiona, by nie tracić ciepła. Przeszła pomiędzy drzewami, od razu był przy niej Benjamin.
-Powinnaś wrócić do domu- powiedział.
-Nie bój się o mnie. We dwoje jesteśmy w tarapatach- powiedziała rozglądając się.
Chwycił jej rękę dla pewności. Chciał by czuła się bezpiecznie.
Zatrzymali się. Nagle Benjamin zesztywniał.
-Co się dzieję?- zapytała.
-Ona jest blisko. Ten sam zapach…
Skupiła się i nasłuchiwała. Miała wrażenie, że ktoś jest za nimi. Niczego nie słyszała, ale coś jej to mówiło. Odwróciła się, a chłopak zrobił to samo. Dalej stała kobieta. Ta sama. Była w czarnej sukni i pelerynie. Na głowie miała kaptur i nie widziała jej twarzy. Widać było jej proste czarne włosy. Były długie. Wiedziała, że patrzy na nich.
Benjamin instynktownie stanął przed nią. Chciał obronić ją przed nieznanym i niebezpiecznym. Wiedziała, że jest gotowy na każdy ruch.
-Czego chcesz?- zapytał warcząc wręcz na nieznaną.
Nie odezwała się. Zupełnie jakby im się przyglądała. Spojrzała na nią. Nie widziała jej oczu, ale wiedziała, czuła to, że kobieta na nią spojrzała. Zmocniła uścisk na dłoni Benjamina. Trzymała się niej wręcz kurczowo. Chłopak również wzmocnił uchwyt. Również był zaniepokojony.
-Zapytałem, czego chcesz?- warknął. Nie lubiła tego. Stawał się taki tylko wtedy, kiedy groziło im niebezpieczeństwo.
-Nie każ mi ciebie zabijać- dodał zniecierpliwiony.
Usłyszeli melodyjny śmiech kobiety. Zaśmiała się pod nosem.
-Nigdy byś na mnie nie podniósł ręki- powiedziała i ściągnęła kaptur z głowy.
Benjamin cofnął się kilka kroków w tył. Cały czas trzymał ją by była za nim, zakryta. Był wręcz sparaliżowany. Co ona mu robiła?

sobota, 14 lutego 2015

Rozdział 40

Westchnęła. Za kilka chwil miała być w domu przyjaciół i poznać mężczyznę, który będzie odpowiedzialny za jej rozwój mocy jak i bezpieczeństwo. Nie musiała się obawiać. Carlisle od zawsze ma zaufanych przyjaciół i na pewno, nauczyciel nie zdradzi, czy nie będzie podejrzany. Od jej świadomości ile czai się niebezpieczeństwa, stała się bardzo nie ufna. Wierzyła tylko garstce przyjaciół, a przede wszystkim Benjaminowi.
-Twoje serce przyśpieszyło Alex- powiedział zza kierownicy jej Egipski książę.
-Wiem, przepraszam- zdołała tylko powiedzieć.
Jak ona by się zatraciła bez niego. Dziękowała w duchu, że zgubiła się w jego świątyni.
Poczuła jak chwyta jej dłoń. Spojrzała na niego. Patrzył na nią krzepiąco z nutą powagi. Jemu też nie było do śmiechu.
-Poradzisz sobie na sto procent. Nie przejmuj się- powiedział.
-Łatwo ci mówić. Od tych eksperymentów Rafaela na mojej mocy, nie używałam jej. Ostatni raz to było…- zamyśliła się na chwilę- w dniu kiedy użył na mnie tej klątwy.
-Ale ją masz. Może i jest osłabiona ale potrafisz nią władać. Carlisle na pewno rozmawiał z tym nauczycielem i wyjaśnił mu całą sprawę.
-Można mu ufać?- zapytała nie pewna.
-Jeżeli Carlisle mu ufa, ja też.
Dojechali pod dom Cullenów. Ciężko westchnęła. Musi sobie poradzić. A właściwie, czego się bała? Że sobie nie poradzi? Że okaże się zbyt słaba? Nie, bała się tego, iż rzekomy nauczyciel nie będzie mógł rozgryźć jej mocy. Jest w końcu inna niż zwykli zaklęci. Jest singularis, dzieckiem wyjątkowym.
Wyszła z wozu. Od razu był przy niej Benjamin. Chwyciła go za rękę i wkroczyli do domu wampirów.
Jak zwykle, było tam ciepło i przytulnie. Byli Esme, Carlisle, Nessie i Jacob nawet Jack i niestety Rafael. Koło szyby balkonowej stał jakiś mężczyzna. Rozmawiał właśnie z Esme i Carlislem. Był wysoki, w wzroście lekarza. Miał krótkie włosy do ramion, które zakrywały mu jedno oko. Wyglądały na postrzępione. Ubrany w czarne spodnie i innego rodzaju kurtkę, wyglądała trochę jak płaszcz czy peleryna. Kurtka sięgała mu do łokci. Od nich do dłoni miał jakieś tatuaże, symbole zaklętych. Musiał już długo żyć. Pamiętała je. Carlisle jej pokazywał z ksiąg. Rysował je, kiedy się przemieniała. Od razu spojrzeli na nią i Benjamina. Mężczyzna wydawał się jakby zaskoczony. Zupełnie jakby nie dowierzał, że ją widzi. Starała się nie patrzeć na niego i udało się dzięki Renesmee, która podeszła do niej i objęła przyjacielsko.
-Cześć Alex, jak się czujesz?- zapytała zadowolona.
-W porządku. Reszta na polowaniu?-przyjaciółka przytaknęła ruchem głowy. Uśmiechnęła się do niej.
Spojrzała na swojego brata. Cały czas patrzył w ich kierunku. Nie zamierzała zaszczycić go rozmową. Zignorowała go. Spojrzała na Jack’a. Był w dobrym nastroju:
–Co ty tu robisz?- zapytała go.
-Miałaby ominąć mnie taka zabawa?- powiedział zadowolony i uściskał ją.
-Nie śmiej się na zapas, pamiętaj, że będę się uczyć, mogę nawet na tobie.
-Możesz do tego wykorzystać Rafaela- powiedział cicho do jej ucha.
Benjamin cicho się zaśmiał. Musiał widocznie to usłyszeć.
-Zapamiętam tą radę- uśmiechnęła się. –Jak twoja rana?
-Już jej nie mam. Carlisle potrafi zdziałać cuda.
-Bez przesady- usłyszeli głos lekarza. –Jesteś po prostu odporny na takie typu wypadki. Witaj Alexandro- posłał jej uśmiech. –Miło cię widzieć. Poznaj Margona. Przez najbliższy czas będzie cię zaznajamiał z wiedzą zaklętych. Margonie, to twoja podopieczna, Alexandra.
-Dziękuję, że zgodził się pan nam pomóc, szczególnie mi- powiedziała, kiedy chwycił jej dłoń na przywitanie.
-Nie ma o czym mówić. To zaszczyt pracować z kimś podobnym swojej rasy. Na pewno będzie się nam świetnie pracowało- miał przenikliwe czarne oczy. Zupełnie jak dwa czarne węgielki. Spojrzał na Benjamina- rozumiem, że to ty musisz być tym faraonem, którego uwolniła Alexandra?
-Tak, Benjamin- uścisnęli sobie dłoń.
–Może zacznijmy od zaraz? –powiedział do zgromadzonych. -Przed domem już wszystko na nas czeka- wskazał dłonią wyjście przez okna balkonowe.
Przytaknęła głową. Ona wraz z Benjaminem i małżeństwem poszli w tamtym kierunku. Niczym się nie różniło prócz dziwnym zjawiskiem. Przed lasem był olbrzymi prostokąt bez śniegu. Dookoła było go pełno. Nad polem była jakby kopuła. Widziała ją. Była stworzona z mocy.
-Widzisz ją?- zapytał mężczyzna.
-Tak- przyznała.
-Co ona ma widzieć?- zapytał Jack.
-Poświatę nad wyznaczonym polem. Każdy zaklęty zaklęta ją powinien widzieć, tak jak zaklęci pozbawieni mocy mający magiczny medalion, tak jak twój brat, Alexandro- dodał na końcu odpowiedzi.
Mało mnie on interesuje- pomyślała.
-Wejdź do niej- poprosił nastolatkę. Zwrócił się teraz do zgromadzonych- możecie nie słyszeć za pierwszym razem przebiegu naszych rozmów. Ta kopuła chroni przed usłyszeniem ich przez nieproszonych. Jako jej przyjaciele możecie słyszeć, lecz trzeba się na nas skoncentrować. Kto jest z nią powiązany więzią?- zapytał.
-Ja jestem z nią połączony- odezwał się Benjamin.
-Będziesz słyszał wszystko, dzięki połączeniu-powiedział.
Przytaknął ruchem głowy.
-Nie będziemy wam przeszkadzać- powiedział Carlisle.
-Powodzenia kochanie- powiedziała Esme i weszli w głąb domu.
-Idziemy oglądać telewizor- powiedziała Nessie biorąc Jack’a za rękaw bluzy.
-Baw się dobrze- spojrzał na nauczyciela. –Proszę jej nie oszczędzać. Jest straszną Spryciula i lubi iść na skróty.
-Zrobię wszystko co w mojej mocy- uśmiechnął się życzliwie.
-Dzięki Benjaminie. Jutro będziesz mnie siłą wyciągał z łóżka.
-Poradzisz sobie- pocałował ją delikatnie w różowe usta. –Powodzenia- poszedł w kierunku domu.
-Zaczynamy?- zapytała.
-Jesteś gotowa?
-Nigdy nie będę- powiedziała wchodząc w niewidzialną dla innych kopułę.
-Praktykowałaś już jakieś zaklęcia?- zapytał przyglądając jej się.
-Obroniłam się przed bratem, wyciszam rozmowę, kiedy nie chcę by ktoś słyszał, wyłączam lub włączam przedmioty, otwieram lub zamykam je. To chyba już wszystko.
-A telepatia? Wizję?
Zamilkła. Musiała się zastanowić.
-Miałam coś na wzór wizji przed uaktywnieniem się mocy, znaczy, przed przemianą. A telepatie? Nie sądzę, Benjamin zna jedynie moje uczucia jakie doświadczam w danym momencie, a ja jego przez więź.
-Rozumiem. Wiesz, że to połączenie jest rzadkością? Nikt prawie nie miał takiego kontaktu. Jeżeli ktoś je miał, to były to małżeństwa, narzeczeństwa, które bardzo się kochały. Z tego co widzę, kochacie się.
Uśmiechnęła się pod nosem lekko zawstydzona. Nie chciała opowiadać o swoim związku nowo poznanej osobie.
-Ale, kiedy się łączyliśmy byliśmy prawie dla siebie obcy. Nic nas nie łączyło.
-To znak moja droga. Znak, że będąc razem zachowujecie równowagę. Jesteście jednym. Rozumiem, ze dla młodej dziewczyny jak ty to niezbyt lubiany temat do rozmowy z nowo poznanym nauczycielem- uśmiechnął się. –Zacznijmy od tego co już umiesz. Utwórz armę.
Arma. To słowo z łaciny. Wiedziała co ono oznaczało. Arma to tarcza. Wyciągnęła obie dłonie jakby się opierała o mur. Po chwili pojawiło się błękitne światło i pojawiła się prostokątna ściana w kolorze mocy. Margon wyglądał wręcz na zahipnotyzowanego. Był zafascynowany jej mocą. Opuściła ręce i tarcza zniknęła. Patrzył na nią lekko oszołomiony.
-Jest błękitna- stwierdził.
-Tak. To źle?- zapytała lekko zdezorientowana.
-Nie, oczywiście. To stwierdza tylko fakt o twojej…- zamilkł na chwilę. –Twojej wyjątkowości. Nikt nie miał takiej mocy. Zazwyczaj są czerwone, zielone lub złote. Nigdy nie widziałem błękitnej. To tylko świadczy o twojej wyjątkowości.
-Jeżeli miałabym być zaklętą, to normalną jak inną niż singularis- powiedziała cicho.
-Dlaczego?- wydał się zainteresowany.
-Przez to wszyscy moi bliscy są zagrożeni. Nie mogę prowadzić normalnego życia, bo jestem poszukiwana. Bo chcą ze mnie zrobić mordercę i potwora.
Zamilkł. Czyżby głupio mu się zrobiło? Jego mimika pokazywała zamyślenie. Nie chciała tak ostro zabrzmieć.
-Przepraszam. Może wrócimy do lekcji?
-Oczywiście. Porozmawiamy kiedy indziej. Mamy dużo czasu. Tarczę masz opanowaną, czas na pojedyncze ataki bloków i ataków.
***
Kolejny czar, kolejna próba, kolejna porażka. Wyćwiczyła już każdy ruch obrony i ataku. Niestety, miała problem z zapanowaniem mocy w trakcie obrony. Na szczęście po kolejnej godzinie, po jej zawzięciu, szło coraz lepiej. Miała właśnie stoczyć pojedynek z Margonem. Musiała wykorzystać moc w praktyce. Akurat musieli wrócić Cullenowie. Emmet zadowolony stał na werandzie i
obserwował jej postępy. Od czasu do czasu coś głupiego mówił w stylu ,,Dawaj księżniczko’’ lub ,,Co tak słabo?’’ Wiedziała, że musi świetnie się bawić. Od razu dołączył do niego Benjamin. Po ich przyjściu przyszła również siostra Benjamina. Również patrzyła na jej lekcję. Niestety, koło niej był Rafael.
Chciała przećwiczyć jeszcze jedną obronę. Musiała wymienić króciutką formułkę Vindica me de lumine, co oznaczało, obroń mnie o świetle. Polegało to na pojawieniu się kuli, w jej przypadku błękitnej, która miała na celu sprawić, by przeciwnik jej nie zauważył na kilka sekund. Nie wychodziło jej to.
-Skup się na niej, musi cię posłuchać- powiedział Margon.
Podniosła dłonie. Wypowiedziała dane słowa. Kula zaczęła się tworzyć. Uśmiechnęła się delikatnie. Była pomiędzy jej dłońmi. Oddaliła się od niej o pół metra i… znowu zniknęła. Znowu jej nie wyszło.
-Cholera- powiedziała pod nosem zła na siebie.
-Za dużo od siebie wymagasz- powiedział nauczyciel. –Masz zbyt dużo myśli. Musisz oczyścić umysł. Skup się.- powiedział delikatnie. Ten człowiek chyba nie umiał krzyczeć. Wydawał się bardzo miły.
-Zbyt wszystkim się przejmujesz Alex- usłyszała jak mówi do niej Rosalie.
-A jak nie mam?- zapytała zła. Nie panowała nad tym. Musiało jej się udać. Musi to opanować. Musi. Rada w każdej chwili może wrócić. A każde zaklęcie się przyda.
-Ja chyba mam rozwiązanie- usłyszała głos Benjamina.
Zszedł z werandy i podszedł przed kopułę. Zatrzymał się i zapytał Margona:
-Mogę przez nią wejść?
-Oczywiście.
Podszedł do niej od tyłu i chwycił ramiona. Spojrzała na niego przez ramię. Co on kombinował? Nachylił się nad jej uchem i szepnął to, co miał do powiedzenia. Uśmiechnęła się. To może zadziałać.
-Jesteś bardzo pomysłowy- powiedziała.
-Spróbuj. Zobaczymy- powiedział. Pocałował jej czoło i wrócił do przyjaciół. –Jeżeli to nie pomoże to nie wiem- dodał.
Odetchnęła i zaczęła od nowa. Pomiędzy dłońmi powstawała błękitna kula. Zrobiła się w kształcie piłki tenisowej. Oddaliła się od niej o metr. Nagle zaświeciła się oślepiającym blaskiem i poleciała na wszystkie strony. Zupełnie jakby była kroplą deszczu, która odbija się od szyby. Margon zasłonił oczy. Chciał spojrzeć, ale nie mógł. Dopiero po chwili udało mu się.
-Brawo. Udało ci się – powiedział zadowolony.
-Super dziewczyno- krzyknął do niej Jack.
-Co jej obiecałeś?- zapytał Emmet.
-Że zabiorę ją na kolejne zakupy i nie będę prosił o wcześniejsze wyjście- powiedział.
-Stary zwariowałeś?!- powiedział Emmet. –Niezły z ciebie zawodnik.
-Bardzo urocze. Zabierzemy się z wami- zaśmiała się Alice.
Uśmiechnęła się. Nie tylko jej to sprawiło radość. Margon był widocznie zadowolony.
-Dobrze. Sprawdźmy teraz to w praktyce. Wszystkie zaklęcia z dziś. Po tym będzie koniec jak na ten dzień.
-W porządku- powiedziała ustawiając się w gotowej pozycji.
Margon zrobił ponownie. Nagle szybkim ruchem uderzył w jej kierunku iskry. Szybko stworzyła tarczę, która pochłonęła je. Potem zniknęła i wyczarowała małe kule o szybkim locie. Obronił się nimi, ale jedna uderzyła go w ramię. Zrobił dwa kroki w tył. Po czym szybko zaatakował. Uderzył z mocniejszą siła. W tym samym momencie również wystrzeliła atak. Zderzyły się w połowie drogi i zaświeciły się oślepiającym blaskiem. Margon to wykorzystał i uderzył ją mocą. Uderzył w bark przez co zrobiła krok w tył i upadła na plecy. Delikatnie zabolało. Widziała niespokojny ruch Benjamina. Jak zwykle, bał się o nią i jej bezpieczeństwo.
-Dalej mała, wygrasz to- krzyknął Emmet.
Szybko wstała. Skrzyżowała ręce przed sobą i moc rzucona przez nauczyciela przepłynęła do niej. Zyskała trochę mocy. Wyczarowała arme, gdyż rzucił kolejne zaklęcia. Arma je przyciągnęła i wyłapała. Alexandra chciała by zniknęła, więc musiała zrobić ruch ręki w dół. Ale zrobiła to zbyt szybko i zrobiła ją w bok. Nagle arma wraz z mocą przeciwnika uderzyła w mężczyznę. Margon upadł na ziemię z trzy metry dalej. Z mieszanką zaskoczenia i przerażenia zakryła usta dłońmi. Jak to zrobiła? Tego jej przecież nie uczył. Nie miała o tym pojęcia.
-Jesteś cały?- zapytała podchodząc do niego.
Szybko podszedł do niego Rafael. Kiedy stanęła nad nauczycielem, pomogła mu wstać wraz z bratem.
-Jestem cały- powiedział spokojnie.
-Masz zdolną uczennice- pochwalił ją Carlisle schodząc w werandy.
-Tylko, że zrobiła coś czego nigdy nie widziałem- powiedział stając o własnych siłach.
-Co masz na myśli?- zapytał Jasper.
-Żaden zaklęty tak nie potrafi- odezwał się Rafael.
Nastała cisza. Jak to inni tego nie potrafili?
-Nikt nie potrafi przejąć czyjejś mocy i wykorzystać jej przeciw jemu właścicielowi. Nie istnieje taka zdolność.
Patrzyła na niego zdezorientowana. Jak mogła coś takiego umieć?
-Moc singularis?- zaproponował złotooki.
-Najwyraźniej. Alexandro musisz się pilnować. Twoja moc jest większa niż ci się zdaję. Nigdy czegoś takiego nie widziałem- powiedział szczęśliwy.
Nie rozumiała tego. Jak może się cieszyć z tego? Przecież skoro jest silniejsza to rzuca się jej odmienność.
-Nie przejmuj się, powinnaś się cieszyć. Za kilka tygodni będziesz mogła wszystko z nią zrobić- zaśmiał się ponownie.
-No dobrze. Na dzisiaj koniec. Nie możesz od razu zacząć w pełni lekcji, to byłoby zbyt wymagające. Nawet jak na singularis- powiedział Carlisle kładąc dłoń na ramieniu Margona. Zaczęli iść w kierunku domu.
Spojrzała na Rafaela. Patrzył na nią dziwnym spojrzeniem. Zupełnie jakby się czegoś obawiał i jednocześnie podziwiał.
Odwróciła się od niego i zaczęła iść na werandę do bliskich.
-Byłaś niezła mała- odezwała się Celo- uważaj braciszku. Jest groźniejsza od siebie.
Przewrócił oczami. Zaśmiała się, nie cierpiał swojej siostry.
-Nikt nie jest groźniejszy od ciebie- przytuliła się do niego.
-Słuchaj się jej ma rację- powiedział zadowolony Benjamin mocno ją obejmując. Spojrzał na nią i delikatnie pocałował.
-Mocno się poobijałaś?- zapytał Jacob.
-Nie jest tak źle. Gorzej będzie jutro- powiedziała zadowolona z postępów.
-Pamiętasz ten ból mięśni po obozie?- zapytał Jack. –Powiesz mi jutro czy to ten sam ból.
-Żebyś ty go zaraz nie odczuł na twarzy Jack- pokazała mu język.
-Mała groźna Alex- zaśmiał się pod nosem.

Po lekcji z Margonem, Jacob wymyślił by zrobili ognisko. Teraz o zmroku siedzieli przy ognisku, które dawało jedyne światło w okolicy. Siedzieli wszyscy. Śmiali się i rozmawiali, zupełnie jakby czarne chwile nie istniały w ich wspólnym życiu. Cleopatra rozmawiała z Rafaelem, Cullenowie pomiędzy sobą i innymi. Ona zaś siedziała na kolanach Egipcjanina oparta o niego. W dłoni trzymała butelkę soku pomarańczowego.
-Alexia na pewno nie chcesz czegoś mocniejszego?- zapytał Jacob.
-Nie dziękuję. Miałam już małą przygodę z alkoholem i to mi wystarczy, dzięki- w czasie odpowiedzi Benjamin uśmiechnął się. Wiedziała, że jemu też przypomniała się wigilia i to, co robili przez brak trzeźwości.
-Chyba nie jesteś w ciąży?- zażartował Jack.
Połowa towarzystwa wybuchnęła śmiechem.
-Nie Jack, nie jestem. Ale dziękuję za troskę.
-Do usług.
-Alexandro będę miał do ciebie sprawę- odezwał się Carlisle.
-Jaką?- zapytała spoglądając na niego.
-Skoro dziś ujawniłaś swoją nową zdolność, możesz mieć ich więcej. Będę potrzebował twojej krwi do sprawdzenia.
-Dlaczego?- zapytała Alice.
-Możliwe, że moc mogła coś w niej zmienić- odezwał się Margon. –Może mieć jakieś inne właściwości niż zwykła krew ludzka, czy zaklętej.
-To były tylko przesądy mówione przez prorokinie kilka lat temu- odezwał się Rafael.
-Wtedy były uważane za przesądy. Ale sam dziś widziałeś, że twoja siostra ma inne zdolności, to też były mowy wyroczni. Skoro to się sprawdziło, może i prawdą jest krew, która może być zbawienna.
-Zazdrosny?- powiedziała złośliwie Rosalie.
-Niby o co?- zapytał nieufnie Rafael.
-O to, że twoja siostra zgarnęła wszystko co najlepsze, mimo młodego wieku.
-Jakoś przeżyję. Dzięki temu jestem normalny.
-Szczególnie w sytuacji, kiedy chcesz kogoś zabić- powiedziała Alexandra sama do siebie.
-Będziesz mi to wypominać cały czas?- powiedział zniecierpliwiony.
Spojrzała na niego nieufnie:
-Tak. Będę ci to wypominała do końca mojego życia, a nawet dłużej.
-Można wiedzieć o co ten spór pomiędzy bratem, a siostrą?- zapytał nauczyciel.
-Nie mają zbyt dobrych kontaktów- powiedział Emmet.
-Dziwisz się? Mój brat chciał mnie zabić. Powinnam go za to kochać do końca życia- powiedziała sarkastycznie- a na dodatek, prawie zabił Jack’a. Już  mu za to podziękowałam- dodała sarkastycznie.
-Przeprosiłem- obronił się.
-Benjamin weź mnie stąd bo zaraz go uduszę- powiedziała przez zęby.
-Uspokój się. Nie warto- powiedział cicho by nikt nie usłyszał. –Jeżeli cię to pocieszy, też walczę z chęcią rzucenia się na niego.
Uśmiechnęła się. Wiedział co powiedzieć, by ją ustabilizować.
-Kiedyś się pogodzicie- powiedział Margon. –Problemy zbliżają nawet najbardziej skłócone rodzeństwo.
-Jake?- zawołał wilkołaka Emmet- robimy zakłady?
-Ile stawiasz, że się nie pogodzą?- zapytał rozbawiony chłopak.
-Sto.
-Umowa stoi- zaśmiali się.
-Jesteście nienormalni- powiedziała Alexandra.
-Mimo tylu lat nadal zachowujecie się jak dzieci- powiedziała uśmiechnięta Esme.
-Taki jest urok dzieci kochanie- objął małżonkę ramieniem. -Wracając do twojej krwi Alexandro. Musiałbym ją pobrać jak najszybciej.
-Nie- powiedziała blada.
Spojrzeli na nią zaskoczeni.
-Boi się igieł- powiedział Jack.
-Zamknij się- powiedziała Alexandra.
-Spędzasz czas z postaciami z horrorów, a boisz się igły?- zapytał Jasper.
-Nie śmiej się. Ona jest okropna. Już wolę kolejny trening niż igłę- schowała się w ramionach Benjamina.
Wszyscy zaczęli się śmiać, nawet ona.
-Obiecuję, że nie będzie bolało- powiedział złotooki.
-Na pewno?- zapytała.
-Tak, na pewno.
-Niezwykła dziewczyna. Powiedziałbym, ze niczego się nie boisz, a tu taka niespodzianka- uśmiechnął się do niej nauczyciel.
-Lubię zaskakiwać- uśmiechnęła się.
-Wybaczcie na chwilę. Muszę odebrać- powiedział Jack biorąc telefon. Poszedł parę metrów dalej.
-Kiedy masz egzaminy Alexandro?- zapytała Esme.
To było miłe. Pytała się o tak prostą rzecz przy tych trudnych. Zupełnie jak matka.
-W ostatnim tygodniu stycznia. Muszę zacząć powtarzać. W zamian za to, że nie będę chodzić do szkoły przed nimi, będę uczyć się w domu. Tak jak większość.
-Egiptologia i przedmioty ścisłe?- zapytała.
Przytaknęła ruchem głowy. Pamiętała.
-Idealnie się dobraliście. Licze Benjaminie, że zajmiesz się jej wiedzą na temat twojego kraju.
-Nie muszę. Wie wszystko, nawet więcej niż ja- zaśmiał się krótko.
-Aż tak dobrze znasz tą kulturę?- zapytał Margon.
-Uczę się o niej od piątego roku życia. A przy nim nie da się nie kochać tego kraju- pocałowała o przelotnie.
-A myślałem, że taką miłość będę widziała tylko w filmie- westchnęła Cleopatra.
-Bardzo blisko jest filmu. Wampiry, wilkołaki, czarownice…- stwierdził Jack przychodząc, przez co pojawiły się uśmiechy.
-Kiedy następna lekcja?- zapytała.
-Proponuje po oddaniu drobinki twojej krwi- uśmiechnął się. Rozbawiało go to, że boi się igły.
-To znaczy kiedy?- zapytała.
-Za dwa dni? Musisz spotkać się jeszcze z koleżanką w kwestii egzaminów- przypomniał jej.
-Skoro mowa o Kasandrze- zaczął Jack. –Chodź Alex, ona ma coś ci do powiedzenia przez telefon.
Wstała zaskoczona i wzięła od niego komórkę. Odeszła parę metrów dalej i przyłożyła aparat do ucha:
-Halo? Kass?
-Cześć Alex- powiedziała zadowolona.
-Cześć. Jack mówił, że chciałaś ze mną rozmawiać. Wszystko w porządku?
-Nawet lepiej niż w porządku. Urodziła mi się siostra- powiedziała.
Zatkało ją. Wiedziała, że jej mama jest w ciąży ale zupełnie zapomniała.
-Gratuluję!- powiedziała dzieląc się szczęściem koleżanki. –Cieszę się. Wszystko z nią w porządku? Jak twoja mama? Dobrze się czuję?
-Tak. Obie są zdrowe. Mała jutro wyjdzie ze szpitala z mamą. Są w tak dobrym stanie, że lekarz stwierdził, że dziś mogą wyjść. Ale jednak kazał im zostać na wszelki wypadek.
-Jak dała jej na imię?- zapytała zaciekawiona.
-Dała jej twoje imię Alex.
Zamilkła. Naprawdę? Dała jej, jej imię?
-Tyle dla mnie zrobiłaś Alex. Dzięki tobie dostałam propozycję studiów na Manhattanie. Chcą bym grała w reprezentacji kraju. To dzięki tobie, gdybyś nie uparła się i nie sprzeciwiła trenerowi, nie zauważyliby mnie.
-Kass to był czysty przypadek. Chciałam byś zagrała, bo wiem, że jesteś w tym dobra. Ale to nie powód by nazwać ją moim imieniem…
-Jest. Jesteś wspaniałą osobą. Zaproponowałam mamie to imię, spodobało się jej. Mała ma takie imię jak ty i jestem z tego zadowolona.
-Dziękuję Kass- starła pojedyńczą łzę z policzka. Wzruszyła się szczęściem koleżanki. –Co z materiałem powtórzeniowym? Przekładamy nasze spotkanie z powtórkami do egzaminów?
-Nie. Przyjdź. Powtórzymy razem materiał, a przy okazji chce ci pokazać małą. Jest śliczna.
-Nie mogę się doczekać Kass. Ucałuj mamę i malutką. Jeszcze raz gratuluję.
-Dziękuję Alex, wiem, że mogę zawsze na tobie polegać. Do zobaczenia.
-Do zobaczenia- zakończyła rozmowę.
Schowała telefon do kieszeni spodni. Była szczęśliwa nowiną koleżanki. A najbardziej chwytało ją za serce, że była inspiracją do nadania imiona dziecku. Niebawem miała zobaczyć szkraba. Tą myślą motywowała się, by jak najszybciej przyjechać do Kasandry.
Wróciła nad ognisko. Wyciągnęła telefon i podała go Jack’owi. Usiadła Benjaminowi na kolanach, tak jak wcześniej. Od razu zauważył, że łza jej się wymknęła.
-Coś się stało?- zapytał obejmując ją, kiedy usiadła.
-Oj stało się, stało- powiedziała.
-Co? Coś poważnego?- zapytała Alice.
-Nessie, pamiętasz Kasandre?
-Oczywiście, spędzałam z nią dużo czasu, dlaczego pytasz?
-Dziś urodziła jej się siostra- powiedziała uśmiechnięta.
-Naprawdę?
-Oblejmy narodziny kolejnego dzieciaka- uśmiechnął się Jacob.
-Jak się nazywa jej siostra?- zapytała zafascynowana Rose.
Uśmiechnęła się szeroko. Spojrzała na Jack’a. Szczerzył się szczęśliwy do niej.
-No powiedz Alex, jak nazywa się młodsza siostra Kasandry?
-Mała nazywa się Alexandra- powiedziała.
-Byłaś inspiracją do tego imienia?- zapytała Esme z objęć męża.
-Tak twierdzi Kass- powiedziała przytulając się do Benjamina.
-A ty jak zwykle się wzruszyłaś- powiedział Egipcjanin w czasie całowania jej policzka.
-Daj mi czasem popłakać z zadowolenia.
-Lepiej płakać ze szczęścia niż smutku- powiedział Margon. –Twoja koleżanka jest człowiekiem?
-Tak, nie wie nic o nas i niech tak zostanie. Nie chce by miała kłopoty.
Zrozumiał i nie pytał o nic więcej.
-Jak się czuje jej mama?
-Wszystko dobrze. Są bardzo odporne i silne. Nie miały żadnych kłopotów.
-Pamiętam jak miałaś pięć lat. Też byłaś uroczym szkrabem- wspomniała Esme.
Uśmiechnęła się. To był naprawdę dobry dzień.
-Była najgorszym dzieckiem na świecie- zaśmiał się Emmet. –Godzinami siedziała mi na plecach. Chciała bym cały dzień ją nosił.
-Co to dla ciebie było? Lubiłeś to- wtrącił się Jasper.
-Nessie też wtedy chciała. Nie zwalaj wszystkiego na mnie- obroniła się Alexandra.
-Obie jak się zgrałyście, mogłyście zrobić wiele- uśmiechnęła się Rose.
-Ale był na nie sposób- powiedział Emmet.
-Jaki?- zapytał Benjamin. –Chętnie posłucham. Do dziś jest nie do wytrzymania.
-Ej, bo się obrażę- powiedziała do niego.
-Wtedy będziesz miał stary przechlapane.
-Nie próbuję nawet- uderzyła go w ramię. –Za co?- zapytał.
-Ciesz się, że nie dostałeś w tą królewską twarz- powiedziała do niego. Usłyszała śmiechy przyjaciół.
-Cieszę się- zwrócił się teraz do znajomych. –My będziemy już jechali.
-Tak szybo?- zapytała go nastolatka.
-Rzeczywistość wraca. Jutro masz spotkanie z Kass i przygotuj się na pobranie krwi.
-Nie mów nic o tym, proszę.
-No dobrze. Carlisle można pobrać krew z niej podczas snu? Bo chyba nie da się tak łatwo nakłóć w żyłę.
-Niestety, musi być przytomna.
-Będziesz musiała to przeżyć.  Będziesz dzielna.
-A mam wybór?
***
Wrócili od przyjaciół. Alexandra od razu poszła pod prysznic. Dopiero teraz zaczęła czuć obolałe części ciała i zmęczenie. Nigdy nie używała Tyle mocy. Ubrana w czarną koszulę nocną i złoty szlafrok, zeszła po schodach do kuchni. Benjamin pewnie jeszcze brał prysznic. Cleopatra jeszcze nie wróciła. Chciała jeszcze zostać. Nie podobał jej się fakt, że dużo spędzała czasu z Rafaelem. Bała się, że może coś zrobić dawnej władczyni. Nie znała go dobrze, ale wiedziała, iż jest zdolny zabić. A przecież to robił przez całe życie.
Nie potrzebnie o tym myśli. Kobieta przeżyła wiele wieków i potrafi o siebie zadbać. Wie o tym. Wypiła szklankę soku, po czym stwierdziła, że jeszcze czuje pragnienie. Nalała sobie kolejną szklankę. Oczy powoli jej się zamykały. Weszła do salonu i usiadła na kanapie. Praktycznie położyła się na niej. Oparła się o poduszki, a nogi rozłożyła na meblu. Tego było jej trzeba. Odpoczynku po tej kilkugodzinnej lekcji. Wzięła kolejny łyk soku. Dziwne, przed chwilą byłaby w stanie wypić całą, a teraz nie ma ochoty. Żołądek lubi tworzyć iluzje. Odłożyła go na stolik i ponownie wróciła na miejsce. Przymknęła oczy. Błogość ją otaczała. Poczuła się jeszcze lepiej, kiedy poczuła chłodny dotyk na nodze. Otworzyła oczy. Przyszedł. Usiadł na brzegu kanapy i z delikatnością zaczął rozmasowywać jej obolałe nogi. Były jedną z wielu części ciała, które zaczęły ją boleć.
-I jak się czujesz po pierwszym treningu?- zapytał.
-Jestem wykończona. Dopiero po kąpieli to poczułam, tak jak i ból mięśni.
-Moc troszeczkę tobą zawładnęła. Niedługo nie będziesz go czuła.
-Ciekawe po ilu zajęciach- uśmiechnęła się sennie. –Jutro muszę wstać wcześnie, bo muszę pójść do Kasandry. Nie mogę doczekać się zobaczyć malutkiej.
-Mała Alexandra- uśmiechnął się szeroko. –Ciekawe, czy będzie taka jak nastolatka z inspiracji do jej imienia- spojrzał na nią. Był kochany, zawsze wiedział, co powiedzieć.
-Oby nie. Kasandra załamałaby się, gdyby dowiedziała się, że jej młodsza siostra spotyka się z wampirem- zaśmiali się.
-Wszystko jest możliwe. Zawiozę cię do niej. Rano będzie Carlisle i będziemy musieli wziąć trochę twojej krwi. Jak będziesz u niej, pojadę z Carlislem.
-Nie cierpię igieł- powiedziała jak mała maruda.
-Wiem, przeżyjesz je. Jesteś dzielną dziewczynką.
Uśmiechnęła się sennie. Przymknęła oczy. Ten masaż był tak przyjemny. Westchnęła. Mogłaby tak leżeć, rozmawiać z nim i być masowana godzinami. Starała się nie odpłynąć w krainę Morfeusza. Nie chciała by odczucie masażu przez niego, zniknęło.
-Ej mała- usłyszała jego głos. Przybliżył się do niej. Otworzyła lekko oczy. Był tuż obok.
-Hmm?- zapytała sennie. Odczuwała całe zmęczenie po treningu.
-Zaśniesz mi tu. Choć- założył rękę pod jej kolano, a drugą położył na plecach i wziął w ramiona. Szedł powoli kołysając przez ruch. Było to bardzo usypiające. Widziała przez przymknięte powieki jak światła gasną, dzięki jej mocy. Nie chciała by ją teraz zostawił, by tutaj wracał i wszystko wyłączał. Chciała położyć się kolo niego i zasnąć. Chciała po prostu jego obecności.
-Margon dał ci za mało w kość, że nawet teraz musisz używać mocy?- powiedział rozbawiony.
-Jestem zwarta i gotowa, mogę zaraz zacząć trening- uśmiechnęła się lekko.
-Oczywiście- zaśmiał się.
Wszedł do sypialni i zamknął drzwi. Po chwili czuła miękką pościel i perfumy Benjamina. Wiedział, że je uwielbia. Dlatego główne po kąpieli ich używał. Zawsze jej ulubione. Za dnia innymi. Położył się obok, a ona od razu się do niego przytuliła. Chłód jego ciała powodował, ze nie czuła bólu po treningu. Chyba zorientował się, bo przyciągnął ją do siebie tak, że leżała cała na nim. Okrył delikatnie jej plecy kołdrą i objął ramionami. Ucałował delikatnie jej czubek głowy. Uśmiechnęła się i spojrzała na niego jakby był wytworem jej wyobraźni. Był jej, jej skarbem. Przyciągnęła się, by mieć głowę na wysokości jego twarzy. Wiedział, co chciała zrobić. Złączyła ich wargi w słodkim długim pocałunku. Był kochany, że się tak o nią troszczył. Pomyślał o wszystkim by jej dogodzić. Gdyby ktoś na początku ich znajomości powiedział, że będzie taki, nie uwierzyłaby. I cieszy się, że
się tak mocno by pomyliła.
-Na to zawsze masz siłę- uśmiechnął się.
-Nie mów, że się sprzeciwiałeś- powiedziała.
-Jestem zdecydowanie za- tym razem to on ją pocałował.
Uśmiechnęła się sennie i położyła się na jego klatce piersiowej. Okryta kołdrą nie marzła przez chłód jego ciała. Czuła jak delikatnie głaszcze jej głowę. Dzięki temu bez problemu zasnęła.

poniedziałek, 9 lutego 2015

Rozdział 39 Trzeba było słuchać Emmeta :)


Tydzień w Egipcie minął im niezwykle szybko. Bo w końcu, co dobre to się szybko kończy. Cleopatra przychodziła do nich. Alexandra często wymyślała powód by zostawić ich samych. Są w końcu rodzeństwem. Muszą w końcu się kiedyś pogodzić. Ale kiedy wracała, zawsze sobie dokuczali jak małe dzieci, wytykali błędy, czy naśmiewali się. Dopiero, kiedy była w ich towarzystwie, oboje odzywali do siebie w miarę jak na dobre rodzeństwo przystało. Dogadywała się z jego siostrą. Może i
poznały się w dziwny sposób, bo Cleopatra chciała ją zabić, ale miały dobry kontakt. Teraz wracali do domu. Byli na lotnisku. Jak zwykle para trzymała się za ręce, a Cleopatra szła obok Alexandry. Nie zbliżała się do brata. Trzymała niewielki dystans od niego.
-Rozumiem, że będę mogła zostać z wami przez jakiś czas? Muszę znaleźć jakiś dom- zaczęła brunetka.
-Mam nadzieję, że szybko go znajdziesz- powiedział nie patrząc na siostrę.
-Łaski bez, poradzę sobie- powiedziała jak zwykle z wyrzutem.
-Czy ja coś powiedziałem?
-Znam ten twój ton, braciszku. Poradzę sobie i bez ciebie…
-Możecie przestać? Zachowujecie się jak małe dzieci. A to ja jestem najmłodsza- powiedziała Alexandra.
-To on zaczął- obroniła się.
-Zawsze jest na mnie. Zmień powód, bo już się trochę postarzał.
-Postarzał tak jak ty.
-Przynajmniej nie jestem tak zużyty jak ty- warknął Benjamin.
-Boże, ja z wami nie wytrzymię- Jękła Alexandra- możecie się pohamować? Zaczynacie mnie wkurzać.
-Poparłaś to, żeby z nami wróciła- obronił się Benjamin- jak myślisz, dlaczego byłem przeciwny? Właśnie, dlatego- pocałował jej czoło.
 -Alex!- ktoś ją zawołał.
Odwrócili się. Zawołał ją Emmet. Był z nim Jack, jak i cała rodzina Cullenów. Poszli do nich, a Emmet od razu przytulił swoją ulubienicę.
-Em udusisz mnie!- powiedziała łapiąc powietrze.
-Cieszę się, że jesteś cała. Wiesz jak się zamartwiałem?- zaczął udawać dramatyzm- Z myślą, że on jest z tobą słabo mi się robiło- zaśmiali się. –Nie śmiejcie się. Ja temu kobieciarzowi nie wierzę- zaśmiał się.
-Tak. Cały czas zamartwiał się o ciebie- zażartowała Rose i przytuliła przyjaciółkę.
-Wiesz, że niepotrzebnie-uściskała ją.
-Wiesz, jak wygląda jego zamartwianie się- zaśmiała się Rose.
-Cześć młoda- uściskał ją Jack.
-Hej. I jak twoja rana?- przytuliła się do niego.
-Jest coraz lepiej. Mam nadzieję, że wypoczęłaś.
-Stary nie znęcałeś mi się nad nią?- przywitali się mocnym uściskiem dłoni.
-Może troszeczkę. Pilnowałem ją- uśmiechnął się do Alexandry.
-To ciebie trzeba było pilnować!- obroniła się nastolatka.
-Nie wiem. Mam opowiedzieć wszystko skarbie?
-Zabiję cię- zagroziła mu.
-Tęskniłabyś za nim- uśmiechnęła się Esme- witaj kochanie w domu. Odpoczęliście troszeczkę?
-Tak, było wspaniale- uściskała ją wampirzyca.
-To dobrze. Mamy nowe nowiny- powiedział Carlisle obejmując żonę. –Nie będziesz miała teraz odpoczynku.
-Co się stało?- zapytał Benjamin.
-Alexandro, znaleźliśmy ci nauczyciela-uśmiechnął się blondyn.
-Naprawdę?! Dziękuję- uściskała małżeństwo.
-Nie ciesz się na zapas. Jeszcze będziesz miała go dość, po tych treningach- powiedziała złotooka. Spojrzała na Cleopatrę- może przedstawicie swoją towarzyszkę? Benjamin nie chciał powiedzieć nam kim jest podczas rozmowy.
-To siostra Benjamina, Cleopatra- zaczęła Alexandra.
-Tak, żyje, niestety- powiedział Benjamin na widok zaskoczonych min rodziny.
-Jakoś nie tryskasz szczęściem- stwierdziła Rosalie.
-Miło cię poznać- podeszła do niej Esme.
-Mi również. Alexandra opowiedziała mi o was.
-Mam nadzieję, że nie powiedziała o wszystkim- zażartował Emmet.
-Nie, nie wspomniałam jej, jak wrzuciłeś mnie do basenu w moje dwunaste urodziny- uśmiechnęła się złośliwie.
-Tego szczegółu mi nie powiedziała- uśmiechnęła się zadowolona brunetka.

Po przywitaniu się z rodziną, rozdzielili się. Alexandra z Benjaminem i Cleopatrą poszli w kierunku samochodu, a Cullenowie mieli wrócić do siebie. Rose powiedziała przy okazji by byli gotowi na wizytę. W czasie drogi nie było korków i ze spokojem dotarli do domu. Kiedy jego siostra zobaczyła dom powiedziała zadowolona:
-Jak zwykle. Same luksusy. Jestem z ciebie dumna, że chociaż tego nie zmieniłeś.
Spojrzał na Alexandrę z miną zbolałego psa. Jego siostra go denerwowała.
-Dajesz sobie radę kochanie- uśmiechnęła się do niego i wyszła z samochodu.
Wysiedli i weszli do domu. Alexandra zaprowadziła ją do wolnych pokoi. Wiedział, że zrozumiała o co mu chodzi. Nie ufał na tyle swojej siostrze. Wiedział, że Alexandra ma dobre serce i pomoże każdej osobie zamieszanej w tą sprawę. Ale nie, nie potrafi się przełamać w stosunku do siostry. Poszedł odłożyć jej i swoją walizkę. Jego siostra nie chciała puścić swojej, więc nie prosił. Odstawił walizki, po czym wrócił na korytarz. Wyczuł, że więź jest mocniejsza, czyli jego ukochana jest tuż obok. Podszedł do przymkniętych drzwi. Chciał wejść ale usłyszał część rozmowy Alexandry z jego siostrą.
-Dziękuję ci Alexandro. Gdyby nie ty, mój wredny braciszek by mnie nie wpuścił do samolotu- powiedziała Cleopatra.
-Nie ma sprawy. Naprawdę. Jesteście rodzeństwem i masz taką samą sytuację jak my. Każdy kto jest ofiarą rady potrzebuje pomocy- powiedziała nastolatka.
-Ach ten mój brat w końcu znalazł sobie kogoś na stałe. Nie rozumiem jak to zrobiłaś. Zmienił się odkąd go pamiętam. Żadna nie usiedliła go przy sobie.
-Był cały czas taki. Po prostu nikt tego nie zauważał- usłyszał jak otworzyła szafę z pościelą.
-Nie prawda. Widzę jak się zmienił. Wcześniej nie był tak szczęśliwy jak z tobą. W pałacu tylko marudził, był drażliwy. Jedyną kobietą jaką szanował i kochał była nasza matka.
-Z tego co słyszałam ty też nie byłaś święta Cleopatro- uśmiechnął się. Jego dziewczynka też mówiła prosto z mostu.
-Mów mi Cleo, nie cierpię całego imienia. No może i nie byłam święta, ale z czasem troszeczkę się opanowałam.
-Nie chcę ci niczego wytykać, ale niezbyt ci to wychodzi- powiedziała rozbawiona Alexandra- jakoś nadal masz bujne życie towarzyskie.
-Musiałaś o tym napomnieć?- Zaśmiała się Cleo- No może, ale wiesz, jakie to fajne? Dostajesz, co chcesz i ile chcesz. Suknie, biżuteria, drogie samochody, pieniądze, wyjazdy. Nie myślałaś o tej stronie medalu?
-Może i ciekawie to brzmi, ale nie chciałabym być przedmiotem w męskich dłoniach. Nie byłabym z mężczyzną tylko dla dóbr materialnych, a raczej z mężczyznami. Moim zdaniem to podłe i wiąże się z brakiem szacunku dla siebie. Nie, żebym cię osądzała. Ale tak sądzę. Chciałabym czuć się kochana, a przede wszystkim chciałabym odwzajemniać uczucia.
-Nigdy nie miałaś przynajmniej dwóch kochanków? Ale jesteś porządna, podziwiam cię.
-Nie ma czego. Nigdy nie chciałam prowadzić podwójnego życia. Poprzednie związki nie były piękne, ale twój brat wszystko zmienił.
-Poznaliście się w jego więzieniu. Urocze. Nigdy bym nie sądziła, że mój brat się ustatkuje i do czegoś dojdzie. Po co ty się tak w to zaangażowałaś? - Boże jak ta kobieta działała mu na nerwy. Chciał wejść i coś powiedzieć, lecz usłyszał odpowiedź ukochanej.
-Bo nigdy go nie doceniałaś- powiedziała podchodząc do drzwi. Na szczęście go nie zauważyła- jest wspaniałym człowiekiem, wampirem. Po prostu nikt tego nie widział, a ja chciałam pokazać wszystkim, że się mylą. Że jest wspaniały, nie jest tylko istotą zdolną do krzywdzenia jak większość z jego rasy. Jest jedyny w swoim rodzaju i jako siostra powinnaś o tym wiedzieć i go wesprzeć- uśmiechnęła się do niej. –Jakbyś czegoś potrzebowała po prostu mnie zawołaj.
-Dobrze. Muszę przyzwyczaić się, że nie ma tu służby. Dziękuję ci Alexandro.
-Nie ma sprawy- uśmiechnęła się i wyszła z pokoju. Zamknęła drzwi i odwróciła się. Podskoczyła, kiedy go ujrzała.
-Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć.
-Nie szkodzi- spojrzała na niego- chyba nie podsłuchiwałeś?
-Zbyt dużo nie usłyszałem- uśmiechnął się cwanie i porwał ją w objęcia.
-Jak mogłeś?- uśmiechnęła się. –Wiesz, że to niegrzeczne?
-Nikt mnie tego nie nauczył- zaśmiał się. Wziął jej dłoń i poszli do salonu.
Chłopak włączył telewizor, a dziewczyna poszła do kuchni. Zaczęła szykować sobie coś do jedzenia. Przyszedł do niej. Właśnie nalewała soku i usiadła na blacie.
-Jak dużo słyszałeś?- zapytała.
-Wystarczająco dużo, by stwierdzić, że jesteś czymś pięknym w moim okropnym życiu- uśmiechnęła się mocno. Uwielbiał ten uśmiech. Podszedł do niej i położył dłonie na jej biodrach.
-Mała zaraza taka jak ja, jest czymś dobrym? Zapamiętam to sobie.
-Może i początki były kiepskie, ale im dalej było, tym lepiej.
-Wszyscy mówili, że do siebie pasujemy.
-I mieli rację.
-Nie pochlebiasz sobie?
-Z tego co usłyszałem, jestem niedocenianym wampirem przez innych. Więc doceniam samego siebie.
-Interesujące spostrzeżenie. Bardzo skromne jak na ciebie. Nauczysz się kiedyś zasady nie podsłuchiwania?
-Chyba nigdy, niestety obleję tą lekcję…- przerwał mu dzwonek do drzwi.
-To pewnie Rose- powiedziała. Ominąwszy Benjamina, poszła otworzyć drzwi. Nie pomyliła się. W drzwiach zobaczyła Rosalie z Emmetem, Nessie i Alice. Wszystkie tryskały radością, a Emmet nie podzielał tego nastroju.
-Cześć Alex- od razu uściskała ją Alice.
-Cześć- uśmiechnęła się.- Chodźcie do środka.
-O nie moja panno- zaczęła Alice- ubieraj się, zawołaj Benjamina i jego siostrę. Zabieramy was na obgadane beze mnie zakupy.
-Teraz?!- zapytała zaskoczona. Przecież dopiero, co wrócili.
-Jak ja dawno nie byłam na zakupach. Chętnie z wami pójdę, skoro zostałam zaproszona- pojawiła się Cleo.- Cześć, jestem Cleo, siostra Benjamina- przedstawiła się Alice.
-Cześć, jestem Alice. Świetnie został nam jeszcze Benjamin.
-Dokąd mamy jechać?- zapytał zwarty i gotowy.
-Zakupy. Centrum handlowe w centrum. Jest olbrzymie z wieloma sklepami, a potrzebne jest odświeżenie szaf nam i Alexandrze, prawda?
-Owszem- uśmiechnęła się szatynka.
-No to, na co czekamy?- zapytał Egipcjanin.
-Stary- odezwał się Emmet- nie bądź taki chętny tam pojechać. Spędzimy tam przynajmniej pół dnia jako wózki dla toreb z ich zakupami- powiedział zdołowany.
-Nie będzie tak źle. No to jedziemy.
***
Pojechali. Benjamin na początku nie miał nic przeciwko, że pochodzą po sklepach. Ale stwierdził po czterech godzinach, że nienawidzi zakupów. Jeden raz mu wystarczy. Zmarnował tu już cztery godziny, a nawet nie byli w połowie sklepów w centrum.  Dziewczyny bardzo dobrze się bawiły. Teraz siedziały w przebieralniach, a on z  Emmetem siedzieli na kanapach sklepu.
-Mówiłem ci stary, że to koszmar- powiedział Emmet.
-Nie wiedziałem, że to tak straszne. Nie wyczytałem o tym, Alex też mi o tym nic nie mówiła.
-Nie trzeba było się zgadzać- westchnął.
-Skąd miałem wiedzieć? Przesiedziałem trzy tysiące lat w sarkofagu.
-Też wtedy tyle spędzały czasu na zakupach?
-Nie- westchnął Egipcjanin.
-Czyli wiele się zmieniło- stwierdził Em.
-Chłopaki nie marudźcie- podeszła Rosalie i usiadła koło swojego chłopaka.
-Już skończyłaś?
-Ja już kupiłam jedną sukienkę w tym sklepie. Idziemy jeszcze do kilku i możemy wracać.
-Nareszcie- powiedzieli zadowoleni mężczyźni.
-Alexia wychodź- powiedziała Alice zatrzymując się przy lustrze. –Chce zobaczyć cię w tej sukience.
-Chwilka- odpowiedziała schowana zza zasłony.
Już po chwili kotara rozsunęła się i pokazała jego ukochaną. Spojrzał i nie mógł oderwać wzroku. Nastolatka miała założoną czerwoną sukienkę. Sięgała jej do przed kolan i była bez rękawków. Sukienka była idealnie dopasowana do jej kształtów. Kiedy przeglądała się w lustrze zobaczył, że strój eksponuje jej plecy do połowy. Zadowolona przeglądała się w lustrze, które było na całej dużej ścianie.
-Wyglądasz bosko- powiedziała Cleo spod zasłony przebieralni.
-Ślicznie ci w tym kolorze. Musisz ją wziąć. Będzie idealna na bal absolwentów- powiedziała Alice.
-Nie jestem pewna, nie pokazuje za dużo?- powiedziała sceptycznie.
-Coś ty! Wyglądasz w niej idealnie. Benjamin- spojrzała na niego Rose. –Powiedz coś swojej dziewczynie.
-Musisz ją wziąć. Ale nigdzie cię w niej nie puszczę- puścił do niej oczko.
-Dlaczego?- zapytała zaskoczona Alice. –Powinna się chwalić swoimi atutami.
-Stary nawyk kochanie- odezwała się do niego Alexandra. –To nie starożytność. Mogę się tak pokazać- uśmiechnęła się.
-Nie chce by inni zobaczyli jaka jesteś wspaniała- powiedział uwodzicielsko.
-Oj Benjaminie- westchnęła Alice i zwróciła się do nastolatki- bierzesz ją?
Przejrzała się jeszcze raz. Podobała jej się. Wiedział to po jej oczach. Wzięła metkę i spojrzała na nią. Zrobiła wielkie oczy.
-Ała ale cena. Wiesz co Alice, chyba sobie ją odpuszczę- powiedziała idąc do przebieralni.
-Dlaczego?- zapytała Rosalie. Była widocznie zaskoczona.
-Cztery tysiące dolarów za sukienkę? Mam ważniejsze wydatki niż sukienka.
-Poważnie?- Cleo spojrzała na metkę. Zrobiła duże oczy. –Szkoda.
-Trudno. Przebiorę się i możemy iść dalej.
***
Wyszli ze sklepu i przechodzili przez kolejne. Aleksandrze szkoda było, że ta czerwona sukienka kosztowała tyle pieniędzy. Cóż, była z markowej firmy i dobrgo materiału. Podobała jej się, ale ma ważniejsze sprawy niż ona. Musiała wejść do jeszcze jednego sklepu. Do sklepu z bielizną, kiedy Benjamin nagle się odezwał:
-Muszę odebrać telefon. Zaraz przyjdę- powiedział.
-Będziemy w sklepie za rogiem- powiedziała radośnie Alice.
Spojrzała na niego. Uśmiechnął się i poszedł by odebrać. Kto mógł dzwonić? Carlisle? Esme? Jack? I po co? Zapyta się go jak wróci.
-Alex chodź- wzięła ją za dłoń blondynka i poszły.
Benjamin wrócił bardzo szybko. Nie było go zaledwie cztery minuty. Nie zdążyły nawet dojść do wybranego sklepu.
-Kochanie- objął ją jednym ramieniem- może już wrócimy?- zapytał Egipcjanin.
-Tylko wejdziemy do tego sklepu i już wracamy, obiecuję- powiedziała.
-Musimy?
-Muszę w czymś spać. W Egipcie rozdarłeś mi wszystkie koszule nocne, nie wiem, czy pamiętasz- powiedziała rozbawiona.
-Możesz spać nago- uśmiechnął się zadowolony z siebie i przyciągnął ciaśniej do siebie dziewczynę.
-O Boże- oboje usłyszeli głos Emmeta. Spojrzeli na niego. Chyba wszystko słyszał:
-Nie chce wiedzieć co się tam działo- powiedział blady. Znowu się wygłupiał.
-To nie pytaj- zaśmiała się Alexandra.
-Jesteś zdecydowanie za młoda by się z nim spotykać- powiedział.
-Kochanie, może pozwolisz Alexi robić to co może? Jest bardzo dorosła jak na swój wiek.
-Może i tak ale to nadal dziecko- obronił się.\
-Nieposłuszne dziecko, które cię nie posłucha Em- powiedziała rozbawiona Alexandra.
-Zuch dziewczynka- pochwalił ją Benjamin- schodzisz na złą drogę.
-Masz na nią zły wpływ- powiedziała Alice.
-Dziwisz się? Za dużo spędzam z nim czasu. Ale może teraz ja sprowadzę cię na dobrą drogę?
-Co masz na myśli?- zapytała zainteresowana Cleo.
-Zmieniamy plany. Idziemy do tego sklepu- wskazała na sklep z odzieżą męską.
-Już wiem o co ci chodzi- uśmiechnęła się tajemniczo Alice.
-Co planujesz?- zapytał chłopak.
-Chodź kochanie- wzięła jego dłoń i weszli wszyscy do sklepu.
Puściła jego rękę i poszła między półki. Wzięła kilka ubrań i podała mu je.
-Co ty robisz?- zapytał zdezorientowany.
-Idź się przebierz i przyjdź się nam pokaż.
-O nie, mnie w to nie wkopiecie- Emmet zaczął się wycofywać, lecz Rosalie go złapała za nadgarstek.
-Też idziesz. Znieś to jak prawdziwy mężczyzna i ubierz się. Przyda ci się odświeżenie szafy.
-Alex nie zrobię tego- powiedział.
-A dla mnie?- spojrzała uroczo by jego martwe serduszko zmiękło.
Spojrzał twardo na nią, ale widziała, że mięknie. Uśmiechnął się i skradł jej pocałunek.
-Niech ci będzie- poszedł w kierunku przebieralni.
-Stary ale jesteś miękki- powiedział załamany Emmet idąc się przebrać.
-Jak ty to robisz?- zapytała ją Cleo.
-Co?- zapytała.
-Poszedł, chodź to według niego, jest poniżej jego wysokiej godności. Co zrobiłaś z moim wrednym bratem?- zaśmiała się.
-To on się zmienił, ja mu tylko w tym troszeczkę pomogłam- puściła do niej oczko.
-Kiedy ślub?- zapytała nagle Alice.
Alexandra spojrzała zaskoczona jej pytaniem. Skąd ta myśl?
-Słucham?- powiedziała osłupiała.
-Kiedy planujecie ślub? A wcześniej zaręczyny?
-Alice…. My…Eee- była zbyt zaskoczona.
-Nie planujecie nic?- zapytała Rosalie.
-Nie, nie myślimy o tym- powiedziała w szoku nastolatka.
-Wiesz kochana, że będziecie razem z pięćset lat, potem … odejdziesz- powiedziała delikatnie Alice. –Nie macie dużo czasu.
-Chyba, że się przemienisz, chodź ja za tym nie jestem- dodała Rose również ostrożnie.
Westchnęła. Dlaczego musiały mieć rację?
-Nie myśleliśmy o tym wszystkim jeszcze. Na razie głównym tematem jest cała nasza sytuacja. Musimy najpierw pokonać radę, wtedy będziemy mieli prawdziwy czas dla siebie.
-Nie wiadomo ile czasu to potrwa. Widać jak bardzo się kochacie. Nie potrzeba dowodów na to, że jesteście idealni, mimo takiej różnicy wiekowej.
-Mama zawsze mówiła mi, żebym nie miała chłopaka starszego od niej- uśmiechnęła się nastolatka z przyjaciółkami.
-Nie sądzę, że byłaby zła- uśmiechnęła się Alice.
-Wypytywałaby o jego dawne czasy, nie mylę się?
-Masz absolutną rację. Tylko… nie wiem, czy byłaby zadowolona, ż moc się uaktywniła.
-To nie twoja wina. Uaktywniała się po jej śmierci.
-Wiem. Chciałabym wiedzieć, co spowodowało to wybudzenie energii.
-Tego niestety nie wiemy.
-Porozmawiajmy o tym kiedy indziej. Chce zobaczyć chłopaków- spojrzała na przebieralnie.
-Emmet wychodź!- zawołała jego dziewczyna.
-Benji wyjdź. Pokaż się- zawołała nastolatka.
Kotara się rozsunęła i wkroczył Benjamin w stylu profesjonalnego modela. Miał założone brązowe spodnie, biały T-shirt i czarną marynarkę. Na głowie miał kapelusz, który zasłaniał mu czoło i oczy. Zaczął iść jak na wybiegu. Dziewczyna nie wytrzymała i zaczęła się śmiać. Wyglądał bosko, jak zwykle. I przede wszystkim uroczo, kiedy tak udawał.
Podszedł i poprosił o jej dłoń. Uśmiana chwyciła ją przyciągnął ją do siebie i obrócił, po czym przyciągnął jak do tańca.
-Mój nie jest taki romantyczny- westchnęła Rosalie.
-Benjamin czy twoi koledzy też są zamknięci w świątyniach? Rosalie chętnie któregoś uwolni.
-O nie, nikt mi jej nie zabierze- z przymierzalni wyszedł Emmet. Wyglądał również całkiem nieźle. Beżowe spodnie i biały golf pokazywał jego mięsnie z poprzedniego życia.
-Wiem, co zrobić byś wyszedł z przebieralni- uśmiechnęły się wampirzyce.
-Nikt mojej blondynki nie weźmie na romantyczne gatki- powiedział zaangażowany i pocałował Rosalie.
-Jaki się czuły zrobił- zaśmiała się blondynka.
-Mój zawsze taki jest- złożyła delikatny pocałunek na wargach Benjamina.
-Uważaj, bo się obrażę. Faraon nie może być czuły, musi być stanowczy i władczy- posłał jej boski uśmiech.
-Oczywiście kochanie- uśmiechnęła się i założyła mu ręce na szyi. –Jesteś bardzo władczy i stanowczy. Szczególnie teraz.
***
Wrócili tuż po godzinie. Benjamin zaczął się nieźle bawić w sklepie. Przebierał się i kupił co nieco. Od razu poszła do kuchni zrobić sobie coś do picia, a Egipcjanin zaoferował się by zanieść torby z jej nowymi rzeczami do garderoby. Wlała sok pomarańczowy do kubka i zaczęła iść do swojego pokoju. Cleo siedziała w swoim pokoju. Przymierzała swoje nowe ubrania. Wykupiła chyba wszystkie sklepy. Również dobrze się bawiła. Wspięła się po schodach. Benjamin właśnie wychodził z jej pokoju. Uśmiechnęła się zmęczona. Dochodziła ósma wieczorem. A zaledwie rano była jeszcze w Egipcie.
-Zmęczona?- zapytał.
-Ale zadowolona- uśmiechnęła się szerzej. –Mówiłam, że nie będzie tak źle.
-Było okropnie, nie zabieraj mnie tam już nigdy więcej- zaśmiała się.
-Na końcu sam nieźle się bawiłeś.
-Musiałem coś wymyślić by nie wiało nudą- położył dłonie na jej biodrach.
-I wyszło ci to bardzo dobrze.
-To co? Nowe koszule już są rozpakowane. Mam co z ciebie zdzierać- wybuchnęli śmiechem.
-Ej podobają mi się, więc ani mi się warz.
-Tamte ci się nie podobały?- udał urażonego.
-Pokazywały za dużo, ale były ładne. Masz wspaniały gust jak na taki wiek.
-A ty znowu o wieku- zaśmiała się. –Lubisz podkreślać swą młodość- przyłożył swoje czoło do jej czoła- za moich czasów w pałacu kobiety spały bez koszul. Ten gust mi się bardziej podobał- po raz kolejny się uśmiechnęła. Uwielbiała jego argumenty dotyczące przeszłości.
-Pójdę się wykąpać i przyjdę do ciebie. Zajrzę jeszcze do twojej siostry.
-Nie fatyguj się. Jest zajęta przymierzaniem ubrań i podziwianiem siebie samej. Nic jej nie będzie jak do niej nie przyjdziesz.
-Jest twoim gościem Benjaminie. Zobaczę, czy wszystko jest w porządku i przyjdę.
-Cała ty- pocałował jej czoło. –Dzięki bogom, że pomyślałem o ochronie prywatności. Tak to bym słyszał jej monologi w naszej sypialni.

Po kąpieli poszła w ręczniku do garderoby. Musiała ubrać się w koszulę. Wzięła granatową wykonaną z satyny i koronki, a pod spód założyła bieliznę identycznego koloru. Wzięła biały szlafrok i założyła go na siebie. Przypadkowo zauważyła jakiś karton w szafie, pod sukienkami. Nie pamiętała by wcześniej tam stał. Przeszła przez pomieszczenie i nachyliła się po pudełko. Otworzyła je. Zamarła z wrażenia. W pudełku była sukienka. Czerwona sukienka, którą przymierzała dziś w centrum handlowym. Ta sukienka, której nie kupiła, gdyż kosztowała zbyt wiele jak na ubranie. Wiedziała teraz, dlaczego Benjamin odszedł wtedy od nich. Jego rozmowa przez telefon była zmyłką. Jak mógł wydać na nią, aż tyle pieniędzy? Wzięła telefon i włączyła Internet. Był kochany, że kupił jej ją, nawet bardzo. Sukienka podobała jej się bardzo. Była śliczna. Weszła na konto w banku i przeżyła kolejny szok. Na zakupach wydała około czterystu dolarów. Cała kwota, która powinna zostać odjęta od jej pieniędzy, nie została. Dlaczego? Benjamin wpłacił na jej konto całą sumę. Tego było za wiele. Kochała tego faceta, uwielbiała jego niespodzianki, spędzanie czasu. Ale to było przesadą. Nie może okrywać całych jej kosztów. Nie chce być na jego utrzymaniu, ciężarem. Musi mu się jakoś odwdzięczyć. Tylko jak? Na początek musi do niego pójść i wyjaśnić całą sytuację. Wzięła piękną sukienkę w rękę z największym szacunkiem i wyszła z pokoju. Od razu poszła do sypialni Benjamina, którą zaczął nazywać ICH sypialnią. Weszła bez pukania. Właśnie wyszedł z łazienki w samych spodniach do kolan. Uśmiechał się do niej, a kiedy zobaczył materiał w dłoni, poszerzył ten gest.
-Co to jest?- zapytała.
-Sukienka. Musiała się kurzyć w garderobie, a dlaczego pytasz?- udał, że niczego nie wie.
-Benjaminie jak mogłeś ją kupić, była droga. Bardzo droga.
-Jedna sukienka, nic wielkiego- podszedł do niej.
-Ona kosztowała fortunę. Nie powinieneś wydawać tyle pieniędzy na mnie. Jestem tylko twoją dziewczyną.
-Tylko?- zapytał i objął jej twarz swoimi dłońmi- jesteś wszystkim co teraz mam i tym, czego nie miałem w przeszłości. Ona się tobie należy Alexandro. Wiedziałem, że ci się podoba i żal ci było, iż jej nie będziesz miała. Postanowiłem ci ją kupić. Wiem, że nie lubisz tego, kiedy jesteś obdarowywana, ale co to dla mnie? Pamiętaj, jestem podopiecznym bogów. To wszystko jest z myślą o tobie.
-To przesada. Nawet wpłaciłeś pieniądze, które wydałam. Pozwól mi oddać chociaż część.
-Niczego od ciebie nie przyjmę Alexandro. Wszystko co mi oddasz, wpłynie do twojego konta. Nawet nie próbuj. Chcesz się odwdzięczyć? Załóż sukienkę przy najlepszej okazji i ciesz się nią.
-To nie fair- powiedziała.
-Nie podoba ci się?- zapytał.
-Jest piękna- odpowiedziała.
-A więc jest stworzona dla ciebie. Nie kłóć się ze mną. Ona należy do ciebie, zasłużyłaś na nią.
-Nie chce być na twoim utrzymaniu Benjaminie. Źle się z tym czuję. To tak jakbym się z tobą związała dla wygody.
-A taj jest?- zapytał spokojnie.
-Oszalałeś?!- zapytała zaskoczona. –Kocham cię- przytuliła się do niego bardzo mocno, przy czym odłożyła sukienkę na zdobioną skrzynię.
-No właśnie. Jesteśmy razem, czujemy to samo. Spójrz na to w inny sposób. Gdybym nie był faraonem, czyli jednym z bogów, co bym miał? Obudziłabyś mnie w więzieniu, potem pewnie odnalazł i co robił? Musiałbym być dla ciebie ciężarem. Pomyśl o mnie jak o podobnej osobie do ciebie. Mam to wszystko dzięki pochodzeniu. Ty zapracowałaś na to wszystko, ja mam to, bo jestem z królewskiej rodziny.  Mam to, bo nic nie zrobiłem.
-Ale to nie zmienia faktu, że mnie zbytnio rozpieszczasz- obroniła się.
-Rozpieszczam cię, bo cię kocham Alex- ucałował ją delikatnie. – Robię to, bo wiem, że masz ciężko i miałaś. Chce być twoją opoką, byś się uśmiechała. I udaje mi się z czego jestem bardzo zadowolony i dumny. Ciesz się tym, bym i ja się cieszył. Dlatego nie przejmuj się wartością rzeczy, którą dostajesz. Ty jesteś cenniejsza.
Wiedziała, ze widzi jak jej spojrzenie mięknie. Kochała go bardzo i on dobrze o tym wiedział.
-Też chciałabym ci się jakoś odwdzięczyć Benjaminie- objęła jego szyję i stanęła na palcach, by się do niego przytulić. Otulił ją ramionami, czuła je na plecach. Jego naga pierś była zimna jak zwykle. Kochała ten chłód, tak jak i jego.
Nagle Benjamin położył ramię pod jej kolana i wziął w ramiona. Podszedł ze spokojem do łóżka i delikatnie ją położył. Od razu ułożył się koło niej na prawym ramieniu. Patrzyła w jego lśniące srebrem oczy. Delikatnie swoją dłonią pogłaskała jego policzek. Jak bardzo wdzięczna była losowi za tego mężczyznę.
-Skoro nie mogę cię obdarowywać jako dziewczynę, mam obdarowywać się jako narzeczoną lub żonę?- zapytał uśmiechnięty.
Spojrzała zaskoczona. Skąd taki pomysł?
-Słyszałem jak Alice zaczęła mówić o tym w centrum. I szczerze? Otworzyło mi to oczy. Chciałbym spędzisz każdą chwilę z tobą, byś była przy moim boku..
-Benjaminie, Carlisle stwierdził, że dożyję do pięćsetnego wieku. Nie jestem nieśmiertelna. Nie zawsze będę z tobą tu.
-Wymyślimy coś. Znajdziemy jakiś sposób. Musimy. W księgach nie ma jakiegoś zaklęcia?
-Nie wiem, może jest, może nie. Ale nie potrafię tego dokonać, równowaga zostałaby zachwiana i byłyby problemy. Nawet nie jestem pewna, że taki rytuał istnieję. A nie chcę doznać przemiany.
-Wiem, że tego nie chcesz. Dlatego musimy znaleźć coś w księgach. Mamy jeszcze trochę czasu. Na pewno coś znajdziemy.
-Ale jeżeli nie znajdziemy…- zamilkła na chwilę. –Jeżeli nie znajdziemy…
-Znajdziemy.
-Pozwól mi dokończyć. Jeżeli nie uda się, lub będzie zbyt wielkie ryzyko, że ktoś może na tym ucierpieć… przemienisz mnie?
Spojrzał na nią poważnie. Potrafiła zmienić się w takiego potwora jak on, byle by byli  razem.
-Nie chcesz być wampirem, szanuję to. Nie chce byś była nim na siłę. Zobaczymy co czas pokaże Alexandro- przyciągnął ją do siebie. Oparła się o jego nagą pierś- znajdziemy inny sposób i go wykorzystamy. Ale jeżeli nie da się nic zrobić i zgaśniesz, ja też. I wtedy spotkamy się w krainie moich przodków i bogów. Będziemy razem nawet wtedy.
-Skąd ta pewność? Przecież nie należę do twojej religii- powiedziała spoglądając na niego.
-Jesteś dziewczyną faraona, przyszłą żoną i królową Egiptu. Należysz już do niej.
-Nigdy nie myślałam o tak dalekiej przyszłości. O ślubie, dorosłości, jak będzie wyglądało moje życie za kilka lat i czy będę jeszcze wtedy żyła.
-Będziesz żyła. Jesteś silna i wiedz o tym. Mam zamiar po tym wszystkim zobaczyć cię w sukni przy kobiercu i usłyszeć nasze przysięgi, pocałować pierwszy raz jako żonę. Niestety nie będziemy mogli mieć dzieci i to będzie jedynym bólem w naszym małżeństwie. Jedyna rzecz jaką musisz zrobić, to powiedzieć mi, czy zgodzisz się w dniu, kiedy zapytam, czy za mnie wyjdziesz.
-Głupie pytanie-nachyliła się i pocałowała go, przy czym on przyciągnął ją tak, by leżała na nim. –Oczywiście, że się zgodzę. Tylko, nie wyobrażam sobie tego. To takie nie realne. Mam zaledwie dziewiętnaście lat. Nie wyobrażałam sobie tak mojego życia. Nie sądziłam, że będę czarownicą, że będę miała brata, że odnajdę zamkniętego wampira, którego pokocham. Do tego już przywykłam.  Ale nawet jako nastolatka przed i po przemianie, nie widzę siebie na ślubnym kobiercu.
-Dlaczego?- zapytał spokojnie dotykając jej policzek.
-Od zawsze bałam się, czy sprawdzę się w roli żony, matki. W tym przypadku żony. To jest zbyt szczęśliwe wydarzenie by mogło mnie spotkać. Jedno mnie już spotkało. Właśnie na nim leżę- uśmiechnęli się oboje.
-Ja sądzę, że zasługujesz na takie szczęście- obrócił się tak, że ona leżała na plecach, a on opierając się na ramieniu był prawie nad nią. –I dopilnuję by tak się stało.
-To też należało do obowiązków faraona?- uśmiechnęła się.
-Oczywiście ale jego priorytetem była królowa- nachylił się nad nią i musnął jej szyję. Dziewczyna westchnęła. Wiedział, ze to jej słaby punkt. –I to, by była zadowolona- przeszedł bliżej jej ust, aż doszedł do nich. Od razu do siebie przywarli. Mimo tylu różnic, byli razem. To dowód na to, że przeciwieństwa lubią się przyciągać. Obrócił się do niej, ze był nad nią. Rozwiązał jej szlafrok i była w samej koszuli. Jak bardzo uwielbiał ją w tym stroju.
Nagle przestał ją całować i spojrzał w zielone oczy ukochanej.
-Poradzimy sobie. Znajdziemy sposób byśmy byli cały czas razem. Dłużej niż pięćset lat.
-Uda się nam- powiedziała- musi.
Ponownie ucałował jej wargi. Więź była silnie wyczuwalna. Czuli to słodkie uczucie, które symbolizowało szczęście. Przesunęła dłońmi po jego piersi. Co jeżeli jednak się im nie uda odnaleźć odpowiedzi? Nie może tak być. Nie chciała być wampirem. Wiedziała, ze sobie nie poradzi w tym wcieleniu. Nie chciałaby zabijać i być groźną dla otoczenia. Cullenowie, Benjamin i Cleo mają opanowaną silną wolę, ale ona nie byłaby tak silna.
-Byłaś u mojej siostry?- zapytał nagle.
-Nie zdążyłam- oddała mu pocałunek- byłam zbyt przejęta sukienką.
-To dobrze. Niedługo będzie bal absolwentów, po twoich egzaminach. Chcę cię tam zabrać. I pragnę byś założyła tą sukienkę- wziął jej kosmyk włosów z twarzy i założył za ucho nastolatki.
-Zapraszasz mnie na szkolną potańcówkę?- zapytała.
-Tak- uśmiechnął się zadowolony.
-Nie jesteś za stary?- zaśmiała się.
-Bogowie, ty znowu o tym wieku- schował twarz w jej szyi.
-Będą tam sami nastolatkowie. Nie wiem czy spodoba ci się to. Tam nie będziesz faraonem, tylko zwykłym uczniem- pogłaskała jego głowę.
-Przeżyję to. Zrobię wszystko by cię zobaczyć w tym stroju.
-To będzie twoja pierwsza potańcówka w dwudziestym pierwszym wieku- stwierdziła.
-Pierwsza i na pewno nie ostatnia- zaśmiał się. –Jeszcze poimprezujemy.
-Nie wątpię w to. Ale na pewno nie jutro. Mam pierwszy trening.
-Boisz się go?- zapytał.
-Trochę. Nie wiem, czego się spodziewać. Czy dam  sobie radę? Czy sprostam tym zadani i , czy moc będzie mnie słuchała.
-Dasz radę. To tylko trening. Najważniejsze byś opanowała swoją moc. Wtedy będziemy kolejny krok dalej od rady.
-Myślisz, że uda nam się jakoś ich obalić? By odrzucili ten pomysł obalenia Volturi i ujawnienia się światu?
-Nie wiem co się wydarzy, ale chce doprowadzić to do końca. Oby zakończenie było dla nas szczęśliwie.
-Takie zakończenia lubię najbardziej- powiedziała zadowolona.
-I tak też musi być. Chodź już spać- położył się na plecach i ułożył ją na swoim ramieniu. –Jutro będziesz wykończona.
-Wiem, muszę porozmawiać też z Kasandrą. Miałam z nią powtarzać przedmioty ścisłe do egzaminów. Muszę się z nią umówić.
-Zajmiemy się tym jutro- pocałował jej czoło.
Przytaknęła ruchem głowy i położyła głowę na jego klatce piersiowej. Zamknęła oczy i chciała zasnąć, kiedy nagle usłyszeli otwierające się drzwi. Spojrzała w tamtym kierunku. Siostra Benjamina weszła zadowolona.
-Nie nauczył cię nikt pukać?- warknął do niej.
-Też miło cię widzieć- powiedziała zadowolona. –Przyszłam tu tylko z jednego powodu.
-Coś się stało?- zapytała Alexandra.
-Nudzi się i przyszła zatruć nam życie- powiedział sam do siebie mężczyzna.
-Jesteś zły o byle co. Zaraz was zostawię i Alex będziesz mogła spać. Carlisle dzwonił i kazał ci przekazać, że nauczyciel będzie o jedenastej. Prosił byś była na tą godzinę.
-W porządku. Dziękuję- uśmiechnęła się do Egipcjanki.
-Widzisz?- spojrzała na brata. –Ona nie warczy na wszystkich tak jak ty.
-Podejrzewam, że jutro zobaczysz, że nie jest święta- powiedział Benjamin spoglądając na nastolatkę.
-Co masz na myśli?- zapytały obie kobiety.
-Carlisle uprzedził mnie wcześniej, że Rafael będzie na miejscu.
Zacisnęła dłonie w pięści. Nienawidziła swojego brata za wszystko co zrobił.
-Dlaczego dowiaduję się tego teraz?- usiadła i spojrzała na niego.
-Bo wiem, że go nienawidzisz i byłabyś zła. Nie chciałem ci psuć dnia.
-Słynny braciszek? Jak pozwolisz, mogę go zabić- uśmiechnęła się zadowolona.
-Nie dzięki Cleo. Będzie moją pierwszą ofiarą, po tym jak nauczę się panowania mocą- powiedziała zła na myśl, że go zobaczy.
-Musisz go naprawdę nienawidzić- stwierdziła jakby z podziwem Egipcjanka.
-Tak jak ja nienawidzę ciebie- dodał Benjamin.
-Nie masz za co. On próbował ją zabić, ja ciebie nie.
-Ale przez ciebie zamknął mnie na trzy tysiące lat w sarkofagu.
-Skąd miałam wiedzieć? Nadal jesteś zły? Alex pomóż.
-Wybacz Cleo, on ma prawo być na ciebie zły. Musisz jakoś się zrehabilitować. Bądź dla niej łaskawy- dodała patrząc na jej brata.
-Po moim trupie- powiedział.
-Jesteś okropny. Zostawiam was. Alex, gdybyś była tak wspaniała i doszła do jego rozumu, byłabym wdzięczna. Dobranoc- wyszła z pokoju.
Spojrzała na Benjamina. Położył się i przyciągnął ją do siebie. Zaczął delikatnie głaskać jej ramię.
-Nie zatajaj żadnych spraw przede mną, dobrze?- poprosiła.
-Co by to dało, ze bym ci powiedział? Byłabyś tylko zła- powiedział.
-Nie mów mi, że nie mam prawa być zła. Namieszał i to dużo, a na dodatek prawie mnie zabił.
-Też chciałbym go rozszarpać, ale to jedyny sprzymierzeniec, który był blisko Richarda i rady. Nawet nie wspominaj tamtego czasu. Nie chce tego nawet pamiętać- objął ją mocniej.
Zupełnie jakby miał zaraz powtórzyć się ten czas, kiedy jej życie było w niebezpieczeństwie przez jej brata.
-Dobrze, koniec tematu. Nie chce o tym znowu myśleć. Chodźmy spać.
-Musisz się jutro wyspać.
-Co ty w ogóle robisz, kiedy ja śpię? Przecież ty nie odpoczywasz.
-Rozmyślam, coś robię ale od kiedy jesteś tu ze mną, myślę i patrzę jak uroczo wyglądasz, kiedy śpisz.
-Ej, pewnie się ze mnie śmiejesz-schowała twarz w jego piersi. –Pewnie gadam przez sen, a ty słuchasz.
-Nie mówisz przez sen. Zazwyczaj skulisz się jak mała kotka i przytulasz. Raz na jakiś czas coś mówisz.
-A co?- zapytała zawstydzona.
-Raz mówiłaś imię Jack’a, raz moje. Kiedyś mnie wystraszyłaś, miałaś koszmar i łzy płynęły ci po policzku. Rano nie wiedziałaś o tym, więc nie mówiłem nic.
-Wtedy, kiedy w czasie śniadania pytałeś się mnie co chwilę, czy wszystko w porządku? Kiedy cały dzień przeleżeliśmy w łóżku?
-Tak, wtedy.
-Zrobiłeś się strasznie czuły dla mnie.
-Idealne stwierdzenie. Dla ciebie- zaśmiał się pod nosem.
-I to w tobie uwielbiam- ziewnęła.
-Śpij kochanie, jutro też jest dzień.

-Yhym- powiedziała ledwo słyszalnie. –Dobranoc.