Translate

piątek, 24 kwietnia 2015

Epilog

Poczuła błogość. Dlaczego? Zaraz nastąpi ból. Dlaczego tak sądziła? Bo zawsze nadchodził? Bo dużo go doświadcza? Bo zawsze był obecny w jej życiu?
Otworzyła oczy. Leżała w jakimś łóżku w niewielkim pokoiku. Gdzie była? Zauważyła, że zamiast ściany, widzi plażę. Znała ten widok. Widziała go z sypialni na wyjeździe z Benjaminem. Właśnie! Gdzie on jest? Przeżył? Czy cierpi? Usiadła na łóżku. Spojrzała na siebie. Dlaczego ma założoną
białą sukienkę? Gdzie była? Nie poznawała tego pokoju. Wstała. Nogi miała trochę chwiejne ale doszła do drzwi. Nacisnęła klamkę i wyszła na niewielki korytarzyk. Była w domu, gdzie spędziła tydzień z Benjaminem, tylko w pokoju obok ich sypialni. Była tu na wakacjach z nim. Spędzili tu takie radosne chwile. Zaczęła iść w kierunku salonu. Trzymała się ściany, by na wszelki wypadek nie upaść. Usłyszała rozmowę. Głosy. Weszła do salonu. Byli tam wszyscy Cullenowie, Jack, Cleo, Isisa, Astera, Rafael i Jacob. Po jej ujrzeniu Astera do niej przyszła o objęła tak, by nie upadła, a przy okazji wyściskała ją.
-Kochanie, obudziłaś się- zaczęła płakać. –Jak dobrze.
-Alex- podszedł do nich Jack.
-Co się stało?- zapytała. –Ciociu nie płacz.
-Spokojnie, jesteś zdezorientowana- powiedział Carlisle. –Wiesz, gdzie jesteś?
-Byłam tu z Benjaminem. Na jego urodziny i na nowy rok- powiedziała rozglądając się. Jak się tu znalazła?
-Wszystko z nią dobrze. Pamięta wszystko- powiedziała wzruszona Esme.
-Co się stało? Gdzie Benjamin?- zapytała. Chciała go najszybciej zobaczyć.
-Jeszcze śpi. Skoro ty się obudziłaś, on niedługo również powinien- powiedział lekarz.
-Śpi?- zapytała zdezorientowana. –On nie sypia. Chyba nie…- zaczęła się bać, że znowu jest w śpiączce.
-Wszystko z nim dobrze. Przeżyliście przemiany. Spokojnie, usiądź. Wszystko ci wyjaśnimy.
Jack chwycił ją za rękę i usiadł z nią na kanapie.
-Co się stało?- zapytała ponownie.
-By uratować Benjamina musiałaś wyrzec się swojego pochodzenia. Tym przestałaś być zaklętą. Nie jesteś już singularis.
-To czym jestem?- zapytała zaniepokojona.
-Kim- poprawił ją. –Alexandro, jesteś człowiekiem.
Człowiekiem?!
-Przez przemianę zmieniłaś wygląd. Nie wyglądasz już jak zaklęta. Nie masz cech po zaklętej i pół wampirze- powiedział spokojnie.
-Alex, spójrz- podał jej coś w kształcie szczotki do włosów. –Jesteś gotowa?- zapytał. –Zobacz swoje odbicie.
Lusterko. Chwyciła za rączkę i spojrzała na dziewczynę w odbiciu. To… to była ona?
Długie brązowe włosy w lekko ciemniejszym odcieniu brązu. Lokowały się bardziej niż kiedyś. Oczy nadal zielone ale tak naturalnie, ale jej skóra? Miała ją w kolorze kości słoniowej. A teraz? Jej cera była śniada. Nie była biała. Delikatnie dotknęła swojego policzka. Czy to naprawdę ona? Tak wygląda bez mocy? Spojrzała na ramię. Znamię singularis zniknęła. Ponownie wróciła do lusterka. Nie jest singularis.
-Wyglądam jak mama- powiedziała.
Wszyscy promiennie się uśmiechnęli.
-Tak teraz wyglądasz, kochanie. Jesteś tak samo piękna jak ona- powiedziała Astera.
Niedowierzała. Naprawdę to ona?
-A Benjamin? Co z nim?- zapytała. Nie obchodził ją wygląd, choć była nim oszołomiona.
-Alexandro, poprzez wyrzeczenie się nieśmiertelności, całego wampiryzmu przemienił się.
-Jest… czy on jest….- nie mogła dokończyć.
-Tak kochanie- odezwała się Isisa. –Benjamin jest człowiekiem.
Czuła jak krew odpływa z jej ciała. Benjamin człowiekiem? On nienawidził ludzi. Nigdy nie chciał nim zostać. Jak on zareaguje? Czy znienawidzi ją za to? Co będzie dalej?
-Kochanie spokojnie- uspokoiła ją jego matka. –Nic mu nie będzie. Niedługo się obudzi. Powinnaś przy nim być. Może być zdezorientowany i przerażony. Nie był nim od wielu wieków.
-Ale musisz coś zjeść. Długo leżałaś i musisz coś zjeść. Dziecko może być w złym stanie jeżeli będzie przejmowało tylko kroplówki- powiedziała Esme.
-A maleństwo?- zapytała patrząc na swój brzuch, na którym położyła dłoń.
-Jest zdrowe. Ciąża nadal będzie trwać sześć miesięcy, jak za czasu kiedy byłaś zaklętą.
-Jak długo spałam?- zapytała.
-Tydzień- powiedział.
-A co z …
-Rada została zatrzymana przez Volturich. Amun nie żyje. Jane się nim zajęła i inni. Aro jest wam wdzięczny za kontakt. Chciał zostać i osobiście ci podziękować, ale musiał wracać do Włoch. Liczy, że zostanie zaproszony na wasz ślub.
-Czyli to koniec?- zapytała niedowierzając.
-Tak Alex- uśmiechnęła się do niej Nessie. –Już koniec. Nie ma ich.
Poczuła jak Jack kładzie jej na ramię swoją dłoń. Od razu się do niego przytuliła. Usłyszała jak inni się śmieją. Rada nie istnieje. Są wolni. Wszyscy żyją.
***
Trzymała jego dłoń w swoich. Leżał tak spokojnie. On również wyglądał inaczej. Jego cera stała się ciemniejsza. Wcześniej był w złocistej karnacji, teraz jest ciemna, ciemnomiedziana. Taka, jaką miał tysiące lat temu. Włosy stały się jeszcze ciemniejsze. Kruczoczarne. Jego wyrzeźbiona klatka piersiowa poruszała się w górę i w dół. Oddychał. Naprawdę był człowiekiem. Ale…
Jak on zareaguje? Kochał swój wampiryzm. Dlaczego on go oddał? Bez niego czuł się bezbronny. Co mu powie? Jak mu to wyzna?
Jest tyle spraw. Oni wrócili do prawdziwych postaci, rada nie istnieje, wszyscy są cali i bezpieczni. Czy nie ma w tym haczyka?
Spojrzała przez lustro weneckie. Plaża, piasek, woda, słońce. To tam spędzała z nim dużo czasu. Pływali, leżeli na brzegu, śmiali się i obejmowali w wodzie. Wtedy był to ich wspólny przełom. Czy teraz tak będzie? Będą mogli beztrosko żyć? Po tym wszystkim, mają taką szansę? A jeżeli tak, czy będą to potrafić? Cały czas się czegoś obawiali, coś analizowali, planowali, a teraz nic? Poczuła się taka wolna, ale i zaniepokojona. Co będzie dalej?
Będą mogli spokojnie wychować dziecko? Jakie ono będzie? Człowiekiem? Pół wampirem? Zaklętym singularis? Kim?
Benjamin się poruszył. Jego dłoń się zacisnęła na jej. Spojrzała na niego. Zaczął otwierać oczy. Nadal były takie piękne, takie szare. Rozejrzał się zdezorientowany. Widziała jego panikę w oczach.
-Benjaminie spokojnie- powiedziała. Wiedziała, że musi być przerażony.
Usiadł. Położył dłoń na swej piersi. Patrzył nieodgadnionym wzrokiem.
-Alexandro- położył dłoń na jej policzku.
-Benjaminie- uśmiechnęła się wzruszona. Usiadła koło niego i przytuliła się. Objął ją bez wahania.
-Co się stało? Dlaczego ja…- nie wiedział co powiedzieć.
-Spokojnie, jestem tutaj- powiedziała.
Odchyliła się. Przyglądał jej się.
-Jesteś inna- powiedział. –Jesteś… taka śliczna. Co się stało? Co z Amunem…- położyła mu palec na ustach by zamilkł.
-Spokojnie. Amun jest martwy, tak jak cała jego rada. Oni nie istnieją. Volturi się nimi zajęło. Bogowie nas ocalili i zabrali nam to, czego się wyrzeczeliśmy- wyjaśniła.
-Nie ma ich? Wszyscy są cali?
-Tak. Są cali i bezpieczni. Są w salonie.
Patrzył nadal zdezorientowany.
-Czy ty wiesz, kim jesteśmy?- zapytała.
Zaprzeczył ruchem głowy.
-Po tym co nam odebrali byś przeżył…- zaczęła. –Przemieniliśmy się w ludzi- powiedziała delikatnie.
Jego spojrzenie niedowierzało. Błagała, by nie był zły.
-Przepraszam, nie wiedziałam, że tak wyjdzie- powiedziała, a z kącika oka popłynęła  drobna łza.
-Nie mów tak. Nie płacz- starł ją delikatnie. –Twoja skóra, jest… nie czuje jej gorąca. Nie słyszę bicia twego serca, nie słyszę co dzieje się poza domem- powiedział. –Jesteśmy…ludźmi? –zapytał.
-Tak Benjaminie. Nie będziesz potrzebował krwi, nie musisz unikać słońca, będziesz mógł spać, poruszać się tak, jak ja wtedy, będziesz….-zamilkła i spuściła głowę w dół.
-Będę co?- objął jej podbródek i podciągnął do góry.
Westchnęła i zamknęła oczy.
-Będziesz się starzał- wyznała.
Nie odezwał się. Ta cisza jej się nie podobała.
-Odezwij się- poprosiła.
Chwilę milczał.
-Nie będę musiał używać pierścienia dnia i nocy?- zapytał.
-Nie będziesz musiał. Chodź, pójdź ze mną i zobaczymy.
Nie potrzebował zachęty. Zaczął powoli wstawać. Trzymała go, żeby nie upadł.
-Możesz chodzić?- zapytała.
-Tak- powiedział cicho.
Delikatnie chwyciła jego dłoń. Przesunęła drzwi lustra weneckiego i wyszła na werandę. Cień był na niej. Musieli wejść na plażę, by weszli na promienie słoneczne. Zatrzymał się. Spojrzała na niego.
-A co jeżeli to prawda? Co będzie dalej?- zapytał z obawą.
-Nauczymy się z tym żyć- przyszła do niego i objęła jego policzki. –Pomogę ci.
-Nie zostawisz mnie?- zapytał.
-Nigdy- powiedziała patrząc mu w oczy.
Delikatnie się uśmiechnął. Wziął jej dłonie z twarzy i zaczęli iść do promieni słonecznych.
Weszła na nie i delikatnie pociągnęła jego. Najpierw jego dłonie były w świetle. Spojrzał niedowierzając. Przyciągnęła go do siebie. Zrobiła krok w tył. Był cały w jego blasku. Patrzył, nie odzywał się. Co jego reakcja mówiła? Nie wiedziała.
-To prawda- powiedział cicho. – Rada nie istnieje?- zapytał.
-Już jej nie ma.
-Amun nie żyje?
-Już go nie ma.
Spojrzał na nią.
-A maleństwo?
-Jest całe i zdrowe. A przede wszystkim jest z nami- uśmiechnęła się.
Nagle wziął ją w ramiona i gorąco pocałował. To było takie ekscytujące. Jego skóra była ciepła, nie zimna jak wcześniej. Usta gorące i pełne miłości. Było to takie piękne. Nie mogła się od niego oderwać. Żył. Miał się dobrze.
-Nie jesteś zły?- zapytała. –Jesteś człowiekiem, nie wampirem. Uwielbiałeś poprzednie wcielenie.
-Dlaczego miałbym być?- zapytał szczęśliwy. –Jesteśmy ludźmi kochanie. Zestarzejemy się razem, możemy mieć dzieci, spędzić razem cały ten czas.
Uśmiechnęła się szeroko. To był ich czas, ich wspólny czas.
7 lat później
Zaczęła chować jedzenie do lodówki. Właśnie wróciła z zakupów. Mała Lili chętnie jej pomagała. Jak na trzyletnie dziecko była bardzo bystrą dziewczynką. Czego miała się dziwić? Miała mądrego ojca. Spojrzała na plażę. Uwielbiała ten widok z okna. Po ślubie przeprowadziła się z Benjaminem do Egiptu na stałe.  Benjamin kupił wielki dom z wieloma pokojami. Było ich na to stać, gdyż dawno temu, poprosił bogów by zaopatrzyli jego konto na wszelki wypadek. Myślał o wszystkim. Mieli swój dom i swoją plażę. Widziała jak Benjamin bawi się ze Nicolasem i Natanem. Kto by pomyślał, że pierwsza ciąża okaże się bliźniacza?
-Mamusiu- zawołała ją córeczka.
-Co się stało skarbie?- zapytała biorąc ją na ręce. Była jej czokiem w głowie, jak każde z dzieci.
-Kiedy przyjedzie do nas ciocia Rosie i wujek Emmet?- zapytała. –Kiedy przyjadą?- zapytała.
-Nie wiem skarbie. Może my pojedziemy kiedyś do nich- odpowiedziała córeczce.
Przez werandę wbiegli chłopcy. Byli cali mokrzy. Po chwili przyszedł ich ojciec.
-Już nasze księżniczki wróciły- powiedział na widok żony i córki. Podszedł do nich i pocałował córkę w czoło, a ukochaną w jej drobne usta.
-Już jesteśmy. Zajęły nam dziś mało czasu. Widzę, że pływaliście- powiedziała do synów.
-Było super- zaczął Nicolas. –Mamo musisz z nami pójść, zobaczysz jaki zamek zbudowaliśmy z piasku.
-Za chwilkę zobaczę, dobrze? Tylko pochowam kilka rzeczy- powiedziała stawiając córkę na ziemi. Od razu pobiegła z braćmi.
-I jak się czujesz kochanie?- zapytał obejmując ją od tyłu.
-Wspaniale i oby tak zostało- powiedziała patrząc na niego przez ramię.
-Nie będzie inaczej- obróciła się i pocałował ją.
Tak. To nie zmieniło się od wielu lat. Uwielbiała jego pocałunki.
-Myślałaś może o kolejnym dziecku?- zapytał zadowolony.
-Nie Benjaminie, mówiłam już ci swoją opinię na ten temat. Niedługo ma urodzić się czwarte.
-A ja chce piąte- powiedział psotnie.
-To sobie je urodź kochanie- powiedziała rozbawiona. –Nie jest to przyjemne.
-Wiem, widziałem już Carlisla w akcji, kiedy potrzebowałaś cesarskiego cięcia w czasie rodzenia Lili- powiedział poważnie.
-To nic takiego. Blizny już prawie w ogóle nie widać. Ale rodzenie dzieci jest kochanie męczące.
-Podejrzewam- powiedział i ponownie ją pocałował.
-Nie wiesz o tym Benjaminie nic. Ciesz się, że nie mamy tej więzi, która łączy nasze odczucia. Wtedy zatrzymałbyś się przy Nicolasie i Natanielu- powiedziała rozbawiona.
-Solenizantka ma dziś bardzo dobry humor- powiedział zadowolony. –Dwudzieste szóste urodziny. Kto by pomyślał- uśmiechnął się szeroko.
-Musisz mi wytykać ile mam lat?
-Też tak robisz- uśmiechnął się.
-Ale ty to co innego.
-Dla mnie zawsze jesteś młoda i piękna.
-Szczególnie z wielkim brzuchem- powiedziała sarkastycznie.
-Wtedy wyglądasz uroczo- pocałował ją przelotnie. Piąty miesiąc, a po tobie nic nie widać. Nadal taka szczupła jak na rozgrywkach siatkowych siedem lat temu.
-To było tak dawno temu- powiedziała.
-I wyglądasz tak cały czas.
-Kilka zmarszczek mi doszło- zaśmiała się. –Idę na górę. Muszę schować rzeczy.
-Zaraz do ciebie przyjdę. Pójdę do maluchów.

Ułożyła już ubrania, które zostały wyprane. Cieszyła się z tego spokoju. Położyła ostatnie ubrania do szafy i zamknęła ją. Położyła swoją dłoń na brzuchu. Benjamin miał rację, że nadal był szczupły ale mały brzuszek ciążowy pojawiał się. Ćwiczyła z nim, dbała o formę. Często chodzili na siłownie razem, ale teraz nie miała na to czasu. Oczekuje kolejnego dziecka. Ciąża posuwała się jak u człowieka. Tylko bliźniaków urodziła jak zaklęta. Usiadła na dużym łóżku. Spojrzała przez okno. Tyle się zmieniło. Jest szczęśliwa. Nigdy nie sądziła, że tak potoczy się ich wspólny los. Kiedyś marzyli o dziecku, jak o czymś nierealnym, a teraz? Mają szczęśliwą rodzinę. Uśmiechnęła się lekko. Tak, tego właśnie pragnęła.
-Mamo!- usłyszała jak woła ją Natan.
-Jestem w sypialni kochanie- powiedziała wstając.
Chłopiec wbiegł do pokoju i przytulił się do niej.
-Mamo, mamo tacie się coś stało- powiedział.
-Co skarbie?- zapytała. Co mogło mu się stać?
-Był na plaży i nagle się przewrócił. Nie może się obudzić- powiedział.
Co mogło się stać? Zaniepokoiła się. Przecież nic mu nie było, nie mogło być. Zemdlał? Może skutek ich przemiany?
-Chodź. Idziemy szybko do tatusia- powiedziała biorąc go na ręce. Wyszła pośpiesznie z sypialni i zeszła po schodach. Co mu mogło być?
Wbiegła do salonu, ale zatrzymała się. W salonie byli wszyscy ich przyjaciele. Cullenowie, wataha Jacoba, Isisa, Cleo, Rafael, Astera, Jack z Callumem. Byli wszyscy. Postawiła synka na podłodze i pobiegł do rodzeństwa. Zakryła usta dłońmi, kiedy zaczęli śpiewać jej Happy Birthday.
Kiedy skończyli podszedł do niej Benjamin i przytulił ją.
-Wszystkiego najlepszego kochanie- powiedział całując ją delikatnie.
-Tacie coś się stało?- zapytała ironicznie.
-Musieliśmy cię jakoś zwabić. Nie wiedziałem, kiedy zejdziesz na dół.
-Mogłeś mnie zawołać, a nie straszyć- przytuliła się do niego. Cieszyła się, że był to tylko mały spisek.
-Ale to dodało lepszego efektu- uśmiechnął się psotnie. –Wszystkiego najlepszego Alex- przytulił ją mocniej.
-Mamo! Mamo- podbiegły do niej jej trójka małych szczęść.
Nachyliła się do nich.
-Mamusiu wszystkiego najlepszego z okazji urodzin- powiedział Nicolas i podali jej swoje rysunki. Wzięła je. Były śliczne wszystkie przedstawiały ich rodzinę. Byli na nich dokładnie wszyscy.
-Są śliczne. Dziękuję- wzięła córkę na kolana, a synków chwyciła za rączki. Przytuliła ich wszystkich. Z oczu wymknęły się dwie osobne łzy. Łzy wzruszenia.
-Mamusiu nie płacz- powiedziała mała Lili przytulając się do niej mocno. –Nie bądź smutna.
-Mama nie jest smutna. Jest bardzo szczęśliwa- powiedziała im i pocałowała czoła dzieci.
-A ty jak zawsze wrażliwa- wyściskał ją Jack.
-Odczep się- powiedziała jak za dawnych lat. –Ty nigdy nie pokazujesz uczuć. Robię to za nas dwoje- zaśmiał się.
-Jakże by inaczej. Wszystkiego najlepszego Alex- wyściskał ją.


Mała Lili siedziała na kolanach Alexandry i bawiła się małym misiem. Siedziała na kanapie i rozmawiała z Rosalie.
-I jak maluch? To już czwarte- uśmiechnęła się wesoło. Ona uwalniała ich dzieci.
-Zaczyna się pokazywać.
-Planujesz jeszcze jakieś?- zapytała.
-Nic mi nie mów Rose. Benjamin dziś się pytał, czy nie chcę piątego- zaśmiały się obie.
-Ja was popieram- zaśmiała się. –Dzieciaki są śliczne i takie radosne- powiedziała patrząc na jej córeczkę.
-Nie wiem, co byśmy zrobili bez nich. Są wielkimi pociechami. Ale chyba zostaniemy przy czwartym. Benjamin źle zniósł narodziny Lili- powiedziała.
-Miałaś zagrożenie życia. Nie dziwie mu się. Cesarskie cięcie nie jest zbyt przyjemne. Ale i tak wszystko dobrze się skończyła jak na to wszystko, co przeżyliście.
No tak. To cud, że chłopcy narodzili się cali i zdrowi, po tym wszystkim, co rada jej zrobiła.
Chwyciła dłoń blondynki i uśmiechnęła się lekko.
-Jak sobie radzi? Jako człowiek?- zapytała.
-O wiele lepiej niż się spodziewałam. Ale są chwile, kiedy brakuje mu tego, są chwile, kiedy wraca do tych czasów, kiedy… kiedy nim był i całej minionej sytuacji.
-A jego moc nadal jest?
-Tak. Moc żywiołów została mu, na szczęście. Nicolas i Natan odziedziczyli po nim te moce. Zobaczymy, czy nasza księżniczka będzie je miała- pocałowała córkę w czoło.
-Cieszę się, że wszystko skończyło się dobrze.
-Ja też Rose. Nigdy nie sądziłam, że dożyje tego wszystkiego- blondynka chwyciła jej dłoń.
Nagle koło niej pojawił się zadowolony Benjamin. Nicolas właśnie wspinał się po plecach Emmeta, a Natan przyszedł na kolana do Esme i Carlisla.
-Wujku, wiesz, że niedługo pójdę do szkoły?- zapytał Emmeta.
-No co ty powiesz- udał zaskoczonego.
-Inni też będą czarować?- zapytał.
-Nikt inny Nick- odezwał się Benjamin. –Będziesz musiał ukryć ją.
-A jak ktoś będzie się zaczepiał tato?- zapytał Natan patrząc na ojca.
-Wtedy możesz go spalić- zaśmiał się.
-Benjamin!- spiorunowała go wzrokiem.
Dzieci zaczęły się śmiać, a przyjaciele uśmiechnęli się.
-No co?- objął ją ramieniem. Śmiał się z tego.
-Nicolas, możesz przypalić tatę?- zapytała rozbawiona.
-Tylko żartowałem- uścisnął ją. –Nie możesz używać mocy synku. Tylko w domu. I nikomu nie możesz o tym powiedzieć.
-Dlaczego?
-Jak będziesz duży, wszystko ci wyjaśnię- uśmiechnął się. –Rosalie, mogłabyś wziąć Lili? Chciałbym na chwilę porwać wam Alexandrę- powiedział do blondynki.
-Nie ma sprawy. Chętnie ją zaadoptuje- zaśmiali się.
Benjamin chwycił jej dłoń i wyprowadził na dwór. Weszli na plażę. Na niebie świeciły gwiazdy i księżyc. Zbliżała się pełnia.
-Codziennie mnie tu porywasz- powiedziała zadowolona.
-Bo wiem, że kochasz ten widok- stanęli i objął ją.
Uśmiechnęła się. Miał rację. Kochała to miejsce.
-Chciałbym ci coś dać- powiedział po chwili.
Spojrzała na niego zniecierpliwiona.
-Benjaminie, dałeś mi już wiele- położył jej palec na ustach.
-To ode mnie i dzieci- chwycił delikatnie jej dłoń na której miała bransoletkę od niego za czasów, kiedy spędzili pierwszą wigilię. Zaczynał coś przy niej robić. Kiedy odsłonił swoje dzieło, zauważyła zmianę. Dodał srebrne przewieszki. Były to przewieszki: misia, małego samochodu, kwiatka i serduszka. Uśmiechnęła się. Spojrzała na niego. Obserwował ją.
-Są śliczne- przytuliła się mocno do niego.
-Cieszę się. Maluchy wybierały- pocałował jej czoło. –Misja, przyjęcie urodzinowe, zakończona sukcesem. Czy Podobały się Pani urodziny, Pani Sadat?- zapytał.
-Co roku mnie zaskakujesz- zaśmiała się.
-Staram się nadrobić wszystkie lata, jakie były przede mną. Wszystkie urodziny, których nie obchodziłaś.
-Chyba już nadgoniłeś za bardzo- zaśmiała się.
Przyłożył swoje czoło do jej czoła. Nie odrywała wzroku od jego oczu. Uwielbiała wpatrywać się w ten spokój. Zero trosk, zero strachu, zero obaw. Tego pragnęła.
-W końcu spokój?- zapytał.
-W stuprocentach szczęśliwa, kochanie- powiedziała. –Liczę, że ty też.
-Bardzo. Otrzymaliśmy nasze wymarzone zakończenie. Wiesz, dlaczego tak bardzo chce być miała wyjątkowe urodziny?
-Dlaczego?- zapytała.
-Wiem, że nigdy nie przykładasz do tego dnia nic szczególnego. Ale jest inaczej. Chce byś w tym jednym jedynym dniu zrozumiała jak bardzo jesteś dal mnie ważna, dla naszej rodziny. To dzięki tobie to wszystko mam. Mam kobietę marzeń każdego mężczyzny na tej planecie, o której nawet nie marzyłem, bo nie sądziłem, że się zakocham. Mam trójkę wspaniałych dzieci, a kolejne jest prawie z nami. Mam dom z nimi. Mam powody do uśmiechu, powody do radości i powód do zastanowienia, jakim cudem na to wszystko zasłużyłem? Nie miałem zadatków na takie życie. Sądziłem, że bycie człowiekiem jest czymś haniebnym, a okazało się inne. Szczęśliwe- powiedział w jej usta.
Patrzyła na niego z miękkim sercem. Tak bardzo go kochała. Ta przemiana wiele lat temu, to całe cierpienie było warte tego wszystkiego. Teraz mają spokój, a przede wszystkim, mają siebie.
-Kocham cię- powiedziała.
-A ja kocham ciebie- złączył ich pocałunkiem.
To była prawda. Co byłoby, gdyby niejaka nastolatka nie wyjechała z Forks i nie zamieszkała w New Pol? Gdyby nie wyjechała do Egiptu na projekt? Nie odnalazłaby zaginionej świątyni z zaginionym, przetrzymywanym faraonem. Ale dzięki temu, najniebezpieczniejsze postacie, chcące skrzywdzić tyle istnień z jej pomocą, zostały zgładzone. Dzięki tej całej historii dwie osoby, które potrzebowały pomocy, spotkały się. Mimo ich trudnych początków, zaowocowało to w coś więcej. Traktowali się z szacunkiem, opieką, troską, aż w końcu z miłością. Zaowocowało to w coś pięknego. To prawda. Dzięki cierpieniu, mieli teraz spokój.
Byli wdzięczni za to szczęśliwe zakończenie.

Oficjalne zakończenie historii o Benjaminie- egipskim wampirze, faraonie i Aleksandrze- nastolatce, zaklętej singularis. Jestem wdzięczna za Wasze opinie, za Waszą obecność.
Dziękuję Tym, co wspierali mnie od samego początku, za czytanie mnie od pierwszych rozdziałów. Dziękuję również Tym, co zaczęli czytać go również w czasie udostępniania.
Jesteście wspaniałymi czytelnikami i chciałabym Was poinformować, że nie zamierzam skończyć z pisaniem. Tą opowieść skończyłam, ale planuję już następną.
O kim może być?
Macie jakieś propozycje?
Chętnie Was wysłucham i spełnie wasze oczekiania, a nawet zaskoczę.

Dziękuję za czytanie i wsparcie.
Szczególna dedykacja dla Sebastiana, który gorąco pozdrawia mamę, tatę i rodziców :P
Ann

Dwa światy, dwoje zagubionych ludzi w sidłach przeszłości i zdarzeń. Czy Anna odnajdzie w sobie siłę by wybaczyć? Czy Seth zdoła wyjawić wszystkie tajemnice, które są przepaścią w jego życiu? 
 Seth pomoże przetrwać Annie, dzięki uczuciu, którego się boi? A może pozwoli jej żyć, a nie walczyć o dobre jutro?
Zapraszam :




#TheAngelice

sobota, 18 kwietnia 2015

Rozdział 53 Ceremonia

Leżała z nim na podłodze. Lada moment po nią przyjdą. Nie wierzyła, że ten dzień nadszedł. Chwila której miała uniknąć, nastanie pod wieczór. Nie wiedziała, co zrobić, co powiedzieć. Leżała wtulona w jego pierś. Już nigdy więcej nie będzie mogła się do niego przytulić, usłyszeć jego głosu, śmiechu, zobaczyć szczęśliwego ani po prostu go widzieć. Delikatnie głaskał jej głowę. Starał się ją uspokoić. Drugą rękę trzymała w swojej na jego piersi. To jest pożegnanie.
Tyle czasu minęło odkąd go uwolniła. Zaczęli od nienawiści, a skończyli na miłości. Pamiętała jak się go bała, potem stopniowo go tolerowała. Zaprzyjaźnili się, rozmawiali, śmiali się. Wiele razy ratował ją z tarapatów, zawsze wspierał, opiekował się nią. Pamiętała ich wspólne przerwy szkolne, naukę o tych czasach, jak przyszła do niego przestraszona po otrzymaniu listu od cioci, zaopiekował się nią. Pamiętała jak starał jej się udowodnić, że jest potworem, starał się ją przestraszyć, ale nie był w tym dobry po tym, jak mu ufała. Ich wspólny pierwszy pocałunek, kiedy chciała odejść, pocałunek po wypadku samochodowym i wyjazd do Australii w jej urodziny. Wtedy po raz pierwszy wyznał jej swoje uczucia. Wyjazd do Egiptu na sylwestra i jej pierwszy raz. Wiedziała, że nie popełniła błędu. Zakochała się w nim bez opamiętania.
A teraz miała go stracić. Jego i ich wspólnych bliskich. Miała skrzywdzić Cullenów, a potem mieli odejść. Już nigdy więcej ich nie zobaczy.
Usłyszała jak otwierają się drzwi. Nie! Nie mogli już po nią przyjść! Nie mogli. Usiadła wraz z nim. Kroki szły w ich stronę.
Chwyciła się mocniej jego koszulki. Czuła jak mocno ją obejmował. Również nie chciał by go opuszczała. Serce jej przyśpieszyło. Błagała, by to nie był ten czas.
Przed nimi pojawiła się Kebi. Nie była już tak spokojna jak poprzedniego dnia. Miała czarną suknię z czerwonym pasem w tali. Miała posępną minę.
-Alexandro już czas- powiedziała cicho. Nie wiedziała, dlaczego ta kobieta jej współczuła. Może, dlatego, gdyż uratowała ją jak była jeszcze niemowlęciem? Bo uratowała jej mamę i ciocię?
Mocno przytuliła się do Benjamina. Łzy już nawet nie płynęły, bo nie miała już ich. Wszystkie wypłakała. Nie miała na to siły.
-Wszystko będzie dobrze- powiedział całując ją czule. –Zamknij oczy, kiedy będziesz musiała to zrobić.
-Kocham cię- powiedziała kładąc dłoń na policzku.
-Ja ciebie też, kochanie. Zaopiekuj się nim, naszym maleństwem. Chroń je- pocałował ją. To był już ostatni ich pocałunek. Schowała go głęboko do serca.
Wstała i podeszła do kobiety.
-Chciał bym od razu cię przyprowadziła, ale wiem, że musisz się pożegnać. Masz chwilkę. Sprawdzę, czy któryś ze strażników nie chce tu wejść- powiedziała i zniknęła.
Podeszła do swojej cioci. Kobieta przez kratę wyciągnęła dłoń i położyła ją na policzku dziewczyny.
-Nie myśl o tym. Nawet nie wiesz, jak twoja mama byłaby z ciebie dumna kochanie- powiedziała. –Na pewno by była, bo ja jestem.
-Bądź silna- powiedziała Isisa. –Pokaż, że masz swoją dumę dziecko. Nie zwracaj uwagi na nas.
-Postaram się- powiedziała cicho.
-Kochanie- powiedziała Esme. –Jest ciężko, ale sobie poradzisz. Wiemy, że nie chcesz tego robić. Nadal będziemy cię kochać.
Przytaknęła ruchem głowy.
-Mała- zaczął Em. –Pokaż im, że nie warto z tobą zadzierać- uśmiechnął się psotnie. Wiedziała, że próbuje ją pocieszyć. –Niech mają cię dość.
Przytaknęła i posłała mu wymuszony uśmiech. Czy powinna zawalczyć, mimo tego, iż nic tym nie zdziała?
***
Siedziała przed lustrem wielkości portretu. Kiedy Kebi ją przyprowadziła, miała założyć suknie na ceremonię. Nie chciała jej ubierać, lecz Amun zagroził, że inaczej może się z nią policzyć. Nie chciała ryzykować. Nie, kiedy chodzi o dziecko. Kebi pomogła założyć jej długą suknię z długim rękawkiem. Była w kolorze czerni. W pasie miała materiał z ciemnego szkarłatu. Nie lubiła tego. Wolała jaśniejsze kolory. Pokazywała jej szczupłą talię. Suknia była jej lekko zbyt duża, przez to, ze tyle schudła. Benjamin jednak miał rację. Kebi zajęła się jej obróbką i teraz pasowała idealnie. Czerwień i czerń. Kolory rady, ich symbole. Siedziała i kobieta rozczesywała jej włosy. Czuła się jak zdrajca. Siedziała teraz w luksusach, a przyjaciele w lochach. Mimo, że chciała być wśród nich, nadal się tak czuła, a nie miała na to wpływu. W pomieszczeniu była również inna dziewczyna. Miała długie kruczoczarne włosy. Patrzyła na nią z nienawiścią, a jednak żalem w oczach. Dowiedziała się,
kim jest, kiedy Kebi ją zawołała.
-Tio, pójdź po szatę- powiedziała
Tia. Dawna narzeczona Benjamina, przymuszona narzeczona. Teraz rozumiała, dlaczego patrzy na nią takim spojrzeniem. Wstała i wyszła. Czy będąc w jej towarzystwie jest bezpieczna?
Nagle drzwi otwarły się z wielkim hukiem. Do komnaty wszedł Amun. Był wściekły. Wyglądał jeszcze bardziej przerażająco niż dotychczas.
-Kebi odsuń się- powiedział groźnie. Co się działo?
-Co się dzieje Amunie- powiedziała odsuwając się.
Chwycił za poręcze krzesła na którym siedziała nastolatka. Szybko odwrócił ją w swoją stronę. Przywarła do oparcia. Chciała być jak najdalej. Był przerażający.
-Kiedy to zrobiłaś?!- wywarczał.
Patrzyła na niego przestraszona. O co mu chodziło?
-Amunie, co się dzieje?- zapytała Kebi. Widziała, że chciała podejść, ale kobieta się bała.
-Kiedy ich wezwałaś?! Alexandro byłem dla ciebie łaskawy, ale łaska już się skończyła. Kiedy ostrzegłaś Volterę?- powiedziała.
-Nie ostrzegałam ich- powiedziała cicho. Jej głos również się bał. Schował się gdzieś w niej.
-Nie okłamuj mnie. Kiedy to zrobiłaś? Nie uda ci się mnie powstrzymać-poczuła piekący ból na. Uderzył ją w policzek. Gdyby nie to, że trzymał jej krzesło, wypadłaby z niego. Poczuła silny ból. Poczuła krew w ustach.
-Amunie nie krzywdź jej- powiedziała Kebi. Słyszała jej głos.
-Masz ją pozbierać i za chwilę ma być gotowa. Richard zaraz po was przyjdzie. Możesz mu podziękować, za słabą zaporę energii- powiedział zły. Odsunął się od niej. Spojrzał na wchodzącą Tie i ominąwszy ją, wyszedł. Nigdy tak bardzo się nie bała mężczyzny. Wyglądał przerażająco.
-Alexandro jesteś cała- podbiegła do niej Kebi. Chwyciła jej obolały policzek. Bolał. Czuła jak w kąciku ust ma jakąś ciecz. Spojrzała w lustro. Krew.
-Chodź do łazienki- pomogła jej wstać i poprowadziła ją do niej.
Benjaminie, oni wiedzą- zaczęła przekazywać myśli telepatycznie. –Wiedzą o Volturich. Zaraz przyjdzie Amun. Zniszcz symbole. Nie może ich zobaczyć- powiedziała.
Kebi zaczęła mokrym ręcznikiem wycierać krew dziewczyny.
-Przytrzymaj to- powiedziała.
-Alexandro nic ci nie jest? Czuję twój ból- usłyszała jego głos. –Runy zniszczyłem za pomocą Astery. Co się stało?
-Dowiedział się i mnie uderzył. Chcą by ceremonia odbyła się wcześniej. Teraz, a nie o zachodzie słońca- powiedziała.
-Uderzył?!- krzyknął. –Słyszę jak tu przychodzi z nimi. Kochanie uważaj. Wszystko będzie dobrze- powiedział. Słyszała tą czułość i gniew na Amuna.
-Kocham cię.
-I ja ciebie- powiedział. Potem go nie usłyszała.
Do pomieszczenia weszła Tia. Była spłoszona i zdenerwowana.
-Naprawdę ich wezwałaś?- zapytała.
Spojrzała na nią.
-Nawet jeżeli to zrobiła, zrobiła dobrze- powiedziała Kebi.
-Zrobiłaś to?- zapytała ponownie.
-Tak zrobiłam- przyznała się z dumą w głosie. Nie żałowała tego.
-Dlaczego?- zadała kolejne pytanie.
-Bo nie chce krzywdzić swoich przyjaciół. A szczególnie jego- powiedziała patrząc w jej oczy.
-Weź to- podała jej mały przedmiot. Nie wyciągnęła ręki. –Weź- powtórzyła.
-Co to?
-Przyczep to do bransoletki- powiedziała cicho. –Kiedy Amun zacznie nad tobą mieć wadzę, zerwij to i schowaj do kieszeni. Dzięki temu tobą nie zawładnie. Będziesz wyglądała jakby mu się udało. Z tym- wskazała na okrągły kamień- będziesz mogła zawalczyć z hipnozą. Będziesz miała większe szanse.
Wzięła z jej dłoni kamień. Był w kolorze szkarłatu.
-Dlaczego to robisz?- zapytała. Wiedziała, że wampirzyca za nią nie przepada.
-Bo ty też go kochasz. Mocniej ode mnie. Nie chcemy by zginął.
***
Przenieśli go wraz z innymi do innych cel. Tym razem nie były takie jak tamte. Byli w jego świątyni. Największy cios dla niego i Alexandry. Tu się wszystko zaczęło. Tu zobaczył ją po raz pierwszy. Stanęli w centralnej części. Pomieszczenie było wielkie. Sam kamień był dookoła. Na ścianach były hieroglify. Dziękował bogom, że w porę zniszczył runy. Amun ich nie zobaczył. Sam zastanawiał się jak mu się udało. Ten surowiec zostawia ślady, a zniknął bez problemowo. Może to poświęcenie Alexandry? Użyła tyle siły, może moc osłabiła surowiec? Wprowadzono ich do komnaty. Przypięli ich do niej, by nie uciekli. Emmet cały czas się rzucał. Nie mógł się pogodzić z tym, że Alex tyle ścierpi. Czy ona będzie potrafiła to przeżyć? Taka dobra istota jak ona? Starał się użyć swojej mocy, ale jego ręce były skrępowane. Nie mógł nimi ruszyć. Miał je za plecami. Wszyscy walczyli, ale na
marne.
Do Sali weszli kilku mężczyzn i dwie kobiety. Byli to więźniowie tacy jak on. Też byli zamknięci. Ale inaczej, tak jak trzeba było ich pochować w danej kulturze, jak jego, on był pochowany w sarkofagu.
Do komnaty weszli kolejni. Oni należeli do rady. Było ich niewielu. Dokładnie dziesięciu. Rozpoznał mężczyznę, który był pod drzwiami domu Alexandry z Richardem. Nie spojrzał na niego. Poczuł w więzi ból. Nie był jego, należał do Alexandry. Musiał zakładać na niej zaklęcie posłuszeństwa. Czuł jak musi to ją boleć. Zaczął szarpać się. Nie mógł pozwolić mu na to wszystko. Wcześniej ją uderzył. Jak mógł?! Co za mężczyzna podnosi dłoń na kobietę?!  Tylko potwory tak robią. Nawet nie zasługują na miano potwora, to bestie.
-Benjaminie, co z Alex?- zapytała jego siostra. Była obok przykuta.
-Hipnotyzuje ją. Ją to boli, ona cierpi- powiedział wściekły i zrozpaczony.
To nie może być koniec, to nie może być koniec- powtarzał sobie.
Nie dostał żadnej wiadomości od niej. Telepatia nie mogła przestać działać. Nie mogła.
Koło niego był Rafael. Ledwo trzymał się na nogach. Po chwili zakuto kogoś jeszcze w kajdany. Spojrzał. Myślał, że był przygotowany na wszystko ale nie na to. Richard.
-Ojcze?- odezwał się Rafael.
-Jesteś cały?- zapytał syna. Widać było, że się przejmował. Ale dlaczego nie robił tak z jego córką?
-Gdzie Alex? Oni nie mogą…- zaczął kaszleć.
-Jest z Kebi. Jest jeszcze cała, oby.
-Nie ma ratunku? To koniec? Dlaczego tu jesteś?
-Bo uwolniłem blokadę jej mocy, by zawiadomiła Włochy- powiedział cicho.
Zaraz! On jej pomógł?! Pomógł w głosie wezwania pomocy? Nie chciał w to wierzyć.
Nagle ją zobaczył. Nie mógł oderwać wzroku. Ona musi bardzo mocno cierpieć.
Szła za Amunem przez korytarz prowadzący do komnaty. Za nią była Kebi i Tia. Obie miały spuszczone głowy. Widział na twarzy Kebi ogromny smutek. Wiedział, że kobieta jest dobra, mimo tego, że zajęła miejsce matki u boku tego potwora, bestii. Ale Alexandra…
Była odziana w czerń i czerwień. Suknia pokazywała jej szczupłe ciało. Widział dzięki wampirzemu wzrokowi, że brzuszek troszeczkę urósł. Ale i tak go nie było widać. Dziecko. Szła sztywno. Nie tak jak ona. Wzrok miała stanowczy i dostojny. Ona taka nie była. Jej oczy nie były zielone. Były czarne i zamglone. Na głowie miała kaptur od sukni. Wyglądała pięknie ale nie tak jak ona. Zrobił z niej kogoś innego. Kimś, kim nie jest. Weszli do komnaty. Amun zaprowadził ją koło siebie, a Tia i Kebi stanęły przy wejściu. Starsza kobieta spojrzała na niego z tajemnicą w oku, smutną tajemnicą.
-Cieszę się, że zjawiliśmy się w tym miejscu po tylu wiekach, po tylu trudnościach i niedogodnieniach. Pozbyliśmy się w tym czasie wielu zepsutych ludzi, wampirów, pół wampirów, zaklętych i stworzenia nowej rasy. Singularis. Pozwalaliśmy im odejść z naszych światów. Zostało ich niewielu ale najważniejsza postać ocalała. Księżniczka. Pani tych wszystkich stworzeń wywodzących się od zaklętych i pół wampirów. Dzięki niej- wskazał na nią- połączymy dwa główne światy. Świat ludzki i magiczny. Pokażemy im kim jesteśmy i niech żałują, że nas tropili, zabijali, wyśmiewali- powiedział, a inni wydali dźwięki radości. Jak może istnieć tylu potworów?
-Tak więc zgromadziłem was tutaj, by nasza wybranka, zgładziła naszych więźniów. Wrogów nowej idei oraz wrogów równowagi. Zagrażających swoimi plugawymi zdolnościami- powiedział z obrzydzeniem. –Tak też, uwolnimy się od nich. Wszystko dzięki tej młodej kobiecie. Niezwykle odważnej i pięknej- wydali okrzyk zachwytu. –Nasz idea porowadzi ten świat do porządku. Ludzie nie będą już oszukiwani, a my będziemy wolni. Nie będziemy się ukrywać. Nie będziemy ukrywać naszych ras, zdolności. Pokażmy im, że mają się czego bać. Że nie jesteśmy tylko mitem. Niech sami się przekonają. Teraz po tym ważnym dniu, zajmiemy Egipt. Potem obalimy Volturich, kłamców i sojuszników ludzi, którzy się przed nimi ukrywają. Dlaczego mamy się chować? Jesteśmy silniejsi. Nie damy się zamknąć w cień!
Wszyscy byli zadowoleni. Wszyscy z rady. Za to więźniowie, niedowierzali. Nowa Idea? Plan Amuna był niedorzeczny, szalony i obrzydliwy. Chce złączyć dwa światy, też coś. Powinni się ukrywać dla dobra wszystkich światów. A jeżeli chciałby pojednać ludzi z stworzeniami magicznymi, powinien zrobić to w sposób pokojowy, nie wojenny.
Poprosił o dłoń Alexandry. Przyjęła ją i pocałował delikatnie jej knykcie. Aż go krew zalewała. Drań. Ten udawany szacunek mógł już sobie darować.
-Alex nie rób tego- krzyknęła Nessie. Była strasznie przerażona.
Amun poprowadził ją przed nich wszystkich. Przed jej przyjaciół i więźniów. Była taka sztywna w porównaniu do jego Alexandry. Stanęli, a ona patrzyła prosto na niego, gdyż była naprzeciwko. Wzrok miała sztywny, pusty. I te oczy. Gdzie była ich zieleń?
-Chciałabyś kogoś wybrać?- zapytał. –Kto dostanie ten zaszczyt zostania wybranym jako pierwszy?
-Panie wybierz ty. Panie jesteś mądrzejszy, wybierz- powiedziała, jakby to czytała. Nie słyszał
żadnych uczuć. Co on jej zrobił?
-Będę dziś łaskawy. To cenna emocja. Sądzę, że będziecie zadowoleni- powiedział do swoich podwładnych. –Cedderik, przyprowadź.
Nie musiał nawet wymawiać imienie więźnia. Wiedział, ze to będzie on. Z mężczyzną podszedł ktoś jeszcze. Nerwy zaczynały mu puszczać. Margon. Odkuli go od ściany i zaczęli ciągnąć do osobnej ściany. Tam zaczęli go znowu skuwać. Szarpał się. Nie mógł na to pozwolić. Poczuł jak Margon go czymś kłuje. Nie! Wiedział, co zrobił. Trucizna, jad na wampiry. Inni niż ten z przed tygodni.
-Jeżeli w ciągu godziny cię mała nie zabije, zginiesz przez truciznę. Nie wiem, co lepsze. By zabiła cię narzeczona, czy trucizna stworzona z jej krwi- powiedział to z dziką satysfakcją. Szarpnął się w jego kierunku, że ten cofnął się, a jego mina nie była już tak wesoła. Raczej przerażona i gniewna. Odsunął się.
Amun nachylił się do ucha Alexandry. Usłyszał ten szept niemal jak śmierć.
-Zabij- powiedział i delikatnie pogłaskał jej policzek.
-Tak Panie- powiedziała szeptem.
Odwróciła się w jego stronę. Zaczęła iść wolnym krokiem. Patrząc na nią, jedynie cierpiał. Zawiódł. Obiecał jej, ze ją ochroni. Że ona i dziecko będzie bezpieczne.
-Alex nie rób tego- krzyknęła Rosalie ale na marne. Ona nie mogła usłyszeć. Tłum był zbyt głośno. Stanęła. Amun był dwa metry za nią i napawał się widokiem cierpiącego syna. Nie widział w jego oczach litości. Tylko satysfakcje i rządze władzy.
Spojrzał na Alexandrę. Zaczęło się wypełniać.
Kocham cię- powiedział telepatycznie.
Dziewczyna podniosła dłoń przed siebie. Zaczęła wymawiać jakieś słowa i zamilkła. Podniosła drugą. Patrzyła cały czas na niego. Sięgnęła jedną dłonią do pasa. Coś tam miała. Ale co? Wyciągnęła kamień. Był bardzo ciemny. Schowała go w dłoniach, jak do modlitwy. Zamknęła na chwilę oczy. Otworzyła je. Tak! Widział tą zieleń.
Też cię kocham- usłyszał jej głos.
Jak to możliwe? Ona ma kontrolę.
Mrugnęła do niego okiem i zaczęła wymawiać słowa. Udawała. Wcale nie była pod hipnozą.
Udawaj, Benjaminie proszę, udawaj- powiedziała.
Musiał zachować zimną krew. Mógł zniszczyć wszystko. Nadal patrzył bez uczuć.
-Alex nie możesz tego zrobić- powiedział na głos, by wyglądało to realnie. Widział kątem oka, że Amun się uśmiecha. Cieszył się jego lekiem i cierpieniem.
Nagle Alexandra się odwróciła, a światło spłynęło szybko do Amuna i jego podwładnych. Zniknęło, a oni upadli. Trzymali się za głowy i krzyczeli z bólu i przerażenia.
Poczuł jak nadgarstki mu się uwalniają. To samo zobaczył u reszty przyjaciół i więźniów podobnych do niego. Szybko wstali i zaczęli atakować radę. Jej moc zniknęła. Trwała tylko kilka sekund. Zaczęła upadać. Szybko do niej podszedł i zabrał na ręce. Jej ramię było zranione. Dlaczego? To przez moc? Wykorzystał to, że zna to miejsce i zniknął w tajemnej komnacie. Dał znać przyjaciołom, by poszli z nimi.
Ale to było zbyt mało.
Przez korytarz weszli Volturi ze swoją armią.
***
-Jesteś cała?- zapytał. Wziął ją do komnaty, gdzie leżał te tysiące lat. Tam byli bezpieczni. Volturi zaczęło walkę z Amunem. Cullenowie chcą od razu wszystko wyjaśnić jak tylko się da.
-Tak. Nic mi nie jest- powiedziała trzymając się go kurczowo. –To nic takiego- powiedziała o ranie. -Myślałam, że się nie uda. Benjamin to boli- powiedziała spod jego uścisku.
-Przepraszam. Tak strasznie się o ciebie bałem- powiedział. –Jak ty… Jakim cudem, bogowie nie byłaś zahipnotyzowana.
-Dzięki temu- pokazała mu kamień. –Dostałam go od Tii. On pomógł mi zachować pozór hipnozy ale nie byłam pod jej potęgą. Tylko tak wyglądałam.
-Myślałem, że cię straciłem. Wyglądałaś jak nie ty. Jak stałem tam, nie mogłem znieść twojego bólu.
-Wiem, przepraszam. Musiałam to zrobić. Wiedziałam, że jeżeli uwierzysz, uwierzą inni. Myślałam cały czas co zrobić. Nie chciałam was skrzywdzić- powiedziała ściskając go. -To było straszne. Obchodził się ze mną jak z rzeczą.
-Wiem kochanie, wiem. Nie przepraszaj. Dzięki tobie Volturi może obalić Amuna i jego lizusów.
Jesteś naszą bohaterką Alex- pocałował ją mocno.
-Musiałam coś zrobić- powiedziała pomiędzy nimi.
-Wiem. Czułem twój ból, kiedy cię uderzył i hipnotyzował. Pokaż ramię- poprosił.
Pokazała mu je. Podarł część swojej bluzki i zawiązał ją na jej ramieniu by nie krwawiła.
Zrobiła grymas bólu.
Nagle usłyszeli głośny krzyk. Amun. Musiała to być sprawka Volturich.
-Nie skończyłem z wami!- krzyknął.
-Będzie dobrze. Już jest dobrze- powiedział przytulając ją. Nie chciał by słyszała gróźb tego potwora. I tak też było. Skupiła się na nim. Udało się. Może jednak czeka ich szczęśliwe zakończenie?
Odchyliła się by go pocałować. Zakryli swoje usta. Tak, tego chciała. Jego ust. Tak bardzo się bała, że będzie musiała go skrzywdzić, ze będzie musiała skrzywdzić przyjaciół. Ale coś było nie tak. Na języku poczuła krew. Oddaliła się od niego i szybko ją wypluła. Była gorzka. Zupełnie jakby zatruta.
Spojrzała na niego. Przyłożył dłoń do ust. Krew płynęła z jego warg. Dlaczego?!
-Benjaminie- powiedziała przestraszona.
On w pewnej chwili upadł na podłogę. Przybliżyła się do niego. Położyła jego głowę na kolanach, by nie połykał jej.
-Benjaminie, co się dzieję?!
-Trucizna- zdołał powiedzieć.
Podciągnęła rękawek sukni. Musiała dać mu swojej krwi. Zatrzymał ją.
-Alex to nic nie da- powiedział. –To… jest trucizna stworzona…. przez ….z… twojej krwi.
-Nie możliwe. To sprawka Richarda- powiedziała przerażona.
Jego oczy zaczynały robić się mętne. Nie! On nie może odejść!
-Benjamin- zaczęła ale jej przerwał. Położył dłoń na jej brzuchu i delikatnie go pogłaskał.
-Zaopiekuj się nim, wychowaj je na dobrego człowieka- powiedział cicho.
-Nie, Benjaminie. Nie możesz- zaczęła płakać. Nie mógł zginąć. Dopiero co przybyli Volturi . Po ich przybyciu miało być tylko dobrze.
-Nie płacz. Będziesz wolna. Niczego nie zrobią maleństwu. Nie płacz- powiedział.
-Jak mam być wolna bez ciebie?- zapytała.
-Pamiętasz jak tu przybyłaś? Otworzyłaś sarkofag i … dotknęłaś mojego policzka- dotknął jej. –przestraszyłaś się mnie. Zamknąłem cię, a ty uciekłaś- uśmiechnął się.
-Tu się wszystko zaczęło.
-I tu się wszystko skończy- powiedział cicho.
Musi coś zrobić. Musi być jakiś ratunek. Rozejrzała się. Co zrobić? Jej wzrok przykuły hieroglify mówiące o tym, jaką drogę przebywa faraon po śmierci. Ozyrys.
Sięgnęła do kieszeni jego spodni. Miała przedmiot do rysowania hieroglifów. Zaczęła szkicować. Po chwili wypowiedziała zaklęcie i bogowie się pojawili.
-O Atum co się dzieje?! Jak was znaleźli?- zapytał Ozyrys.
-To nie jest ważne. Błagam was o pomoc- zaczęła. –On umiera.
Natychmiast podszedł do nich Inhotep. Położył dłonie na jego skroniach i zamknął oczy.
-Nie wyleczę go. To zbyt ciemna substancja. Zbyt mroczna- powiedział.
-Jak to?!- zapytała zrozpaczona. –Błagam zróbcie coś. Cokolwiek.
-Alexandro, nie możemy zrobić nic. Zasady Atum Ra są ważne. Nie możemy ich złamać.
-Dlaczego? On nie może zginąć- powiedziała wycierając łzy.
-Atum ma zbyt surowe kryteria- powiedział Horus.
-Nie ma jakiejś luki?- zapytała Hator. Ona również cierpiała z tego powodu.
-W księdze coś było napisane. Izydo, ty wiesz. Jest coś?
-Jest jeden sposób. Ale nie wiem, czy jest bezpieczny dla was. Dla ciebie Alexandro, Benjamina i twojego dziecka.
-Proszę, zrobię cokolwiek. Ale niech on wyzdrowieje.
-Kochana, zrób to- powiedział Ozyrys. –Ona cierpi. Ich dziecko musi mieć rodzinę- powiedział patrząc na Horusa. Był w końcu jego synem.
-Alexandro, Benjaminie musicie wyrzec się swojej cząstki. Jakiegoś daru od was. Bardzo cennego dla was. Im droższe tym większa szansa na uleczenie.
-Dobrze, jak mamy to zrobić? Jak?
Przed boginią pokazał się pergamin.
-Wypowiedzcie czego się wyrzekacie. Powstanie tego symbol na papirusie. Jeżeli nie pkaże się, znaczy, że dar jest zbyt tani. Ale bądź rozsądna. Pamiętaj o darach i ich zastosowaniu, o ich charakterze w tobie.
-Alexandro dobrze się zastanów- usłyszała głos za sobą. Spojrzała. Carlisle stał przy wejściu do komnaty.
Spojrzała na Benjamina. Miał przymknięte oczy. Patrzył cały czas na nią. Chwycił jej dłoń.
-Zrobię to- powiedział cicho.
-Benjaminie, czego się wyrzekasz?- zapytała Izyda. Widziała niezadowolenie bogów. Nie lubili tych zasad ustalonych przez najwyższego.
-Wyrzekam się mojej nieśmiertelności- powiedział. Spojrzała zdezorientowana. –Wyrzekam się mego wampiryzmu- powiedział.
Wiedziała, że to jego najważniejsza motywacja. Kochał być wampirem.
-Benjaminie, nie- powiedziała.
-Wybrałem Alexandro. Jestem tego pewien.
-Teraz ty Alexandro- powiedziała. –Wybór został przyjęty.
Co ona może poświęcić? Co pomogło jej przetrwać? Co jest w niej takiego cennego, co może nasycić zasadę egipską? Wiedziała już.
-Ja… wyrzekam się pochodzenia zaklętej. Wyrzekam się jej mocy, wyglądu i znaku- powiedziała patrząc.
-Nie, Alex- zaprotestował resztkami sił.
-Benjaminie, wybrałam i tego będę się trzymać.
-Wybór został przyjęty- powiedziała kobieta. Łza spłynęła po jej policzku. Była wzruszona? Czym?
Nagle poczuła piekący ból na ramieniu. Benjamin stracił przytomność. Chciała go obudzić, objąć. Ale nie czuła niczego prócz bólu. Dlaczego musi go doświadczać tak dużo? Tak często? Słyszała jak wołał ją Jack. Jakieś chłodne ramiona ją złapały. Ale czyje? Benjamin leżał umierający…

środa, 15 kwietnia 2015

Rozdział 52 Próba

Idąc ciemnymi korytarzami, miała dziwne wrażenie. Dlaczego strażnicy patrzyli na nią z dziwnym spojrzeniem? Za każdym razem, kiedy któryś na nią spojrzał, Benjamin wzmacniał uścisk na jej ciele. Objął ją jednym ramieniem, jakby chciał ochronić przed nimi. Wiedział, że to bezskuteczne, bo i tak mieli ją zabrać z celi następnego ranka. Kebi powiedziała, że rano będą musieli ją zabrać i przyszykować do ceremonii. Co będą chcieli jej zrobić przed tą rzeźnią? Przeszli przez jakieś drzwi. Ciągnął się korytarz, a pomiędzy nim były kraty. Cele, w których siedzieli jej przyjaciele. Poczuła ulgę, że widzi ich całych. Ale na jak długo? Jutro to ona będzie musiała ich skrzywdzić.
Widziała na ich twarzach ulgę. Czy oni wiedzą, co ich czeka? Co ich wszystkich?
-Alexandro jesteś cała- usłyszała głos Cleo. Spojrzała na nią. Co ona tu robi? Ją też złapali? Przecież się rozdzielili.
Zamknęli ich w celi, koło niej i Isisy. Od razu wtuliła się w ramiona Egipcjanina.
-Kochanie jesteś cała i zdrowa, jak dobrze- do krat przyszła ich wspólna matka. Podeszła do Isisy i chwyciła jej dłoń.
-Nie na długo- powiedziała cicho.
-Alex, co z maleństwem?- usłyszała głos Belli. –Nic wam nie jest?
-Jest z nim w porządku.
-Kochanie, co się dzieje. Co chcą zrobić?- usłyszała Esme. Była naprzeciwko, po drugiej stronie.
Benjamin chwycił jej dłoń i usiedli na niewielkiej płycie z drewna. Było to chyba miejsce przeznaczone do snu. Delikatnie przeniósł ją na kolana. Czuła, że zaraz się rozsypie. Musiała im powiedzieć, to ona będzie ich katem.
-Was, całą waszą rodzinę i Jack’a chcą ukarać- łzy zaczęły płynąć po jej twarzy. –Chcą byście zostali ukarani tak, byście przeżyli. Ale Benjamina, ciocię i.. i- zaczęła szlochać w jego pierś.
-Mnie, Asterę, matkę i Cleo, chcą by nas zgładziła- powiedział Benjamin zgaszonym tonem.
Nikt się nie odezwał.
-Przepraszam, nie chciałam by tak wyszło- powiedziała płacząc. –Nie chciałam tego, nie chce.
-Kochanie, to nie twoja wina- powiedziała Esme. Widziała, że kobieta się boi nie tylko o siebie, o swoją rodzinę, ale i o nią.
-Jak możesz tak mówić? To ja muszę jutro to wszystko zrobić- powiedziała załamana.
-Wiedzieliśmy, jakie jest ryzyko mała- usłyszała Emmeta. Spojrzała w jego kierunku. Obejmował Rosalie. Ona również była przestraszona. Spojrzała na nastolatkę i posłała jej lekki uśmiech. Również chciała ją uspokoić.
-Co chcą zrobić maleństwu?- zapytała blondynka. –Wiedzą o nim?
-Tak- powiedziała. –Richard dowiedział się pierwszy.
-Rozmawiałaś z nim?- zapytał zły. Nie na nią, na niego. Nienawidził go, tak jak wszyscy jej przyjaciele.
-Wyleczył mnie, po tym jak mnie przywieźli do niego. Jest jeszcze większym potworem niż sądziłam- powiedziała.
-Czego chciał?- zapytał.
-Przypomniało mu się, że jestem jego córką. Chce za wszelką cenę nas rozdzielić. Twierdzi, że nie chce mojej śmierci i dziecka- powiedziała ścierając łzy.
-Podły manipulant –usłyszała głos Jaspera.
-Wiedziałaś Rafaela?- zapytała Isisa obejmując córkę.
-Nie, nie widziałam. Nie wiem, gdzie może być.
-Alex, nie płacz- powiedziała Cleo. Sięgnęła po jej dłoń. Nastolatka chwyciła ją. –Wiem, że nie chcesz tego zrobić. Nie mam do ciebie urazy. Wiem, iż nie skrzywdziłabyś nawet najmniejszej istoty. Jesteś zbyt dobra.
-Kochanie, postaraj się o nas zapomnieć- odezwała się Isisa. –Będziesz musiała.
-Nie potrafię. Nie mów tak, proszę. Ja was tak strasznie kocham i nie mogę. Chcą mnie zahipnotyzować. Nie będę kontrolować siebie, ale widzieć wszystko …tak. Musi być jakieś wyjście.
-Alex- odezwała się Alice. –Jest coś, co mogłabyś zrobić, ale nie wiem czy to możliwe.
Spojrzała na nią. Jest jakieś wyjście?
-Mów Alice, mów- powiedziała.
-Nie wiem, czy możesz użyć mocy. Mogłabyś w jakiś sposób zawiadomić Volturich. Wtedy by przyszli lub…
-Uciekli- zakończył za nią Jasper.
Poinformować ich? Jak?
-Jak mogłaby ich wezwać?- zapytał Carlisle.
-Musiałaby mieć przedmiot z Włoch i Egiptu. Znacz zaklęcie i przesłać myśli- powiedziała.
-Znasz zaklęcie?- zapytał Benjamin. Wyczuwała nutę jego nadziei.
-Nie jestem pewna- powiedziała zastanawiając się.
Było to w księgach- powiedziała w myślach. –Była mała i czerwona…
-Ta z tym złotym wzorem? Ta księga?- zapytał.
-Skąd wiesz, że myślałam o niej?
-Powiedziałaś to.
-Ona niczego nie powiedziała Benjaminie- odezwała się Isisa.
Spojrzała na niego. Słyszał jej myśli?
-Telepatia- powiedział cicho Carlisle. –Uaktywniła ci się.
-Niemożliwe- powiedziała.
-Benjaminie przekaż jej jakąś myśl- powiedział pełen nadziei.
-Wierzę, że sobie poradzisz Alex- usłyszała jego głos w głowie.
-Naprawdę?- zapytała
-Tak. Jesteś zaklętą, moją księżniczką. Poradzisz sobie.
-To działa- powiedziała na głos.
-Ona może ci pomóc z kontaktem- powiedziała zadowolona Alice. Jest nadzieja.
-Możesz użyć mocy?- zapytał Jack.
Złączyła swoje dłonie i pomyślała o zaklęciu. Światło pojawiło się z ociąganiem i wyblakłym połyskiem. Coś ją blokuje, ale może jej użyć.
-Jest słaba, ale chyba dam sobie radę.
-Mamy jakiś przedmiot z Włoch i Egiptu?- zapytała Astera.
-Mam bransoletę z dziewiętnastego wieku- odezwał się Carlisle. –Dostałem ją, kiedy odchodziłem z Voltery- zaczął ściągać z nadgarstka.
-A coś z tego kraju?- zapytała Renesmee spod ramion rodziców.
-Wszystko zostało w domu- powiedziała Cleo spoglądając na matkę.
-Nic- spojrzał na nią. Jego wiara zaczęła go opuszczać.
-A może to być przedmiot, który otrzymałam tutaj?- zapytała.
-Chyba tak- powiedziała Astera. –Warto spróbować.
Spojrzała na narzeczonego.
-Wisiorek od ciebie- powiedziała. –Ten z moich dziewiętnastych urodzin.
-Tak- uśmiechnął się i zaczął go ściągać.
Esme wzięła z dłoni męża jego bransoletę i podeszła do krat. Chciała go rzucić. Benjamin podszedł do nich i złapał go. Jest szansa. Mogą jeszcze coś zrobić.
Uklękła na ziemi i nasypała piasku, spod deski. Musiała narysować runy. Benjamin był naprzeciwko. Zaczęła je rysować, Egipcjanin chwycił jej dłoń.
-Weź to- podał jej przedmiot, którym rysował znaki w rytuale wezwania bogów.
Uśmiechnęła się lekko. Zaczęła je szybciej rysować. Jest nadzieja. Może uniknie tego wszystkiego. Może przeżyją. Zrobi wszystko dla przyjaciół, ukochanego i ich kropeczki.
Narysowała okrąg, a wzdłuż jego obwodu symbole. Po środku koła narysowała dwa mniejsze. W jednym położyła bransoletę Carlisla, a w drugiej naszyjnik. Spojrzała na niego. Był zdenerwowany. Musi się udać.
-Nikt się nie zbliża?- zapytała.
-Nie wiem. Ściany są zabezpieczone- powiedziała Isisa.
Chciała zacząć czarować, kiedy drzwi na końcu gwałtownie się otworzyły. Benjamin jednym ruchem zasłonił szkic i wziął ją objął w sposób taki, jakby płakała. Nie mogli zobaczyć rysunku. Wtedy będzie po nich. Objęła go za szyję, a on położył dłonie na plecach. Zauważyła, że Esme cofa się z Carlislem pod ścianę, żeby niczego nie zauważyli. Usłyszała kroki. Dwoje mężczyzn szło i chyba coś nieśli. Coś, albo kogoś. Zatrzymali się pod ich celą. Usłyszała jak otwierają ją. Mocniej się go objęła. Zaczęła panikować. Nie mogli jej zabrać. Może wyczuli, że próbowała użyć mocy? Ale jak? Przecież ją blokują.
-Masz swojego brata maleńka. Richard chciał byście się pożegnali- powiedział z dziką satysfakcją i usłyszała jak rzucili kimś. Wpadł do ich celi. Zamknęli ją i rozbawieni zaczęli wracać.
Odwróciła się. Rafael. Miał zakrwawioną głowę, blady wyraz twarzy. Jego pierś ledwo co się ruszała. Zeszła z kolan Benjamina i przyszła do niego. Ciężko oddychał.
-Rafael- powiedziała Cleo podchodząc do krat.
Wzięła delikatnie jego głowę w dłonie. Lekko ruszył powiekami.
-Gdzie…- próbował coś powiedzieć.
-Rafael, to ja Alexandra. Nie ruszaj się- powiedziała. Spojrzała czy nie ma żadnych innych obrażeń był cały.
-Co mu jest?- zapytała Cleo.
-Skutek wyciągania informacji telepatycznie- odezwał się Benjamin.
-Zajmij się runami. Musisz wysłać wiadomość, ja go wyleczę- odezwała się jej ciocia.
-Dobrze- podeszła do miejsca, gdzie były narysowane symbole.
Wzięła głęboki oddech. Zaczęła się bać, a co jak się nie uda?
Poradzisz sobie- usłyszała jego głos w swoim umyśle.
Spojrzała na niego. Była gotowa.
-Razem?- zapytała.
-Razem.
Złączyli swoje dłonie. Zaczęła szeptać słowa w łacinie. Runy zaczęły świecić jasnobłękitnym światłem.
-Skupie się na połączeniu. Przekażesz im telepatycznie wiadomość?
-Dobrze- powiedział. –Daj mi znak.
Zaczęła szeptać słowa. Ciągnęły się nieubłagalnie. Zaczęła czuć ból głowy. Blokada. Zignorowała go. Nie może się poddać. Ból stawał się powoli nie do zniesienia.
Teraz- przekazała mu.
Chwilę milczał.
Amun i jego rada chcą obalić Volterę. Jutro o zachodzie słońca, chce wykorzystać Księżnę singularis do rzeźni. Chcą po tym obalić wasz Królewski Ród i ujawnić się światu. Potrzebujemy waszej pomocy, by świat został w równowadze. Potrzebujemy was tu, w Egipcie, by nie zgładzono nas wszystkich, także was, drodzy Volturi.
Poczuła mocny ból. Zaczął promieniować w jej skroniach. Wiadomość jeszcze nie przeszła. Spojrzała. Runy się świeciły. Dopóki nie zgasną samodzielnie, widomość nie dotrze do Włoch. Trzymała mocno. Czuła jak na czole ujawniają się drobne oznaki potu.
-Alex, co się dzieję?- zapytał zaniepokojony.
Zamknęła oczy. Trzymała dłonie nad symbolami. Wiadomość musi dotrzeć, musi! Jest jedyną nadzieją. Jeżeli nie to, wszyscy mogą zginąć. Musi. Dla ich wszystkich.
-Alexandro przestań!- usłyszała głos Astery. –To cię zabiję.
Zaprzeczyła ruchem głowy. Nie może przerwać. Nie może pozwolić zawładnąć sobą i pozwolić, by ich wszystkich skrzywdzono. To jedyna nadzieja. Zaczęła głęboko oddychać. Wysiłek stawał się nie do wytrzymania. Poczuła na swoich dłoniach, dłonie narzeczonego. Nagle ból lekko zelżał. Spojrzała na niego. Dawał trochę swojej. Runy nadal się świeciły. Kiedy zgasną? I ten nagły ból w piersi. Zagryzła wargi. Nie może się poddać. Patrzyła na runy nadal błyszczały. Siły zaczynały ją puszczać. Benjamin szybko ją chwycił i odciągnął. I w tym samym momencie runy przestały błyszczeć.
Szybko położył ją na ziemi. Nie miała siły się ruszać.
-Alex- powiedział zaniepokojony. Otworzyła oczy. Wreszcie mogła normalnie oddychać. Ból zniknął. Wyciągnęła ręce i pomógł jej usiąść. Przyciągnął ją na swoje kolana i przytulił. Oparła się o jego pierś.
-Udało się?- zapytała.
-Chyba tak- powiedział.
Ulżyło jej trochę. Rozluźniła się w jego ramionach. Udało się?
-Alexandro, nie mdlej- usłyszała głos cioci. –Nie możesz teraz zamknąć oczu.
-Alex nie zamykaj ich. Nie narażaj się tak nigdy więcej. Proszę.
-O ile będą następne razy- powiedziała cicho. Tylko on mógł to usłyszeć.
-Będzie, obiecuję.
-Nie obiecaj niemożliwego- powiedziała.
-Jedna niemożliwa rzecz już się wydarzyła- uśmiechnął się do niej.
-To prawda.

Było już po wieczorze. Siedzieli nadal zamknięci. Każdy rozmawiał z osobą w celi. Szeptali, gdyż strażnik przyszedł na noc. Siedział przy wyjściu i bacznie ich wszystkich pilnował. Całe szczęście, że wykonali ten rytuał. Miał nadzieję, że wiadomość została wysłana i dotrze jak najszybciej do Voltery. Spojrzał na Rafaela. Rozmawiał z jego siostrą. Wiedział, że to nie jego wina, że został porwany i, że odkryli ich położenie. Alexandra nie zdążyła wszystkiego zataić w jego pamięci. Ale mimo tego, nadal nie darzył go ani krzty sympatii.
Alexandra skuliła się przy jego boku. Musiało jej być chłodno. W lochach po dniu było zimno. Na szczęście miała sweter.
-Zimno ci?- zapytał.
-Nie jest tak źle- powiedziała. –Jestem tylko zmęczona.
-Od kiedy jesteś ze mną tak szczera?- uśmiechnął się lekko. –Zazwyczaj mówiłaś, że wszystko jest dobrze.
-Bo teraz nie jestem sama i wiem, że zawsze się domyślisz mojego samopoczucia- odszeptała.
-Cieszę się- delikatnie ją pocałował. –Zaśnij. Będę cały czas obok- pogłaskał jej policzek.
-Nie chce- powiedziała wtulając się w niego. –Chce być z tobą.
-Jestem tu cały czas. Bez obaw.
-Twoje więzienie było lepsze- spojrzała na niego. –Tam byliśmy sami.
Uśmiechnął się.
-Tam prawie cię zjadłem- zaśmiała się cicho. Wiedziała, że nie lubił tego określenia i lubi się z niego śmiać.
-Potem mi pomogłeś jak wracałam z dyskoteki- powiedziała.
-Nie chciałaś mi podziękować- przypomniał jej.
-Ale podziękowałam.
-Trwało to dłuższą chwilę. Potem mi uciekłaś.
-A ty jak Książe z bajki znalazłeś mnie i po raz kolejny uratowałeś.
-Lubisz pakować się w kłopoty. Ja lubię cię z nich ratować.
Uśmiechnęła się.
-Pamiętasz swój mecz? Jak wtedy zabłysłaś z Kasandrą?
-Pewnie. Udusiłabym cię po nim prawie z radości. Potem zasnęłam pierwszy raz u ciebie, po liście od cioci.
-Biłaś mnie poduszkami za to, że przebrałem cię- uśmiechnął się psotnie.
-Byłam wtedy tylko przyjaciółką- szeptała.
-Potem ta wigilia- zaczerwieniła się. –Pierwsze święta godne zapamiętania. Były najwspanialsze.
-Mówisz o części z Jack’em, czy bez?- zapytała sennie.
-Zdecydowanie część bez niego, choć tamta też była ciekawa.
-Była wspaniała- pogłaskała jego policzek. –Chciałabym ją powtórzyć- jej uśmiech zniknął.
-Powtórzymy ją. Nie myśl teraz o przyszłości.
-Nawet nie chce jej widzieć- powiedziała cicho.
-Ciii Alex. Lepiej pomyśl o naszym wyjeździe do Australii- szepnął.
-Obudziłam się w samolocie. To nie była miła niespodzianka- powiedziała. –Tam dałeś mi wisiorek, poszliśmy do opery- zaczynała się lekko uśmiechać. –Wtedy powiedziałeś, że mnie kochasz- spojrzała mu w oczy.
-I od tamtej pory byłem najszczęśliwszym wampirem na świecie. Nastraszyłaś mnie, jak wleciałaś do wody.
-To ty mnie do niej wrzuciłeś. Musiałam ci pokazać, ze tego się nie robi.
-Zapamiętałem to. Wtedy się na mnie obraziłaś- uśmiechnął się złośliwie. –Pokazałaś mi swój charakterek.
-I tak najlepszy był wyjazd w sylwestra- powiedziała.
-Szczególnie noc- pocałował ją czule.
-Chciałeś powiedzieć każda noc na tym wyjeździe- uśmiechnęła się. –Nigdy tak bardzo się nie wysypiałam na wakacjach.
-Cieszę się, że zostało ci to w pamięci. Zabójczo wyglądałaś w tym stroju kąpielowym.
-Natomiast ty bez niego wyglądałeś jak młody bóg- objęła go za szyję. –I niestety, wyglądasz tak cały czas.
-Ty przecież się nie starzejesz Alex. Przed tobą pięćset lat życia.
-Ale jakiego?- zapytała patrząc bez wyrazu. –Bez was…- zamilkła. Wiedział, że boi się przyszłości.
-Alex, spójrz na mnie- powiedział delikatnie. –Kochasz mnie?
-Wiesz, że tak.
-A naszą kropeczkę?- zapytał.
-Tak- uśmiechnęła się delikatnie.
-Jutro nie chce byś się zawahała. Musisz zrobić to, co każe Amun- powiedział.
Spojrzała przerażona.
-Posłuchaj. Jeżeli zgładzisz moją rodzinę włącznie ze mną, ocalejesz. Przez hipnozę jest większe ryzyko, że coś ci się stanie i maleństwu. Dlatego chce być to zrobiła.
-O czym ty mówisz? Nie chce tego. Nie chce was skrzywdzić- powiedziała patrząc na niego.
-Kochanie, musisz. Jeżeli tak bardzo mnie kochasz, zrób to dla dziecka. Ono chce żyć. Wychowasz je. Matka i Cleo rozumieją wszystko i są gotowe na koniec. I tak żyję zbyt długo. Trzy tysiące lat. Nie każdy miał tyle czasu do namysłu.
-Nie mów tak. Nie, proszę- mocno się do niego przytuliła. –To jest zbyt wiele. Chcesz bym skrzywdziła wszystkich, których kocham.
-Alexandro kocham cię najmocniej na świecie. Wiesz, że jesteś pierwszą osobą do której czuję tyle uczuć i to tak mocno. Chce jedynie twojego bezpieczeństwa i szczęścia. Jest jedna osoba, która zapewni ci radość. Jest nim ono- delikatnie dotknął jej brzucha. –Będziesz miała część mnie. Nigdy cię nie zostawię. Będziesz miała kontakt z bogami. Trafię do ich świata. Będziesz mogła mnie widzieć, jeżeli ich wezwiesz.
-To nie będzie to samo. Wiesz o tym. Dziecko powinno mieć ojca, będę mogła cię zobaczyć raz na jakiś czas. Nie chce nawet myśleć o chwili bez ciebie.
-Nic nie zrobimy. To jest dla nas koniec. Resztę będziesz musiała przejść beze mnie- powiedział.
-Przestań- wtuliła się w niego. –Chce to wszystko pamiętać, jak nasz wyjazd w Sylwestra, jak wyjazd do Australi, jak nasza wigilia czy poranki z tobą.
-I tak też zróbmy. Chce cię widzieć uśmiechniętą w tych ostatnich chwilach.
-Kocham cię- spojrzała mu głęboko w oczy.
-Ja ciebie również- przyciągnął ją bliżej na podłodze i pocałował. Wiedział, że to są ostatnie ich chwile. Musi się pożegnać.

Alexandra spała na lewym boku jego klatki piersiowej. Trzymał jej dłoń na swojej piersi. Udało jej się zasnąć, choć nie chciała. Pragnęła spędzić jak najwięcej czasu z nim. Patrzył na nią cały czas. Miał jej już nigdy nie zobaczyć. Co z tego, że będzie mógł ją zobaczyć, kiedy wezwie radę egipską. Ona będzie sama. Napiął się ze wściekłości. Nie chciał ich zostawiać. Jej i dziecka. Maluch powinien mieć pełną rodzinę. Powinien być kochany. Nie wiadomo nawet, czy przeżyje jak jego matka, którą kocha nad życie. Tylko ją zdołał pokochać i też tak zostanie.
Usłyszał jak ktoś wchodzi na korytarz lochu. Nie zwrócił na to uwagi. Spojrzał na Esme i Carlisle naprzeciw. Szeptali. Oboje mieli zamknięte oczy. Żegnali się. Tak samo robili inni. To miał być ich koniec? A gdzie szczęśliwe zakończenie? Nareszcie poczuł, że żyję, a Amun jak zwykle niszczy go. Tak było odkąd się urodził. Ktoś stanął przed ich celą. Spojrzał i nie mógł oderwać wzroku. Cieszył się, że siedzi z Alexandrą, bo gdyby wstał, starałby się za wszelką cenę rzucić na tą osobę. Czarne długie włosy, proste jak struna. Czerwone oczy, czarna bluzka i spodnie. Złota biżuteria, dostojny
wzrok.
-Witaj Benjaminie- powiedziała.
-Tia- wywarczał.
-Nic się nie zmieniłeś- powiedziała niedowierzając.
Nie odezwał się. Czego ona chce? Przeniosła wzrok z niego na śpiącą nastolatkę. Jej wzrok stał się jakby zrozpaczony, rozczarowany.
-A więc to prawda- powiedziała cicho.
-Czego chcesz? Przyszłaś napawać się moim niewolnictwem? –zapytał.
-Jak możesz tak myśleć, Benjaminie. Po tylu latach. Dlaczego ją kochasz, a nie mnie?
-Dlaczego przyszłaś?- zapytał.
-Chce byś poszedł ze mną. Chce byś ze mną uciekł. Nie chce by twój ojciec cię zgładził.
-Przypomniałaś sobie nagle o mnie?- zapytał z drwiną. –Jakoś trzy tysiące lat temu, patrzyłaś jak mnie zamykano. Nie zrobiłaś nic.
-Nie mogłam- powiedziała patrząc na niego z utęsknieniem. –Nie chciałam by moja mama miała problemy. Błagam cię, chodź ze mną.
-Nigdzie się stąd nie wybieram- powiedział stanowczo. Alexandra się poruszyła. Delikatnie ją uściskał, by się nie obudziła. Spała dalej.
-Co ona ma w sobie czego ja nie mam?- zapytała.
Spojrzał na nią nie pokazując żadnych uczuć.
-Kochałam cię Benjaminie. Jest tak cały czas. Nie rób mi tego, nie rób tego nam…
-Nie ma nas- powiedział groźnie. –Nigdy nie było. Może i byś zaślepiła mnie w przeszłości. Trzeba było o tym pomyśleć wcześniej. Miałaś swoją szansę. Nic nie zrobiłaś. Miejsce przy moim boku zajmuje tylko ona. Alexandra, nie ty Tio i zrozum to. Możesz sama uciec, nie obchodzisz mnie nic- powiedział z wyrzutem.
Spojrzała na niego rozczarowana, jakby zraniona ale i zła. Czego się spodziewała?
Rzuciła na niego ostatnie spojrzenie i zniknęła. Usłyszał głośne trzaśnięcie drzwi. Poszła. Co sobie wyobrażała? Chyba za wiele. Nigdy nie zostawi jej. Nawet jeżeli to ona miała go zgładzić z rąk Amuna, nie zostawi jej.

piątek, 10 kwietnia 2015

Rozdział 51 IDEA AMUNA

Od razu dłoń zeszła na jej brzuch. Skąd oni wiedzieli o dziecku? Skąd? Teraz nie będzie mogła go uchronić. Nie chce by je skrzywdzili!
Musiała udawać. Zsunęła dłoń z brzucha na biodro.
-Słucham?!- zapytała zszokowana, co było prawdą.
-Usiądź, wszystko ci wyjaśnię. Jesteś jeszcze słaba- chciał podejść, ale odsunęła się od niego. Stała pod ścianą koło lóżka.
-Postoję- powiedziała.
Wyglądał jakby to go zabolało. Ale nie podszedł. Usiadł na fotelu w kącie. Patrzył na nią, wręcz lustrował wzrokiem.
-Jesteś do niej tak strasznie podobna- zaczął.
-Nie wspominaj jej- zagroziła. Czuła jak łzy pod powiekami zbliżają się. Nie chciała ich. Nie chce pokazać słabości przed nim.
-Kiedy jeden z tych głupców cię zaatakował, użył zagrażającego dla ciebie czaru. Musiałem ci pomóc. Jako pół wampir dostałem zdolność leczenia. Wyleczyłem cię, a inni zajęli się tym głupcem, co cię zaatakował. Wyczuwałem w tobie coś. Sądziłem, że to niemożliwe, ale prawdziwe.
Spodziewasz się dziecka- powiedział.
-Co zrobiliście z tamtym?- zapytała.
-Zabiliśmy go. Mógł cię skrzywdzić- powiedział spokojnie.
Nie odezwała się. Tak łatwo mówił o śmierci. Co teraz pocznie? Co z maleństwem? Co z Benjaminem? Dlaczego to wszystko musi być tak skomplikowane?
-Podejrzewam, że wiedziałaś o swoim stanie- powiedział bacznie ją obserwując.
-Nie powinno cię to interesować- powiedziała zła. Tak bardzo się teraz bała. Nie o siebie, o dziecko.
-Powinno. Jesteś moją córką…
-Którą chciałeś zabić- przerwała mu. –Jestem przecież niepotrzebnym potworem żerującym na życiu- powtórzyła jego słowa, które wyczytała z dzienników mamy.
-To nie tak, dziecko- powiedział.
-Nie mów tak do mnie. Nie chce mieć z tobą nic do czynienia. Zabiłeś mamę, oszukiwałeś Rafaela ,przez co o mało co, a by mnie zabił- zrobił duże oczy. Zaskoczony?
-O czym ty mówisz? Dlaczego Rafael chciałby cię skrzywdzić?- powiedział zaskoczony.
-Bo naopowiadałeś mu kłamstw o mnie. Znalazł mnie, zastraszał, nękał, mój przyjaciel prawie umarł przez niego, spowodował mi wypadek, że gdyby nie Benjamin, zginęłabym. I tyle byście mieli pożytku z mojej mocy!- krzyknęła.
Zamilkł. Był chyba zaskoczony tą informacją. Chwyciła się szafki nocnej. Znowu te zawroty.
-Nie miałem pojęcia, że Rafael tak zareaguje. Miał tym zapomnieć o Gabrieli.
-Nie wymawiaj jej imienia- powiedziała zła. –Nie masz prawa.
-Dziecko, nie chciałem jej zabijać. Nie wiesz, jakie to było dla mnie trudne. Miałem rozkaz zabicia własnej żony. Dlaczego? Bo ty byłaś w niej- spojrzał na nią poważnie. –Miałaś być zakazanym dzieckiem. Prawo zakazywało tworzenia się nowych ras. Mogły być niebezpieczne dla otoczenia.
-Mogły być silniejsze od was. Tego się baliście. Że singularis przejmą waszą rolę w świecie. To chore. Nie mogliście żyć w zgodzie?
-Nie. Każde dziecko miało zostać zabite. Ty również. Nie chciałem tego.
-Kłamiesz. Gdybyś naprawdę kochał mnie i mamę, nie zabiłbyś jej, a dziś nie byłoby mnie tutaj i moich przyjaciół. Gdzie oni są?
-W lochu. Nikomu nic się nie stało. Twój przyjaciel się szarpie i ten Egipski więzień, syn Amuna.
-Nazywa się Benjamin i nie jest Egipskim więźniem. Jest następcą królewskiego tronu- powiedziała przez zęby. Miała ochotę krzyczeć na tego mężczyznę. Podejść i uderzyć... Siedzi spokojnie i opowiada.
-To, dlaczego ja jestem tutaj? Sama?- zapytała.
-Ty nie jesteś więźniem. Jesteś potrzebna do zaklęć i musisz być zdrowa. Tamto miejsce nie jest dla ciebie. Poprosiłem Amuna byś odpoczywała tutaj. Zgodził się.
-Wole siedzieć w lochu, niż tutaj być- powiedziała.
-Nie mów tak. Nie po to szukałem cię tyle lat, byśmy się kłócili.
-Byłam szczęśliwa żyjąc z przyjaciółmi i narzeczonym. Osobą, która się mną zaopiekowała i pokochała ze względu na wszystko. Nie prosiłam się o odnalezienie. Nasze ostatnie spotkanie, skończyło się na tym, że umierałam przez arhde- powiedziała.
-Wtedy miałem inne rozkazy. Mieliśmy pozbyć się dzieci singularis. Nie miałem wyboru. Dopiero od trzech lat odkryliśmy, że możesz zrealizować najważniejszy plan w dziejach.
-Obalić Volturich i się ujawnić. To chore, tylko po to mnie szukałeś- powiedziała z obrzydzeniem.
-Trzeba pokazać swą siłę, Alexandro. Zmienisz dzieje historii. Jeżeli to przeżyjesz, będziesz mogła zająć należne ci miejsce. Będziemy mieli większą władzę.
-Władzę? To o to wam chodzi?
-Dzięki niej będziemy mogli chodzić w śród ludzi i będą wiedzieli, kim jesteśmy. Nie będziemy musieli się ukrywać, nikt, zaklęci, wampiry, pół wampiry, zmiennokształtni, czarownice. Nikt nie będzie musiał ukrywać swej odmienności.
-A czy to w tej odmienności nie jest piękne? Coś czego inni nie mogą mieć. Jesteście silniejsi od ludzi, macie dodatkowe zdolności.
-Jest to też przekleństwem. Ludzie cię unikają- powiedział.
-Wy chcecie się im przypodobać- powiedziała. –Nie chodzi wam o władzę.
-Chodzi tu tylko o nią- powiedział zły. –Nie interesują nas słabe pomioty tacy jak ludzie. Są tak delikatni i żałośni. Myślą, że cierpią ale nic nie wiedzą o życiu- powiedział zły.
-Właśnie, że wiedzą. Żyłam do osiemnastego roku życia jako człowiek. Nie wiedziałam niczego o zaklętych, wampirach, zmiennokształtnych. Nie sądziłam, że ja jestem inna. Myślałam, ze jestem zwykłą nastolatką, która żyje samotnie z mamą. Potem zmarła i żyłam sama. Ludzie wiele wiedzą o cierpieniu. Nawet nie wiesz jak bardzo.
-Kiedy dowiedziałaś się o swoim pochodzeniu?- zapytał patrząc na nią czule. Nienawidziła tego mężczyzny, który twierdził, że jest jej ojcem.
-Dwa miesiące przed urodzinami- powiedziała. Dlaczego mu odpowiedziała?
-Kiedy byłem u ciebie, wiedziałaś już?
-Nie pamiętam- skłamała.
-Byłaś wtedy cala poobijana. Miałaś zraniony policzek i wargę. I pełno siniaków.
-Pamiątki po wypadku spowodowanym przez Rafaela- powiedziała zła.
-Powiedziałaś wtedy, że jesteś mężatką. To też było kłamstwem? Tak jak nieobecność twojej mamy?
-Tak i gdybym musiała to powtórzyć, zrobiłabym to.
-Ale kłamstwo zaczęło się wypełniać. Z tego, co widzę, masz pierścionek zaręczynowy i jesteś w
ciąży.
-Co chcecie z nim zrobić?- zapytała.
-To ci wyjaśni Amun. Chodź musisz z nim porozmawiać. Dasz radę iść?- zapytał.
-Teraz?
-Tak. Rytuał odbędzie się jutro lub za dwa dni. Wszystkiego dowiesz się od niego. To on to wszystko utworzył.
-Kiedy ich wszystkich zobaczę?
-Może za chwilę. Chodź, Alexandro- podszedł do drzwi. –Proszę, nie staraj się uciekać. Wszystko jest obstawione.
Nie mogła się ruszyć. Ale myśl, że może zobaczyć przyjaciół była silniejsza. Wolnym krokiem zaczęła się zbliżać do drzwi. Zatrzymała się. Czekała.
-Przykro mi, że tak to wszystko się potoczyło. Kochałem twoją mamę. Nie chce byś brała udział w tym rytuale, bo wiem, jakie jest ryzyko dla ciebie i…- zamilkł na chwilę. –I dziecka. Wiem, że kochasz Benjamina, ale to nieodpowiedni wampir dla ciebie. Nadal jesteś moją córką i kocham cię Alexandro. Nie chce cię stracić. Może moje czyny tego nie pokazują ale tak jest. Każdy rodzic kocha swoje dziecko- zaczął otwierać jej drzwi.
-Tylko ty dla mnie nim nie jesteś- powiedziała i przeszła przez drzwi.
***
Weszła do jakiegoś pokoju. Był olbrzymi. Przypominał bibliotekę. Wchodząc widziało się półki z książkami. Ściany były bordowe, a podłoga z ciemnego drewna. Nie było tu zbytnio klimatu egipskiego, choć są w tym kraju…chyba. Przeszła przez nie powoli. Zobaczyła, że przed nią są trzy fotele. Dwa koło siebie i jeden naprzeciw. Pomiędzy nimi był stolik ze szkła. Za oknem nie było niczego, prócz piasku, gdzie była? Rozglądała się, nikogo tu nie było. Gdzie Richard ją przyniósł? Kazał jej wejść, a drzwi zamknął z wielkim lękiem. Co się tu działo? Cisza dzwoniła jej w uszy. Stanęła naprzeciw okna. To nie był żadny psikus. Naprawdę musieli być w Egipcie. Odwróciła się by spojrzeć na książki. Podskoczyła, kiedy ujrzała przed sobą jakiegoś mężczyznę. Cofnęła się. Nie spodziewała się go, nie słyszała jak tu przyszedł. Chwyciła się za serce. Naprawdę ją zaskoczył.
-Wybacz Alexandro, nie chciałem cię wystraszyć. To miejsce tak działa na wszystkich gości- powiedział. Miał bardzo dostojny głos.
Mężczyzna był wysoki. Był chyba wyższy od nastolatki o głowę i trochę więcej. Czarne włosy i krótka broda, szare oczy, złocista karnacja. Stał wyprostowany i dumny. Już chyba wiedziała, kim
jest.
-Czy my jesteśmy…
-W Egipcie? Tak. Przetransportowaliśmy was tutaj. Pozwól, że się przedstawie- powiedział chwytając jej dłoń. –Nazywam się Amun…
-Jesteś ojcem Benjamina- powiedziała. Szybko ugryzła się w język, by czegoś więcej nie powiedzieć. Mężczyzna spojrzał na nią zaintrygowany.
-Tak- przyznał. Puścił jej dłoń i zaczął chodzić wokół niej. Przyglądał jej się. –A więc to ty jesteś wybranką mego nieszczęsnego syna- powiedział.
Nie odezwała się. Strach zbytnio ją paraliżował.
-Co ci o mnie powiedział? Opowiadał jakim to byłem złym ojcem, zamykając go w świątyni?
-Powiedział samą prawdę- wymksnęło jej się. Mężczyzna zamilkł. Po chwili, zanim się zorientowała, mężczyzna przygwoździł ją do ściany.
-Nie znasz mnie Alexandro, więc nie wiesz, czy mówił prawdę- powiedział przez zęby. Serce na moment jej stanęło. Amun naprawdę był przerażający. –A więc? Co takiego powiedział?- zapytał puszczając ją. Delikatnie zaczął dotykać jej policzek. Lekko pochyliła twarz, by tego nie robił.
-Jesteś tak samo waleczna jak twoja mama- powiedział. –Widać, że jesteś jej córką.
Spojrzała zaskoczona i przestraszona. Znał jej matkę?
-Tak, znałem ją- powiedział jakby czytał jej w myślach. –Była piękną i mądrą kobietą. Ty odziedziczyłaś to po niej- uśmiechnął się dotykając jej policzek. –Pięknie grałaś na nosie moim podwładnym. Niestety, Gabriela wybrała źle i urodziła cię. Przyznaję po latach, że jednak dobrze postąpiła. Dzięki tobie spełnimy największy plan, który zatrzęsie tym państwem, kontynentem, wszystkimi światami.
-To chore- zdołała tylko powiedzieć.
-To nie jest chore. Zbliża się nowa era, Alexandro- powiedział odsuwając się od niej. Zaczął wręcz spacerować po pomieszczeniu, lecz nie spuszczał jej z wzroku. –Ludzie się dowiedzą o nas, będą posłuszni. Volturich obalimy. Te królewskie ścierwa myślą, że są najważniejsze. Potrafią tylko zabijać i zatajać. Jednak, Włochy zapomniały o Egipcie. To Egipt zapoczątkował. To dzięki niemu powstali pierwsi nieśmiertelni.
-Ale dzięki nim jest hierarchia. Jest równowaga. Dzięki nim nikt nie ujawnił się ludziom…
-No właśnie. Zatajają nas Alexandro. Dlaczego? By ludzie o nas nie wiedzieli? Co mogą zrobić? Będą straszyć mnie czosnkiem?- zaśmiał się. –Krzyżami? Kołkiem z osiny? Co mogą mi zrobić? Nic. Ale za to ja mogę wiele, owszem.
-Oni będą się bać. O to w tym chodzi? Tak bardzo zazdrościcie ludziom spokoju? Sądzicie, że nie da się żyć normalnie, jako to wcielenie? To jest nienormalne.
-Nie mów więcej tego kochana- powiedział. Brzmiało to jak groźba- nigdy nie mów takich rzeczy. Zazdrościć ludziom, też mi coś- zaśmiał się arogancko. –O to chodzi. Ludzie będą się bali. Będą nam służyć, dawać rozrywkę. Czy nie o to chodzi? Silni powinni dominować. Widzę, że ten pomysł ci się nie podoba- powiedział niezadowolony.
-Powiedziałam, co o tym myślę- powiedziała. Bała się jego reakcji.
-Zmienisz zdanie po jutrzejszej ceremonii Alexandro. Jutro zabijesz wszystkich groźnych więźniów, których zamknęliśmy. Są w lochu. Po tym zrozumiesz, co mam do zaoferowania światu i tobie.
-Nie zabiję przyjaciół- powiedziała przestraszona. Nie ukrywała tego.
-Nie chodzi mi o nich- powiedział podchodząc powoli do niej. Chciała się cofnąć, ale za sobą miała już tylko ścianę. –Zapewne Benjamin opowiedział ci, że zamykałem wampiry zagrażające mojej władzy, czy z niebezpiecznymi mocami. On ma moc żywiołów, nie wiesz, co by się stało z tym światem, gdyby zaczął eksperymentować, dziewczynko. Wszyscy, całe dwanaście osób, dwunastu wampirów, zostanie zabite jutro o zachodzie słońca. I to ty to zrobisz.
-Nie, nie zrobię tego, nie- powiedziała cicho. Nie mogła mówić głościej, strach zaczął wręcz ją dusić. Jedna, duża łza spłynęła po jej policzku. Nie może zabić. Nie chce. Nie potrafi. Nie jest mordercą.
-Spokojnie Alexandro- starł ją. Przytrzymał jej podbródek i podniósł wyżej, by na niego spojrzała- to nie potrwa zbyt długo. Wypowiesz krótkie zaklęcie i już. To tylko mordercy. Wampiry. Nie mają duszy, czym się przejmować? Co z tego, że jest tam mój syn. Zasłużył na to.
-Nie, nie zasłużył. Zmienił się po tym jak go odnalazłam. Jest inny niż ci się wydaje- powiedziała, a wtedy łzy zaczęły płynąć po jej policzku.- Nie zabiję go. Nie chce nikogo zabijać i nie zrobię tego.
-Jeżeli będziesz się opierała, zahipnotyzujemy cię. I tak to zrobisz. Nie masz wyjścia Alexandro. Rozumiem, że jesteś jego narzeczoną, ale to nie miłość, to zadurzenie. On cię oczarował, on nie jest zdolny do odczuwania uczuć, a szczególnie miłości. Jesteś jego kolejną ofiarą Alexandro. Taka piękna, mądra i utalentowana zaklęta jak ty, nie powinna żyć w błędzie.
-Nie kłam. To same brednie!- krzyknęła. –Nie znasz go. Był twoim synem, a ty potraktowałeś go jak zwykłego mordercę, jakiegoś przestępcę. Zamknąłeś go, bo nie zrozumiałeś jego mocy, jego potęgi i zdolności. Siedział trzy tysiące lat w sarkofagu. Wyciszył się, dzięki czemu przeżył do dziś. Nie żałuję, że zgubiłam się i odnalazłam tą świątynie. Nie żałuję, że go odnalazłam, choć na początku chciał mnie skrzywdzić. Zrozumiał swoje błędy z przeszłości. Jest więcej wart niż myślisz- skończyła.
Nie mogła go zabić. Nie jego, nigdy. Nie chce nikogo zabijać, już raz to zrobiła, kiedy się broniła przez tym mężczyzną, co o mało zabił i ją i Asterę.
-Jesteś zaślepiona. Dlaczego? Bo był obok ciebie? Bo jest ojcem twego dziecka?- zapytał. Spojrzała przestraszona. –Tak, wiem o twoim czasie oczekiwań. Dziecko może być zbyt potężne. Potężniejsze od ciebie Alexandro. Zabijemy je. Nie łódź się, ze zmienię zdanie- zaczęła szlochać. –Jest zbyt duże ryzyko. I tak będzie martwe, kiedy będziesz z nami u bram Włoch. Będzie tam wielka bitwa. Kiedy ją wygramy, ukażesz ich. A jak będzie po wszystkim, odbierzemy ci moc by nikt nie zagroził potędze. Przeżyjesz, albo nie. Zależy od ciebie, czy dziecko przeżyje. Jeżeli zgaśniesz ty, zgaśnie i ono.
-Dlaczego ty nam to robisz?- zapytała bezsilna.
-Benjamin, powinien umrzeć trzy tysiące lat temu. Ty jesteś ofiarą swoich rodziców tak jak twoje dziecko. Powiedziałem ci już, jeżeli przeżyjesz, dziecko też. Będziesz mogła odejść. Chociaż powinnaś zając należne ci miejsce.
-Jakie?- zapytała nie rozumiejąc.
-Nie powiedziano ci? Richard jest takim tchórzem, że nie wyjawił ci sekretu, dotyczącego ciebie? Cóż moja droga, w twoich żyłach płynie królewska krew. Jesteś następczynią tronu swojej rasy. Jesteś pierwszym dzieckiem singularis, czyli panią wszystkich z twojej rasy.
Spojrzała zdezorientowana. Ona i królewskie pochodzenie? To niemożliwe. Nigdy nie była kimś wyjątkowym, prócz tego, iż jest z odmiennej rasy.
-Jeżeli uda ci się przeżyć, ukażesz tych co ci karzę i zgładzisz, czeka cię bardzo świetlana przyszłość. Pozwolę sobie na to, by twoja rasa nie była prześladowana przez moich podwładnych.
-A co z moimi bliskimi?- zapytała.
-Cullenowie zostaną ukarani, tak jak ten ludzki chłopak. Ale spokojnie, przeżyją. Natomiast twój narzeczony, Isisa, która oszukała mnie ze swoją śmiercią, córka, która z nią uciekła zginą na jutrzejszej ceremonii. Pomożesz im, by dłużej nie cierpieli. Nie będą musieli dłużej się ukrywać i uciekać. Wyświadczysz im tylko przysługę- potarł jej policzek. –A przy okazji, pozbędziemy się przeciwników nowej idei.
-Twojej idei. Nie chce mieć z tym nic wspólnego- wyznała.
-Podziękuj swoim rodzicom, głównie ojcu. To dzięki niemu jesteś w to wszystko wciągnięta. Gdyby nie to, że przyznał się, że nie zabił twojej mamy, nie ścigalibyśmy cię. Zaufałbym mu na słowo, uwierzyłbym w kłamstwo i mogłabyś żyć normalnie. Nie musiałabyś wiedzieć o swojej królewskiej krwi. Richard jako twój ojciec musi być z ciebie dumny. Jesteś bardzo odważną dziewczyną jak na swój wiek. W tych czasach mało jest takich młodych kobiet.
-On nie jest moim ojcem- wywarczała.
-Dobrałaś się z moim synem. On również sądzi, że jestem okropnym ojcem, prawda/?- zadrwił.
Nawet bardzo- pomyślała.
Usłyszała jak ktoś puka do drzwi. Od razu się otworzyły. Nie widziała, kto idzie, ale po usłyszeniu obcasów, stwierdziła, że to musi być kobieta. Amun odsunął się i spojrzał na miejsce, gdzie zaraz powinna pojawić się kobieta.
-Amunie- powiedziała kiedy się im ujawniła. Była śliczna. Wyraz twarzy miała bardzo sympatyczny. Skinęła głową, na znak szacunku. Miała kruczoczarne włosy. Była w ciemnej białej sukni, w stylu ich kultury.
-Kebi- powiedział.
-Richard i Cedderik proszą o twoje przybycie. To kwestia jutrzejszej ceremoni, Panie- powiedziała z szacunkiem.
-Dobrze- spojrzał na nastolatkę- nie przejmuj się Alexandro. Wiem, że będziesz miała z tym problem, więc przygotuj się na hipnozę. Może być trochę nieprzyjemna. Jak wyjdziesz, jeden ze strażników zaprowadzi cię do komnaty.
-Nie chce do niej iść. Wolę siedzieć w lochach- powiedziała.
-Dumna jak matka- powiedział zadowolony. –Oczywiście, powiem by tam cię zaprowadzono. Kebi, przypilnuj jej- dotknął policzka kobiety.
-Dobrze Amunie- powiedziała przytakując ruchem głowy na znak szacunku.
Zaczął iść w stronę wyjścia. Nagle się zatrzymał i odwrócił w jej kierunku.
-Zanim wyjdę. Chcąc pokazać ci, że nie jestem takim potworem, pozwolę sobie na ukazanie trochę serca. Będziesz mogła się z nim pożegnać. Pomyśl o mojej propozycji - powiedział i wyszedł z komnaty.
Dziewczyna zsunęła się po ścianie i schowała twarz w dłoniach.  Te wszystkie potworności, morderstwa, czary. Ona będzie musiała skrzywdzić innych. Każą jej zabić Benjamina, Cleo i Isise. Dlaczego? Dlaczego on jest takim potworem? A dziecko? Czy ono przeżyje? A jeżeli tak, to co? Nie będzie miało ojca. Tak wspaniałego jak Benjamin. Zaczęła płakać. Nie! Nie może go skrzywdzić, ich. Tak bardzo go kocha. Co ma zrobić? Musi być jakieś rozwiązanie. Poczuła jak kobieta chwyta jej ramiona. Spojrzała na nią. Czego chciała?
-Proszę, zetrzyj te łzy- powiedziała. –Chciałabym ci pomóc, ale jestem bezradna- powiedziała z żalem w głosie.
-Dziękuję- chwyciła chusteczkę od kobiety. Zaczęła się uspokajać, choć szło jej to ciężko.
-Nie płacz dziecko- powiedziała czule.
-A jak mam się tym nie przejmować? Mam zabić, skrzywdzić przyjaciół i… i Benjamina- powiedziała zaszlochana.
-Gabriela urodziła utalentowaną córkę. Uda ci się coś zdziałać. Też nie podoba mi się ta idea całej tej rady.
Spojrzała na nią zaskoczona.
-Tak Alexandro. Ja również nienawidzę tego wszystkiego, choć jestem w tym bez wyboru. Wbrew mojej woli. Twoja mama była bardzo dobrą kobietą. Nawet nie wiesz, jak bardzo jesteś do niej podobna.
-Skąd pani ją zna?- zapytała.
-Pomogłam jej i twojej cioci uciec- powiedziała cicho.
Spojrzała zaskoczona.
-Nigdy jej później nie widziałam. Miałam nadzieję, że nic ci nie jest. Szukali cię zawzięcie. Powiedz- zamilkła na chwilę. –Który miesiąc?- spojrzała na brzuch.
-Praktycznie drugi, ale jest w rozwoju czwartego. W mojej rasie ciąza trwa około sześciu miesięcy.
-Cztery miesiące- powiedziała wzruszona. –Na pewno przeżyje. Postaram się coś zdziałać. Nigdy nie poznałam Benjamina. Ale wierzę, że nie był taki, jakim jest w opowiadaniach Amuna- uśmiechnęła się do nastolatki.
Usłyszała, że ktoś wchodzi. Kebi pomogła jej wstać. Dlaczego już wrócił. Miała ochotę znowu zacząć płakać. Spojrzała na wychodzącą postać. Benjamin.
Jak tylko go zobaczyła poszła do niego najszybciej jak mogła. On zrobił podobnie. Szybko go objęła, a on ją. Czuła się taka bezpieczna w jego ramionach. Zaczęła płakać. Jest cały, nic mu nie jest. Poczuła małą ulgę. Jest tu z nią. Poczuła jak schował twarz w jej włosach. Mocno ją obejmował. Również się bał. Ukląkł na podłodze, a ją usadził sobie na kolanach. Tak bardzo się bali.
-Och Alex- chwycił jej policzek i pocałował. Odwzajemniła go. Tak bardzo się obawiała. Jego usta były zbawieniem dla niej.
-Benjaminie jesteś cały- powiedziała niedowierzając. –Nic ci nie jest.
-A ty? Nic ci nie jest? Bogowie, tak bardzo się o ciebie bałem, kiedy leżałaś nieruchoma. Zaczynałem myśleć, że cię już straciłem- powiedział po czym zaczął całować jej twarz.
-Jestem cała- powiedziała, kiedy skończył. –Benjaminie, oni wiedzą.
Spojrzał na nią poważnie. Zaczął zaprzeczać ruchem głowy.
-To niemożliwe- powiedział zrozpaczony.
-Wiedzą o dziecku. Richard mnie leczył, po tym jak mnie zaatakował jeden z jego podwładnych. Dowiedział się i powiedział…- zamilkła. Łzy nie dawały jej spokoju.
-Nie płacz. Proszę, poradzimy sobie- zaczął ścierać jej łzy i przytulił ją, najciaśniej jak tylko potrafił.
-Benjaminie, chcą bym jutro ciebie, twoją matkę i siostrę zabiła razem z dwunastoma innymi- zaszlochała.
-Powiedz, co chcą zrobić z maleństwem?- zapytał cicho.
-Jeżeli wykonam jutrzejszy rytuał i … wygrają bitwę we Włoszech, chcą odebrać mi moc. Jeżeli przeżyje, będę mogła odejść. Jeżeli ja przeżyje, przeżyje i ono. Jeżeli przyjmę jego propozycję.
-Ciii spokojnie kochanie- powiedział w jej włosy. –Spokojnie. Powiedz mi wszystko po kolei.
Delikatnie zaczął nią kołysać. Trzymała się go bardzo mocno, a on trzymał ją jeszcze mocniej. Zupełnie jakby mieli zostać rozdzieleni, co nie było pewne. Alexandra zaczęła stopniowo się uspokajać. Jak może postąpić w takiej sytuacji? Musi zniszczyć wszystko, co kocha.
-Powiedz, o jakiej propozycji ci powiedział?- zapytał zdenerwowany. Wyczuła to. Jego mięśnie były strasznie napięte.
Nie odezwała się. Kurczowo trzymała się jego bluzki.
-Alex, jestem tu- powiedział chwytając jej twarz w dłonie. –Powiedz, czego chciał.
-Jeżeli zrobie wszystko co będzie chciał i…. i przeżyję, będę mogła je urodzić, ale chce je…- zamilkła. Nie mogła tego wypowiedzieć. –Będę mogła zostać we Włoszech i objąć tron.
-Jaki tron?- zapytał.
-Jako pierwsza singularis, jestem panią wszystkich z mojej rasy. Jeżeli wszystko pójdzie jak będą chcieli, mogę tam zostać i poślubić innego- zaczęła znowu szlochać na tę myśl.
-Spokojnie- przytulił ją.
-Ja nie chce tego- powiedziała cicho. Nie miała siły już mówić.
-Wiem, wiem- zaczął głaskać jej głowę. –Wiem kochanie, ale będziesz musiała to zrobić- powiedział. Słyszała w głosie całe jego cierpienie. Starał się opanować sytuację, ale wiedział, że jest to sytuacja bez wyjścia.
Nie, nie chciała tego zrobić.
-Benjaminie- odezwała się Kebi. Spojrzał na nią wrogo. Wzmocnił uścisk, by chronić Alexandrę.
-Czego chcesz?- powiedział nieufnie.
-Przykro mi, że do tego dojdzie. Postaram się wam pomóc. Nie po to chroniłam Gabrielę kilkanaście
lat temu, by teraz patrzeć jak cierpi jej córka.
Spojrzał zaskoczony.
-Pomogła mojej mamie i cioci uciec, kiedy ojciec chciał nas skrzywdzić- powiedziała nastolatka.
Zrozumiał. Jego spojrzenie, zmieniło się. Błagało.
-Zrób coś by zmienił decyzję- powiedział niemal błagalnie.
-Postaram się, ale niczego wam nie obiecuję. Nie zawsze mnie słucha.