Translate

środa, 25 lutego 2015

Rozdział 41 Obserwowana

Obudziła się. Od razu poczuła ból ramion i nóg. Ramiona przez używanie mocy, a nogi po upadkach w czasie kolejnych prób. Lubiła go. Zawsze po ciężkich treningach z siatkówki wracała obolała. Ból symbolizował jej ciężką pracę. Teraz mimo jego odczuwania była zadowolona. Postępy będą i już nie mogła się ich doczekać.
Czuła pod policzkiem chłodną klatkę piersiową Benjamina. Już wiedział, że się obudziła. Czuła to. Podniosła głowę i spojrzała na niego. Jak zwykle przywitał ją promiennym uśmiechem:
-Dzień dobry wasza wysokość- powiedział, po czym na dzień dobry ucałował jej wargi.
-Dzień dobry wielki panie i władco- zaśmiała się. Lubiła mu dokuczyć tym przezwiskiem.
-Chyba podoba mi się to twoje stwierdzenie.
-Muszę coś wymyślić Benji- podkreśliła jego zdrobnienie.
-Tylko nie to- powiedział kładąc ją na plecy i przygwoździł jej ręce nad jej głową swoimi.
-Tylko nie co?- uśmiechnęła się szeroko. –Powiedziałam coś nie tak? Benji?
-Możesz wymyślać cokolwiek tylko nie to kochanie.
-Nie rozumiem o co ci chodzi. Jest urocze- powiedziała.
-Jakbyś była faraonem to byś zrozumiała. Jesteś najważniejszą osobą w tym i innym świecie. Powinnaś być uważana za wzór, być poważną, znając się na polityce. Urocze powinno mu być obce.
-Jakoś nie byłeś poważny i nie byłeś wzorem. No dobra, twoi znajomi sądzili, że jesteś wzorem pod względem wypicia największej ilości krwi, czy zaliczenia najwięcej ilości służących.
-Nie prawda- zaprzeczył.
-Benji, nie oszukujmy się. Wygadałeś się, że trzysta w jednym, czysta drugim życiu. Przepraszam, więcej niż trzysta po przemianie.
-Nigdy więcej nie wezmę wina do ust. Jak sprawić byś o tym zapomniała?
-Nie wymażesz mi pamięci. Nie masz takiej zdolności, na szczęście.
-Coś się wymyśli- nachylił się i delikatnie zaczął całować jej szyję. Nawet nie mogła się obronić, trzymał ją za nadgarstki, które miała nad głową. Szczerze? Nawet nie chciała się bronić. Był to tak delikatny dotyk. Westchnęła. Przyłożyła głowę do jego. Był w tym cholernie dobry. Co się dziwić? Ma praktykę z trzech tysięcy lat, no mniej. Większość czasu spędził w sarkofagu.  Pogłębił drapieżniej pocałunki. Zamruczała wręcz jak kotka.
-No dobrze, masz zdolność bym zapomniała- powiedziała.
-Mówiłem- zaśmiał się i szybko odnalazł jej usta.
Jak miło było czuć jego chłodne wargi. Mimo ogromnej siły potrafił okazać delikatność. Tylko ją obdarowywał tym uczuciem, gdyż jako faraon musi być twardy i skupiony na danej sprawie. Tak bardzo się zmienił. Czuła się szczególna, gdyż jako jedyna znała jego tą  piękną i czułą stronę. Pogłębiła je. Stały się bardziej namiętne. Przy nim mogła się zestarzeć, zostać kimś więcej. Mając przy sobie faraona, trudno myśleć o sobie jak o kimś wyjątkowym. Ale on potrafił sprawić, że właśnie się tak ona czuła. Potrafił sprawić, że myślała o swojej inności zaklętej, jak o czymś dobrym, a nie tylko złym. Oderwała się niechętnie od niego. Nastał dzień, musi wstać.
-Wiesz, że muszę już iść- powiedziała.
-Jeszcze pięć minut- powiedział.
-Za półtora godziny muszę być u Kasandry- obroniła swoje zdanie. –Muszę się zebrać i pojechać do niej.
-Nie cierpię kiedy masz rację. Za dziesięć minut będzie Carlisle. Zabierze od ciebie trochę krwi.
-Nie, nie , nie- powiedziała siadając na łóżku i szybko z niego schodząc. Zaczęła ubierać szlafrok.
-Kochanie, to tylko trochę krwi. Igła cię nie zabiję- powiedział do niej wstając z łóżka.
-A właśnie, że zabije- powiedziała wiązując narzutkę.
-Ej, ej- objął ją w pasie. –Nie panikuj. Ty naprawdę boisz się igieł. Przeżyłaś atak Rafaela, wypadek samochodowy, atak Josh’a, mój atak w Egipcie i jeszcze truciznę z mojego więzienia. Uratowałaś Jack’a, a boisz się zwykłej igły?
-Nie śmiej się ze mnie- powiedziała zła. Założyła ręce, jakby miała się zamknąć w sobie.
-Och Alex- westchnął. –Nie zmieniaj się. I tak to w tobie kocham- pocałował jej czubek głowy. –Lepiej się pośpieszmy, im szybciej tym lepiej.

Ubrała się gotowa do wyjazdu na spotkanie z Kasandrą. Założyła jeansy, niebieską bokserkę i białą marynarkę do łokci. Wyglądała w tym bardzo nowocześnie. Na szyję założyła granatową chustę i wisiorek od Benjamina, jak i medalion od mamy, w którym był kamień z jej mocą. Do torebki schowała ksiązki i notatki z zajęć ze szkoły tej, jak i tej poprzedniej z Forks. Zeszła po schodach, Carlisle właśnie przyjechał.
-Dzień dobry, gotowa?- zapytał pogodnie.
-Nie- usiadła na krześle jakby miała karę za złe sprawowanie.
-Nie miej takiej miny zbolałego psa- powiedział do niej lekarz.
-A jaką mam mieć?- zapytała.
-Uśmiechnij się. Zobaczysz dziś małą Alexandrę- zaśmiał się Benjamin.
-Z tą myślą przeżyję.
Szarym pasem ścisnął jej ramię. Wyciągnął strzykawkę i fiolki. Niestety wyciągnął i te, których unikała od małego dziecka, igły. Spojrzała w kierunku okien. Musiała się na czymś skupić. Naprawdę nienawidziła igieł.
-Ściśnij mocno dłoń. Muszę mieć pewność, że znajdę odpowiednie miejsce.
Zrobiła to. Wiedziała, że serce jej przyśpieszyło, kiedy watą namoczył jej miejsce do wkłucia.
Poczuła jak Benjamin kładzie dłonie na jej ramionach. Spojrzała na niego:
-Nie traktuj mnie jak małej dziewczynki- powiedziała.
-Nic takiego nie zrobiłem. To sobie wmówiłaś. Daj dłoń- podała mu ją.
-Możesz poczuć ukłucie- powiedział Carlisle.
Zamknęła oczy. Złotooki zaczął wbijać igłę w naczynie. Poczuła mały ból. Starała się nie patrzeć na igłę. Mocno uścisnęła dłoń Benjamina.
-Naprawdę się ich boisz- stwierdził Benjamin.
-Nienawidzę ich- ucięła krótko. Nie chciała na niego krzyknąć ze strachu, pilnowała się.
-Sądziłem, że to przesadzona wersja. Wybacz- uścisnął lekko jej dłoń.
-No to widzisz. Przyzwyczaj się do moich dziwactw.
-To nic w porównaniu do Belli- odezwał się blondyn. –Bella przed przemianą nienawidziła zapachu krwi, nie lubiła chłodu. A została przemieniona.
-Widzisz? Nie jest z tobą tak źle.
-Dzięki za pocieszenie. Bardzo mi pomogłeś- powiedziała.
Nagle poczuła drugie wkłucie. Ile musiał zabrać krwi?
-Jak dużo jej potrzebujecie?- zapytała.
-Dwie fiolki- odpowiedział lekarz.
-Masz już jakieś teorie? Co może krew zrobić, zdziałać?
Usłyszała jak Cullen wzdycha.
 -Podejrzewamy, że krew Alexandry może wyleczyć.
Jak to mogło się dziać? Przecież wiele się nie różni.
-Jak to? I to wszystko przez moją odmienność?- zapytała z nadal zamkniętymi oczami.
-To nie byle krew Alexandro. Podejrzewamy, że twoja krew może leczyć nie tylko ludzi. Może zadziałać na trucizny stworzone przez radę.
-Jak to?- zapytał zaskoczony Benjamin.
-Chyba pamiętacie dzień, w którym zostałeś uwolniony. Alexandro, zostałaś wtedy ranna przez ostrze z trucizną z jednej z wielu pułapek. Gdyby wampir został zraniony nim, umarłby po miesiącu. Umarł już na zawsze, jako wampir, nie człowiek. Dla ludzi jest on śmiertelny od chwili zranienia. Zaklęci umierają po trzech dniach. Ty miałaś ją ponad dwa tygodnie. Kiedy Benjamin zaniósł cię do mnie, zaczęłaś być umierająca. Potrzebowaliśmy leku dla ciebie. Twoja krew przez ten cały czas cię chroniła. Ale przez to, że długo nie podano ci antidotum, krew zaczęła walczyć z nią. Zaczęłaś umierać. Normalny zaklęty już by nie żył. Dlatego sądzimy, że krew singularis może wyleczyć.
-To znaczy, że będzie można uwolnić wszystkich uwięzionych- powiedział Egipcjanin.
-Tak. Możliwe, że będą chcieli nam pomóc. Będą chcieli zemścić się na radzie.
-Ile potrwają nad nią badania?
-Kilka tygodni. Już możesz otworzyć oczy- powiedział do  nastolatki.
Zrobiła to. Miała przyklejony plaster.
-Było tak źle?- zapytał.
-Było okropnie- powiedziała.
-Przyzwyczaj się moja droga. Musimy odkryć twoją rasę.
-Popieram to, ale wole by obeszło się bez igieł.
***
Wiedziała, że gdzieś on tu jest. Podejrzewała, że ona również jest w okolicy. Mimo tego wszystkiego powinni trzymać się razem. Zobaczyła jak jedzie jego samochód i zatrzymuje się przed czyimś domem. Nie był sam. Koło niego siedziała jakaś szatynka. Rozmawiali. Kim mogła dla niego być? Podejrzewała, że kolejną ofiarą. Wysiedli z wozu. Ku zaskoczeniu kobiety, podszedł do niej i pomógł wyjść. Wziął jej torebkę i zamknął drzwi. Rozmawiali na temat jakiegoś testu, potem o Jakimś Carlislem. Mówił do niej inaczej. Nigdy nie słyszała by tak rozmawiał z kobietą. Czy aby na pewno
nie pomyliła tego mężczyzny?  Uśmiechnęła się do niego, a potem nachylił się i pocałował. Nie robił tego z żądzy, tylko… z czułością? Z uczuciem do niej? Co się dzieje? Objęła go za szyję i tym razem to ona go obdarowała pocałunkiem. Zaczęli iść w kierunku domu. Podejrzewała kim jest dziewczyna, ale nie potrafiła w to uwierzyć. Czy wzrok ją mylił? Próbował zgubić?
***

-Zadzwoń do mnie, a przyjadę po ciebie- powiedział podchodząc do drzwi domu Kasandry.
-Nie musisz mnie wszędzie wozić. Do domu Cullenów jest blisko. Wystarczy, ze przejdę przez las- powiedziała do biego.
-Nie powinnaś nigdzie sama chodzić. Obiecałaś mi coś po wypadku.
-Że nie będę nigdzie sama chodzić, pamiętam. Niech ci będzie- nacisnęła dzwonek koło drzwi.
-Zadzwoń lub napisz. Chce mieć pewność, że będziesz bezpieczna- powiedział Benjamin.
-Nic mi nie będzie. Pamiętaj, że zaklęci nie mogą ujawnić się ludziom. Ja jestem w połowie nim, więc prawo mnie nie obowiązuję. Wszystko będzie dobrze. Nie będziesz mnie miał kilka godzin.
-Te kilka godzin za dużo- pocałował ją.
Nagle otworzyły się drzwi. W drzwiach pojawiła się uśmiechnięta Kasandra.Złote włosy, błękitne oczy, szczupła sylwetka okryta za dużym swetrem. Wyglądała na trochę zaskoczoną, że koło niej stoi Benjamin. Znała go. Poznali się właśnie dzięki niej w szkole. Kiedy udawał ucznia z wymiany.
-Cześć- powiedziała.
-Hej, niech cię uściskam- przytuliła blondynkę. –Jeszcze raz gratuluję siostrzyczki.
-Dziękuję Alex- powiedziała szczęśliwa. –Wejdźcie, zobaczycie ją.
-Dziękuję Kass za zaproszenie, ale będę już się zbierał. Podwiozłem tylko Alexandrę.
-Nie każ się prosić, chodź- szatynka chwyciła jego dłoń i weszli do domu. –Na chwilkę. Wczoraj wieczorem też byłeś zadowolony.
-A wy tak…?- wydawała się lekko zaskoczona. Wiedzieli o co jej chodzi.
-Tak Kassy. Jakoś tak wyszło- uśmiechnęła się do niego, a on objął ją ramieniem.
-Musiałem jakoś zająć się tym dzieciakiem- zażartował.
-Może w końcu nie będziesz pakowała się w kłopoty- mrugnęła do niej okiem.
-Może, lub wpakuję się w większę- zaśmiali się.
-Chodźcie- zaprowadziła ich do salonu. –Mała jeszcze nie śpi- podeszła do łóżeczka małej dziewczynki.
Spojrzała na koleżankę. Wzięła ostrożnie małą dziewczynkę. Była drobna i mała. Spojrzała na nią i Egipcjanina intensywnie brązowymi oczkami. Potem położyła drobną dłoń na podbródku Kasandry.
-Jest śliczna- podeszła do niej i spojrzała na niemowlę.
-Jest cudna. Mama mówi, ze byłam identyczna, kiedy byłam w jej wieku. Odziedziczyła tylko oczy po tacie.
-A jak twój tata zareagował o wieści?
-Ucieszył się. Teraz pojechał po łóżeczko dla niej. Będzie je miała w pokoju rodziców. Na razie ja jej tutaj pilnuję. Mama śpi na górze. Może chcesz ją wziąć?- spojrzała na nią.
-Lepiej nie Kass. Nie wiem jak ją trzymać… jeszcze ją upuszczę.
-Nikomu jej bym nie dała, bo nie mam takiego zaufania. Wiem, że sobie poradzisz- odwróciła się do niej przodem i delikatnie przełożyła dziewczynkę w ramiona starszej Alexandry.
Chwyciła z uczuciem małego człowieka. Główkę oparła na jej ramieniu. Była taka krucha i delikatna. Dziecko patrzyło na nią zadowolone. Uśmiechało się do niej. Nastolatka również.
-Jest urocza- powiedziała. Spojrzała na Benjamina. Patrzył cały zadowolony, ale jakby zmieszany. Wiedziała, o co chodzi. On nigdy nie zostanie ojcem.
Zorientował się, że się domyśliła. Podszedł do niej i spojrzał na dziecko. Ono również uśmiechało się do niego.
-Jest cudowna. Gratuluję Kass- powiedział patrząc na dziecko.
Malutka Alexandra wystawiła rączkę. Starsza dziewczyna chwyciła jej drobną dłoń. Od razu złapała za jeden palec szatynki. Zaczęła się śmiać.
-Lubi cię- powiedziała wesoła Blondynka.
-Kto by jej nie lubił- powiedział Egipcjanin.
-Nie znam takich- zaśmiała się Kasandra. –I obym nie poznała. Zostajesz z nami, czy musisz jednak jechać?
-Muszę, chętnie bym został ale muszę załatwić parę spraw- powiedział kiedy Alexandra oddawała dziecko koleżance.
-Szkoda. To do zobaczenia.
-Jeszcze raz gratuluję- powiedział. Pocałował przelotnie swoją dziewczynę i wyszedł z domu.
***
Wyszedł. Widziała wcześniejszą sytuację. Jak dziewczyna z którą przyjechał trzymała małe niemowlę. Stał koło niej i patrzył na nie. Wyglądali pięknie, jakby była to jedna wielka rodzina. Zmienił się tego była pewna. Tylko jak to się stało? Nie rozpoznawała go. Wsiadł do samochodu i ruszył. Jak to się stało, że nie rozpoznaję osoby, którą się kochało? Spojrzała w kierunku okna, przy
którym siedziały nastolatki. Czy ta biedna dziewczyna wiedziała, kim jest mężczyzna, który ją podwiózł? Dziewczyny zaczęły rozmawiać. Siedząc na ławce w parku naprzeciwko domu, patrzyła i słuchała. Nie powinna rzucać się w oczy.
***

-Chcesz coś do picia?- zaoferowała blondynka.
-Nie dziękuję.
Usiadła na kanapie koło niej. Miały książki do powtórek. Alexandra wzięła najpierw książkę chemiczną. Jeżeli chciała zostać archeologiem, musiała zdać dobrze ten przedmiot.
-Zaczynamy od chemi?- zapytała.
-Pewnie. Mam z nią najwięcej kłopotów.
Otworzyła książkę na pierwszym dziale, kiedy po chwili usłyszała pytanie koleżanki:
-Długo już jesteście razem?
Spojrzała na nią. No tak, niczego nie widziała.
-Jesteśmy razem od grudnia. Dokładnie od dnia moich urodzin. Wcześniej jak to przyznał nie miał odwagi.
-Rozumiem- wyszczerzyła się blondynka. –Znacie się od września, czy nie z bardzo się śpieszycie?
-Znałam go już na projekcie w Kairze. To on był powodem moich zamyśleń.
-Podejrzewałam, że chodzi o kogoś. Ale wtedy byłaś z Josh’em.
Spoważniała. Josh. Zapomniała już o nim. Wtedy był jej wielką miłością, zaledwie tydzień później dowiedziała się prawdy.
-On… jego już nie ma. Był zbyt niebezpieczny. Benjamin nie od niego uratował- powiedziała przeglądając książkę.
-Chciał zrobić ci krzywdę?- zapytała zaskoczona. –Josh wydawał się miły. Mam nadzieję, że Benjamin mu dokopał.
-Można tak powiedzieć, ze chciał. O tak, zajął się nim.
Zaśmiała się, a Alexandra poszła w jej ślady.
-Zrobił to. Jestem mu bardzo wdzięczna za to.
-Słucham, co było dalej. Zaciekawiłaś mnie. Wyglądacie na uroczą parkę. O ile dobrze pamiętam, w szkole nie był tak otwarty na ludzi.
Szkoła. Wydawało się, że to wszystko było lata temu. A minęło zaledwie prawie dwa miesiące.
-Jest już wszystko w porządku. Po prostu miał kłopoty z zaklimatyzowaniem się tutaj.
-Sam w Stanach, a nie w rodzinnym mieście. Rozumiem. A jak jego matka? Polubiła cię?
-Jego matka nie żyję- widać było, że blondynce się głupio zrobiło. –Nie przejmuj się, nie wiedziałaś. Bardzo ją kochał. Ma siostrę. Może i sprzeczają się ale mają siebie. Jeżeli chodzi o jego siostrę, dogadujemy się bardzo dobrze. Chodź pierwsze spotkanie nie było idealne- uśmiechnęła się. -Na początku zawsze rano chodziła nam do sypialni, by zrobić na złość Benjaminowi- zaśmiały się krótko. –Zawsze wymyślała jakiś powód. Ale już się uspokoiła.
-Rozumiem.  Ale zaraz… Mieszkacie ze sobą?
Ups… Musi pilnować się. Jeszcze przypadkiem powie jej za dużo, a nie chce by Kasandra miała kłopoty.
-No tak… Nie chciał bym sama mieszkała w domu. Wiedział, że jestem sama. Mama zmarła, a ojciec nas zostawił. Chciał się mną zaopiekować. I wprowadziłam się do niego.
-Urocze. Ja z Danielem planujemy wspólne mieszkanie.
-To zachęcam cię do niego. Bardzo ono zbliża ludzi. Ale też trzeba się przyzwyczaić.
-Dziękuję za radę. Ale chyba to odstawimy. Chciałabym pomóc rodzicom nad małą- spojrzała odruchowo na swoją siostrę.
-Na pewno są z ciebie zadowoleni. Alexandra będzie miała wspaniałą siostrę.
-Dziękuję Alex- objęła przyjacielsko szatynkę. –Sądzisz, że będę miała z nią dobry kontakt? Jest między nami ogromna różnica.
-Na pewno. Jako sześciolatka nauczysz ją pewnie gry w siatkówkę, będziecie się bawiły na placach zabaw, będziesz czytała jej książki. A kiedy będzie starsza, będziesz ją pocieszać po kłótni z chłopakiem, będziesz go pocuczać by był wspaniały dla niej, pomagała w nauce, żegnała na wyjazd na College. Będziecie wspaniałymi siostrami. Co z tego, że jest między wami duża różnica wieku. Zyskacie porozumienie- powiedziała Alexandra.
Mimo wieku się zrozumiecie- pomyślała. –Tak jak ja z nim.
-Dziękuję Alex, jestem taka szczęśliwa, że jest w śród nas. Bałam się, że coś może się złego wydarzyć. Ciekawe jak to będzie, kiedy my będziemy miały dzieci.
Westchnęła. Wiedziała, że ta chwila nie nadejdzie. Nigdy nie urodzi dziecka Benjamina. Są tego świadomi. Ale mimo tego i tak będą razem, na dobre i złe.
-Coś się stało?- zapytała Kasandra.
-Nie, nic- uśmiechnęła się. –Obyś miała więcej szczęścia z Danielem. Życzę wam wspaniałego chłopczyka lub śliczną córeczkę.
-A ty? Dlaczego jesteś jakby smutna?
-My nie możemy mieć dzieci Kass. Tak wyszło.
-Przykro mi- chwyciła ją za dłoń.
-Nie potrzebnie.Bywa czasem i tak. Może wrócimy do tematu powtórek, bo od narodzin twojej siostry, mówimy o dzieciach jak stare panny- zaśmiały się.
-Masz rację. Dobra od czego zaczynamy?

Siedziały już dobrą czwartą godzinę nad chemią. Miały jej już serdecznie dosyć. Co chwile jakieś kwasy, równania, zasady, substancje obojętne i pełno formułek.
-Mam dość poddaje się- powiedziała Kasandra odkładając wszystkie notatki na stół. Było ich bardzo dużo. Rzuciła ponad dwadzieścia kartek na stolik.
-Dobrze, że zabrałyśmy się za to teraz, a nie tydzień przed, jak planowałyśmy.
-Zaparzę kawy, chcesz?
-Pewnie- poszła z koleżanką do kuchni.
Idąc spojrzała na okno, które było za nimi w czasie nauki. Naprzeciwko był ośnieżony park. Na ławce siedziała jakaś kobieta. Nastolatka miała dziwne wrażenie, że są obserwowane przez nią.
Odwróciła się i poszła do kuchni. Na wszelki wypadek musiała zapytać się koleżanki, czy zna tą kobietę. Kiedy chciała zapytać o to dziewczynę, przypomniało jej się, że przecież osoba za oknem może wszystko słyszeć. Wystarczy, że będzie wampirem. Może po prostu wariuje przez to wszystko? Może jest przewrażliwiona, przez chowanie się i tajemne nauki.
Wzięła telefon. Na szczęście nie były widoczne z kuchni. Napisała na telefonie Czy znasz tą kobietę za oknem? I podała go dziewczynie.
-Co to?- zapytała.
Alexandra pokazała by była cicho. Blondynka zrozumiała, ale nie wiedziała dlaczego. Przeczytała wiadomość. Oddała jej telefon i poszła po kubki. Spojrzała przy okazji przez dane okno. Następnie położyła je i wzięła swój telefon. Napisała: Nie wiem kim jest. Nigdy jej nie widziałam, ale siedzi tam od twojego przyjazdu. Dlaczego pytasz i to tak w dziwny sposób.
Odpisała jej i pokazała: To taki przesąd po dziewiętnastych urodzinach. Dziękuję, że mi to
powiedziałaś. Zamknijmy temat.
Kasandra uśmiechnęła się i wyłączyła sprzęt.
-A jak u Jack’a? –zapytała po chwili. Chyba zrozumiała o co chodzi.
-Wszystko po staremu.
-Pamiętam jak na imprezie po wygranej naszego meczu tańczyłam z nim. Wszystkie miały na niego oko, ale był zbyt nieśmiały. Niedawno był taki cichy, a teraz spotyka się z Callumem. To urocze.
Alexandrze o mało co szczęka opadła na ziemi.
-Skąd wiesz o Jack’u i Callum’ie?- zapytała zaskoczona.
-Wiedziałam ich w parku. Spacerowali, chciałam iść podejść ale nie chciałam im przeszkadzać. Wiedziałam, ze o tym wiesz. Jesteście prawie jak brat i siostra.
-To prawda. On wie?
-Nie. Nie chce by czuł się niezręcznie przy mnie, bo wiem.
-Na pewno tak nie będzie. Przy mnie zachowuje się normalnie. A przystawiał się do Benjamina?- zapytała śmiejąc się pod nosem. –przepraszam, to było wredne ale nie mogłam się powstrzymać.
-Bardzo śmieszne Kassy- powiedział Alex. –Był dla niego miły, nic więcej.
-Rozumiem.
-Czekaj chwilkę, muszę odpisać tylko na sms.
Wyciągnęła telefon i wybrała numer Benjamina. Napisała :
Jesteśmy cały czas w domu Kasandry. Jakaś kobieta obserwuje nas od naszego przyjazdu. Kass nie zna jej.
Wysłała. Musiała go poinformować o sprawie na bieżąco. Tak tworzy się zaufanie.
-Romeo napisał?- zapytała.
Uśmiechnęła się.
-Tak jakby. Niedługo będę musiała chyba wracać.
-To co? Jutro?
-Na pewno. Tak jak dzisiaj, pasuje ci?
-Oczywiście. To może chodźmy dokończyć powtarzać. Będziemy miały mniej na kolejny dzień.
Usłyszały wibracje komórki szatynki. Kass się uśmiechnęła znacząco, a Alexandra szybko odebrała.
Nie dajcie po sobie poznać, że ją widzieliście. Już jadę.
Odetchnęła. Odpisała:
Bądź ostrożny
-Wracamy do powtarzania. Rozumiesz już te wiązania i dlaczego dopisuje się współczynnik?
-Tak wyjaśniłaś mi to rewelacyjnie. Lepiej niż profesorka.
-Cieszę się. Jak będziemy powtarzać matematykę, to ty będziesz mi tłumaczyła- zaśmiały się.
-Ja jestem beznadziejna z chemii, ty z matmy. Dopełniamy się.
-Dosłownie- usłyszały trąbienie auta. Spojrzały przez okno. Benjamin już przyjechał.
-Rozumiem, że musisz już lecieć?
-Muszę. Ale fajnie, że się spotkałyśmy.
-Też się cieszę- wstały. Nastolatka szybko ubrała płaszcz.
-To do zobaczenia Kass. Ucałuj mamę i tatę, a przede wszystkim malutką jak się obudzi.
-Dziękuję, do zobaczenia- pocałowały się w policzek i dziewczyna wyszła.
Benjamin stał tuż przy drzwiach. Kasandra musiała go nie zauważyć.
-Ktoś był w okolicy, ale nie ma go już- powiedział w trakcie przytulania jej na przywitanie by nikt się nie domyślił.
Przytaknęła. Oboje poszli do samochodu. Od razu ruszył.
-Jedziemy do domu czy do Cullenów?
-Wracamy do domu. Rafael twierdzi, że ich dom jest zbyt odsłonięty. Łatwo go znajdą, a bez ciebie nic im nie zrobią. Nie ma dowodów. Kiedy zauważyłaś, że jesteście obserwowane?- powiedział rozglądając się czujnie.
-Krótko przed napisaniem do ciebie. Nie słyszała nas. Nie wiem, dlaczego zniknęła.
-Jak wyglądała? W co była ubrana.
-W czerń. Miała na sobie coś podobnego do peleryny. Nie przyjrzałam się jej. Nie chciałam by to zauważyła.
-Dobrze zrobiłaś. Ale jeżeli masz rację, ze była tak ubrana mamy kłopoty.
-Dlaczego?
-Za moich czasów tak ubierała się rada- spojrzał na nią poważnie.
Przestraszył ją. Jak mogli tak szybko wpaść na ich trop? Przecież byli w okolicach Hiszpanii. Zdenerwowała się. Muszą coś zrobić. Rada poszukuje ich oboje.
-Musimy się ukryć na kilka dni w domu. Musisz odwołać spotkania z Kasandrą. Ona na szczęście niczego nie wie. Zrozumieją od razu.
-Zadzwonię do niej na miejscu. Cleo jest w domu?
-Tak, powiedziałem jej o tym. Właśnie wraca do domu.
-To dobrze- odetchnęła z małą ulgą.
Poczuła jak chwyta jej dłoń. Spojrzała na niego.
-Będzie dobrze, ok.?
-Tak, wszystko będzie dobrze- uśmiechnęła się do niego delikatnie.
***
Byli już w domu. To ją uspokajało. Ich oaza spokoju i bezpieczeństwa.
-Pójdę zobaczyć okolicę. Zaraz będę.
-Dobrze, tylko uważaj.
Posłał jej uspokajający uśmiech i zniknął. Odetchnęła pełną piersią. Była tu, w tym domu. Benjamin zaraz wróci, potem Cleo i przeczekają to. Jak rada mogła wpaść na ich trop? Przecież bogowie ochraniają ich dom. Dają bezpieczeństwo. Poszła do swojego pokoju. Musiała się przebrać, zimno jej było w tym stroju. Wzięła brązowy ciepły sweter i jasnobrązowe spodnie. Cleopatra uważała, że są złote, dla niej były w kolorze jasnego brązu.
Zeszła na dół. Żadne z rodzeństwa nie wróciło. Martwiła się. W więzi nie wyczuwała żadnego bólu ani cierpienia, więc była pewna, że Egipcjaninowi nic się nie stało.
Usłyszała otwierające się drzwi. Szybko poszła w tamtym kierunku. Cleo wróciła.
-Cześć. Nic się nie wydarzyło zlego?- zapytała ściągając płaszcz.
-Nic, jeszcze. A ty? Nie miałaś problemów z powrotem?
-Nie miałam. Byłam ostrożna, nikt mnie nie obserwował. A gdzie jest Benjamin?- zapytała lekko przestraszona.
-Sprawdza okolice. Chciał się upewnić, że nikogo nie ma w okolicy.
Drzwi się otworzyły i wszedł właśnie on.
-Nikogo nie było.
Cleo odetchnęła.
-Idę do siebie. Nie narozrabiajcie- powiedziała i zaczęła iść po schodach.
Alexandra usiadła na kanapie, natomiast Benjamin cały spięty spojrzał na drzwi balkonowe.
-Po co wychodziłyście z domu, kiedy mnie nie było?
-Ja wróciłam, nie wiem o co ci chodzi.
-Nie wychodziłam Benjaminie- powiedziała Alexandra podchodząc do niego.
-To czyje są te ślady?- spojrzała tam gdzie on. Za oknem były kobiece ślady. Chodziła na obcasach. To musiała być ta sama osoba.
-Żadna z nas nie wychodziła- powiedziała Cleo podchodząc do nich.
Benjamin otworzył szklane drzwi i wyszedł na dwór. Za nim od razu poszły dziewczyny. Ogród był taki jak zwykle. Cały ośnieżony, tylko te ślady…
-Pójdę sprawdzić bok domu- powiedziała Cleo.
-Zaczekaj- ale już jej nie było. –Zawsze musi coś robić głupiego. Nie rozumie, że sprawa jest poważna.
Przeszli dalej. Chwyciła się za ramiona, by nie tracić ciepła. Przeszła pomiędzy drzewami, od razu był przy niej Benjamin.
-Powinnaś wrócić do domu- powiedział.
-Nie bój się o mnie. We dwoje jesteśmy w tarapatach- powiedziała rozglądając się.
Chwycił jej rękę dla pewności. Chciał by czuła się bezpiecznie.
Zatrzymali się. Nagle Benjamin zesztywniał.
-Co się dzieję?- zapytała.
-Ona jest blisko. Ten sam zapach…
Skupiła się i nasłuchiwała. Miała wrażenie, że ktoś jest za nimi. Niczego nie słyszała, ale coś jej to mówiło. Odwróciła się, a chłopak zrobił to samo. Dalej stała kobieta. Ta sama. Była w czarnej sukni i pelerynie. Na głowie miała kaptur i nie widziała jej twarzy. Widać było jej proste czarne włosy. Były długie. Wiedziała, że patrzy na nich.
Benjamin instynktownie stanął przed nią. Chciał obronić ją przed nieznanym i niebezpiecznym. Wiedziała, że jest gotowy na każdy ruch.
-Czego chcesz?- zapytał warcząc wręcz na nieznaną.
Nie odezwała się. Zupełnie jakby im się przyglądała. Spojrzała na nią. Nie widziała jej oczu, ale wiedziała, czuła to, że kobieta na nią spojrzała. Zmocniła uścisk na dłoni Benjamina. Trzymała się niej wręcz kurczowo. Chłopak również wzmocnił uchwyt. Również był zaniepokojony.
-Zapytałem, czego chcesz?- warknął. Nie lubiła tego. Stawał się taki tylko wtedy, kiedy groziło im niebezpieczeństwo.
-Nie każ mi ciebie zabijać- dodał zniecierpliwiony.
Usłyszeli melodyjny śmiech kobiety. Zaśmiała się pod nosem.
-Nigdy byś na mnie nie podniósł ręki- powiedziała i ściągnęła kaptur z głowy.
Benjamin cofnął się kilka kroków w tył. Cały czas trzymał ją by była za nim, zakryta. Był wręcz sparaliżowany. Co ona mu robiła?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz