Translate

sobota, 14 lutego 2015

Rozdział 40

Westchnęła. Za kilka chwil miała być w domu przyjaciół i poznać mężczyznę, który będzie odpowiedzialny za jej rozwój mocy jak i bezpieczeństwo. Nie musiała się obawiać. Carlisle od zawsze ma zaufanych przyjaciół i na pewno, nauczyciel nie zdradzi, czy nie będzie podejrzany. Od jej świadomości ile czai się niebezpieczeństwa, stała się bardzo nie ufna. Wierzyła tylko garstce przyjaciół, a przede wszystkim Benjaminowi.
-Twoje serce przyśpieszyło Alex- powiedział zza kierownicy jej Egipski książę.
-Wiem, przepraszam- zdołała tylko powiedzieć.
Jak ona by się zatraciła bez niego. Dziękowała w duchu, że zgubiła się w jego świątyni.
Poczuła jak chwyta jej dłoń. Spojrzała na niego. Patrzył na nią krzepiąco z nutą powagi. Jemu też nie było do śmiechu.
-Poradzisz sobie na sto procent. Nie przejmuj się- powiedział.
-Łatwo ci mówić. Od tych eksperymentów Rafaela na mojej mocy, nie używałam jej. Ostatni raz to było…- zamyśliła się na chwilę- w dniu kiedy użył na mnie tej klątwy.
-Ale ją masz. Może i jest osłabiona ale potrafisz nią władać. Carlisle na pewno rozmawiał z tym nauczycielem i wyjaśnił mu całą sprawę.
-Można mu ufać?- zapytała nie pewna.
-Jeżeli Carlisle mu ufa, ja też.
Dojechali pod dom Cullenów. Ciężko westchnęła. Musi sobie poradzić. A właściwie, czego się bała? Że sobie nie poradzi? Że okaże się zbyt słaba? Nie, bała się tego, iż rzekomy nauczyciel nie będzie mógł rozgryźć jej mocy. Jest w końcu inna niż zwykli zaklęci. Jest singularis, dzieckiem wyjątkowym.
Wyszła z wozu. Od razu był przy niej Benjamin. Chwyciła go za rękę i wkroczyli do domu wampirów.
Jak zwykle, było tam ciepło i przytulnie. Byli Esme, Carlisle, Nessie i Jacob nawet Jack i niestety Rafael. Koło szyby balkonowej stał jakiś mężczyzna. Rozmawiał właśnie z Esme i Carlislem. Był wysoki, w wzroście lekarza. Miał krótkie włosy do ramion, które zakrywały mu jedno oko. Wyglądały na postrzępione. Ubrany w czarne spodnie i innego rodzaju kurtkę, wyglądała trochę jak płaszcz czy peleryna. Kurtka sięgała mu do łokci. Od nich do dłoni miał jakieś tatuaże, symbole zaklętych. Musiał już długo żyć. Pamiętała je. Carlisle jej pokazywał z ksiąg. Rysował je, kiedy się przemieniała. Od razu spojrzeli na nią i Benjamina. Mężczyzna wydawał się jakby zaskoczony. Zupełnie jakby nie dowierzał, że ją widzi. Starała się nie patrzeć na niego i udało się dzięki Renesmee, która podeszła do niej i objęła przyjacielsko.
-Cześć Alex, jak się czujesz?- zapytała zadowolona.
-W porządku. Reszta na polowaniu?-przyjaciółka przytaknęła ruchem głowy. Uśmiechnęła się do niej.
Spojrzała na swojego brata. Cały czas patrzył w ich kierunku. Nie zamierzała zaszczycić go rozmową. Zignorowała go. Spojrzała na Jack’a. Był w dobrym nastroju:
–Co ty tu robisz?- zapytała go.
-Miałaby ominąć mnie taka zabawa?- powiedział zadowolony i uściskał ją.
-Nie śmiej się na zapas, pamiętaj, że będę się uczyć, mogę nawet na tobie.
-Możesz do tego wykorzystać Rafaela- powiedział cicho do jej ucha.
Benjamin cicho się zaśmiał. Musiał widocznie to usłyszeć.
-Zapamiętam tą radę- uśmiechnęła się. –Jak twoja rana?
-Już jej nie mam. Carlisle potrafi zdziałać cuda.
-Bez przesady- usłyszeli głos lekarza. –Jesteś po prostu odporny na takie typu wypadki. Witaj Alexandro- posłał jej uśmiech. –Miło cię widzieć. Poznaj Margona. Przez najbliższy czas będzie cię zaznajamiał z wiedzą zaklętych. Margonie, to twoja podopieczna, Alexandra.
-Dziękuję, że zgodził się pan nam pomóc, szczególnie mi- powiedziała, kiedy chwycił jej dłoń na przywitanie.
-Nie ma o czym mówić. To zaszczyt pracować z kimś podobnym swojej rasy. Na pewno będzie się nam świetnie pracowało- miał przenikliwe czarne oczy. Zupełnie jak dwa czarne węgielki. Spojrzał na Benjamina- rozumiem, że to ty musisz być tym faraonem, którego uwolniła Alexandra?
-Tak, Benjamin- uścisnęli sobie dłoń.
–Może zacznijmy od zaraz? –powiedział do zgromadzonych. -Przed domem już wszystko na nas czeka- wskazał dłonią wyjście przez okna balkonowe.
Przytaknęła głową. Ona wraz z Benjaminem i małżeństwem poszli w tamtym kierunku. Niczym się nie różniło prócz dziwnym zjawiskiem. Przed lasem był olbrzymi prostokąt bez śniegu. Dookoła było go pełno. Nad polem była jakby kopuła. Widziała ją. Była stworzona z mocy.
-Widzisz ją?- zapytał mężczyzna.
-Tak- przyznała.
-Co ona ma widzieć?- zapytał Jack.
-Poświatę nad wyznaczonym polem. Każdy zaklęty zaklęta ją powinien widzieć, tak jak zaklęci pozbawieni mocy mający magiczny medalion, tak jak twój brat, Alexandro- dodał na końcu odpowiedzi.
Mało mnie on interesuje- pomyślała.
-Wejdź do niej- poprosił nastolatkę. Zwrócił się teraz do zgromadzonych- możecie nie słyszeć za pierwszym razem przebiegu naszych rozmów. Ta kopuła chroni przed usłyszeniem ich przez nieproszonych. Jako jej przyjaciele możecie słyszeć, lecz trzeba się na nas skoncentrować. Kto jest z nią powiązany więzią?- zapytał.
-Ja jestem z nią połączony- odezwał się Benjamin.
-Będziesz słyszał wszystko, dzięki połączeniu-powiedział.
Przytaknął ruchem głowy.
-Nie będziemy wam przeszkadzać- powiedział Carlisle.
-Powodzenia kochanie- powiedziała Esme i weszli w głąb domu.
-Idziemy oglądać telewizor- powiedziała Nessie biorąc Jack’a za rękaw bluzy.
-Baw się dobrze- spojrzał na nauczyciela. –Proszę jej nie oszczędzać. Jest straszną Spryciula i lubi iść na skróty.
-Zrobię wszystko co w mojej mocy- uśmiechnął się życzliwie.
-Dzięki Benjaminie. Jutro będziesz mnie siłą wyciągał z łóżka.
-Poradzisz sobie- pocałował ją delikatnie w różowe usta. –Powodzenia- poszedł w kierunku domu.
-Zaczynamy?- zapytała.
-Jesteś gotowa?
-Nigdy nie będę- powiedziała wchodząc w niewidzialną dla innych kopułę.
-Praktykowałaś już jakieś zaklęcia?- zapytał przyglądając jej się.
-Obroniłam się przed bratem, wyciszam rozmowę, kiedy nie chcę by ktoś słyszał, wyłączam lub włączam przedmioty, otwieram lub zamykam je. To chyba już wszystko.
-A telepatia? Wizję?
Zamilkła. Musiała się zastanowić.
-Miałam coś na wzór wizji przed uaktywnieniem się mocy, znaczy, przed przemianą. A telepatie? Nie sądzę, Benjamin zna jedynie moje uczucia jakie doświadczam w danym momencie, a ja jego przez więź.
-Rozumiem. Wiesz, że to połączenie jest rzadkością? Nikt prawie nie miał takiego kontaktu. Jeżeli ktoś je miał, to były to małżeństwa, narzeczeństwa, które bardzo się kochały. Z tego co widzę, kochacie się.
Uśmiechnęła się pod nosem lekko zawstydzona. Nie chciała opowiadać o swoim związku nowo poznanej osobie.
-Ale, kiedy się łączyliśmy byliśmy prawie dla siebie obcy. Nic nas nie łączyło.
-To znak moja droga. Znak, że będąc razem zachowujecie równowagę. Jesteście jednym. Rozumiem, ze dla młodej dziewczyny jak ty to niezbyt lubiany temat do rozmowy z nowo poznanym nauczycielem- uśmiechnął się. –Zacznijmy od tego co już umiesz. Utwórz armę.
Arma. To słowo z łaciny. Wiedziała co ono oznaczało. Arma to tarcza. Wyciągnęła obie dłonie jakby się opierała o mur. Po chwili pojawiło się błękitne światło i pojawiła się prostokątna ściana w kolorze mocy. Margon wyglądał wręcz na zahipnotyzowanego. Był zafascynowany jej mocą. Opuściła ręce i tarcza zniknęła. Patrzył na nią lekko oszołomiony.
-Jest błękitna- stwierdził.
-Tak. To źle?- zapytała lekko zdezorientowana.
-Nie, oczywiście. To stwierdza tylko fakt o twojej…- zamilkł na chwilę. –Twojej wyjątkowości. Nikt nie miał takiej mocy. Zazwyczaj są czerwone, zielone lub złote. Nigdy nie widziałem błękitnej. To tylko świadczy o twojej wyjątkowości.
-Jeżeli miałabym być zaklętą, to normalną jak inną niż singularis- powiedziała cicho.
-Dlaczego?- wydał się zainteresowany.
-Przez to wszyscy moi bliscy są zagrożeni. Nie mogę prowadzić normalnego życia, bo jestem poszukiwana. Bo chcą ze mnie zrobić mordercę i potwora.
Zamilkł. Czyżby głupio mu się zrobiło? Jego mimika pokazywała zamyślenie. Nie chciała tak ostro zabrzmieć.
-Przepraszam. Może wrócimy do lekcji?
-Oczywiście. Porozmawiamy kiedy indziej. Mamy dużo czasu. Tarczę masz opanowaną, czas na pojedyncze ataki bloków i ataków.
***
Kolejny czar, kolejna próba, kolejna porażka. Wyćwiczyła już każdy ruch obrony i ataku. Niestety, miała problem z zapanowaniem mocy w trakcie obrony. Na szczęście po kolejnej godzinie, po jej zawzięciu, szło coraz lepiej. Miała właśnie stoczyć pojedynek z Margonem. Musiała wykorzystać moc w praktyce. Akurat musieli wrócić Cullenowie. Emmet zadowolony stał na werandzie i
obserwował jej postępy. Od czasu do czasu coś głupiego mówił w stylu ,,Dawaj księżniczko’’ lub ,,Co tak słabo?’’ Wiedziała, że musi świetnie się bawić. Od razu dołączył do niego Benjamin. Po ich przyjściu przyszła również siostra Benjamina. Również patrzyła na jej lekcję. Niestety, koło niej był Rafael.
Chciała przećwiczyć jeszcze jedną obronę. Musiała wymienić króciutką formułkę Vindica me de lumine, co oznaczało, obroń mnie o świetle. Polegało to na pojawieniu się kuli, w jej przypadku błękitnej, która miała na celu sprawić, by przeciwnik jej nie zauważył na kilka sekund. Nie wychodziło jej to.
-Skup się na niej, musi cię posłuchać- powiedział Margon.
Podniosła dłonie. Wypowiedziała dane słowa. Kula zaczęła się tworzyć. Uśmiechnęła się delikatnie. Była pomiędzy jej dłońmi. Oddaliła się od niej o pół metra i… znowu zniknęła. Znowu jej nie wyszło.
-Cholera- powiedziała pod nosem zła na siebie.
-Za dużo od siebie wymagasz- powiedział nauczyciel. –Masz zbyt dużo myśli. Musisz oczyścić umysł. Skup się.- powiedział delikatnie. Ten człowiek chyba nie umiał krzyczeć. Wydawał się bardzo miły.
-Zbyt wszystkim się przejmujesz Alex- usłyszała jak mówi do niej Rosalie.
-A jak nie mam?- zapytała zła. Nie panowała nad tym. Musiało jej się udać. Musi to opanować. Musi. Rada w każdej chwili może wrócić. A każde zaklęcie się przyda.
-Ja chyba mam rozwiązanie- usłyszała głos Benjamina.
Zszedł z werandy i podszedł przed kopułę. Zatrzymał się i zapytał Margona:
-Mogę przez nią wejść?
-Oczywiście.
Podszedł do niej od tyłu i chwycił ramiona. Spojrzała na niego przez ramię. Co on kombinował? Nachylił się nad jej uchem i szepnął to, co miał do powiedzenia. Uśmiechnęła się. To może zadziałać.
-Jesteś bardzo pomysłowy- powiedziała.
-Spróbuj. Zobaczymy- powiedział. Pocałował jej czoło i wrócił do przyjaciół. –Jeżeli to nie pomoże to nie wiem- dodał.
Odetchnęła i zaczęła od nowa. Pomiędzy dłońmi powstawała błękitna kula. Zrobiła się w kształcie piłki tenisowej. Oddaliła się od niej o metr. Nagle zaświeciła się oślepiającym blaskiem i poleciała na wszystkie strony. Zupełnie jakby była kroplą deszczu, która odbija się od szyby. Margon zasłonił oczy. Chciał spojrzeć, ale nie mógł. Dopiero po chwili udało mu się.
-Brawo. Udało ci się – powiedział zadowolony.
-Super dziewczyno- krzyknął do niej Jack.
-Co jej obiecałeś?- zapytał Emmet.
-Że zabiorę ją na kolejne zakupy i nie będę prosił o wcześniejsze wyjście- powiedział.
-Stary zwariowałeś?!- powiedział Emmet. –Niezły z ciebie zawodnik.
-Bardzo urocze. Zabierzemy się z wami- zaśmiała się Alice.
Uśmiechnęła się. Nie tylko jej to sprawiło radość. Margon był widocznie zadowolony.
-Dobrze. Sprawdźmy teraz to w praktyce. Wszystkie zaklęcia z dziś. Po tym będzie koniec jak na ten dzień.
-W porządku- powiedziała ustawiając się w gotowej pozycji.
Margon zrobił ponownie. Nagle szybkim ruchem uderzył w jej kierunku iskry. Szybko stworzyła tarczę, która pochłonęła je. Potem zniknęła i wyczarowała małe kule o szybkim locie. Obronił się nimi, ale jedna uderzyła go w ramię. Zrobił dwa kroki w tył. Po czym szybko zaatakował. Uderzył z mocniejszą siła. W tym samym momencie również wystrzeliła atak. Zderzyły się w połowie drogi i zaświeciły się oślepiającym blaskiem. Margon to wykorzystał i uderzył ją mocą. Uderzył w bark przez co zrobiła krok w tył i upadła na plecy. Delikatnie zabolało. Widziała niespokojny ruch Benjamina. Jak zwykle, bał się o nią i jej bezpieczeństwo.
-Dalej mała, wygrasz to- krzyknął Emmet.
Szybko wstała. Skrzyżowała ręce przed sobą i moc rzucona przez nauczyciela przepłynęła do niej. Zyskała trochę mocy. Wyczarowała arme, gdyż rzucił kolejne zaklęcia. Arma je przyciągnęła i wyłapała. Alexandra chciała by zniknęła, więc musiała zrobić ruch ręki w dół. Ale zrobiła to zbyt szybko i zrobiła ją w bok. Nagle arma wraz z mocą przeciwnika uderzyła w mężczyznę. Margon upadł na ziemię z trzy metry dalej. Z mieszanką zaskoczenia i przerażenia zakryła usta dłońmi. Jak to zrobiła? Tego jej przecież nie uczył. Nie miała o tym pojęcia.
-Jesteś cały?- zapytała podchodząc do niego.
Szybko podszedł do niego Rafael. Kiedy stanęła nad nauczycielem, pomogła mu wstać wraz z bratem.
-Jestem cały- powiedział spokojnie.
-Masz zdolną uczennice- pochwalił ją Carlisle schodząc w werandy.
-Tylko, że zrobiła coś czego nigdy nie widziałem- powiedział stając o własnych siłach.
-Co masz na myśli?- zapytał Jasper.
-Żaden zaklęty tak nie potrafi- odezwał się Rafael.
Nastała cisza. Jak to inni tego nie potrafili?
-Nikt nie potrafi przejąć czyjejś mocy i wykorzystać jej przeciw jemu właścicielowi. Nie istnieje taka zdolność.
Patrzyła na niego zdezorientowana. Jak mogła coś takiego umieć?
-Moc singularis?- zaproponował złotooki.
-Najwyraźniej. Alexandro musisz się pilnować. Twoja moc jest większa niż ci się zdaję. Nigdy czegoś takiego nie widziałem- powiedział szczęśliwy.
Nie rozumiała tego. Jak może się cieszyć z tego? Przecież skoro jest silniejsza to rzuca się jej odmienność.
-Nie przejmuj się, powinnaś się cieszyć. Za kilka tygodni będziesz mogła wszystko z nią zrobić- zaśmiał się ponownie.
-No dobrze. Na dzisiaj koniec. Nie możesz od razu zacząć w pełni lekcji, to byłoby zbyt wymagające. Nawet jak na singularis- powiedział Carlisle kładąc dłoń na ramieniu Margona. Zaczęli iść w kierunku domu.
Spojrzała na Rafaela. Patrzył na nią dziwnym spojrzeniem. Zupełnie jakby się czegoś obawiał i jednocześnie podziwiał.
Odwróciła się od niego i zaczęła iść na werandę do bliskich.
-Byłaś niezła mała- odezwała się Celo- uważaj braciszku. Jest groźniejsza od siebie.
Przewrócił oczami. Zaśmiała się, nie cierpiał swojej siostry.
-Nikt nie jest groźniejszy od ciebie- przytuliła się do niego.
-Słuchaj się jej ma rację- powiedział zadowolony Benjamin mocno ją obejmując. Spojrzał na nią i delikatnie pocałował.
-Mocno się poobijałaś?- zapytał Jacob.
-Nie jest tak źle. Gorzej będzie jutro- powiedziała zadowolona z postępów.
-Pamiętasz ten ból mięśni po obozie?- zapytał Jack. –Powiesz mi jutro czy to ten sam ból.
-Żebyś ty go zaraz nie odczuł na twarzy Jack- pokazała mu język.
-Mała groźna Alex- zaśmiał się pod nosem.

Po lekcji z Margonem, Jacob wymyślił by zrobili ognisko. Teraz o zmroku siedzieli przy ognisku, które dawało jedyne światło w okolicy. Siedzieli wszyscy. Śmiali się i rozmawiali, zupełnie jakby czarne chwile nie istniały w ich wspólnym życiu. Cleopatra rozmawiała z Rafaelem, Cullenowie pomiędzy sobą i innymi. Ona zaś siedziała na kolanach Egipcjanina oparta o niego. W dłoni trzymała butelkę soku pomarańczowego.
-Alexia na pewno nie chcesz czegoś mocniejszego?- zapytał Jacob.
-Nie dziękuję. Miałam już małą przygodę z alkoholem i to mi wystarczy, dzięki- w czasie odpowiedzi Benjamin uśmiechnął się. Wiedziała, że jemu też przypomniała się wigilia i to, co robili przez brak trzeźwości.
-Chyba nie jesteś w ciąży?- zażartował Jack.
Połowa towarzystwa wybuchnęła śmiechem.
-Nie Jack, nie jestem. Ale dziękuję za troskę.
-Do usług.
-Alexandro będę miał do ciebie sprawę- odezwał się Carlisle.
-Jaką?- zapytała spoglądając na niego.
-Skoro dziś ujawniłaś swoją nową zdolność, możesz mieć ich więcej. Będę potrzebował twojej krwi do sprawdzenia.
-Dlaczego?- zapytała Alice.
-Możliwe, że moc mogła coś w niej zmienić- odezwał się Margon. –Może mieć jakieś inne właściwości niż zwykła krew ludzka, czy zaklętej.
-To były tylko przesądy mówione przez prorokinie kilka lat temu- odezwał się Rafael.
-Wtedy były uważane za przesądy. Ale sam dziś widziałeś, że twoja siostra ma inne zdolności, to też były mowy wyroczni. Skoro to się sprawdziło, może i prawdą jest krew, która może być zbawienna.
-Zazdrosny?- powiedziała złośliwie Rosalie.
-Niby o co?- zapytał nieufnie Rafael.
-O to, że twoja siostra zgarnęła wszystko co najlepsze, mimo młodego wieku.
-Jakoś przeżyję. Dzięki temu jestem normalny.
-Szczególnie w sytuacji, kiedy chcesz kogoś zabić- powiedziała Alexandra sama do siebie.
-Będziesz mi to wypominać cały czas?- powiedział zniecierpliwiony.
Spojrzała na niego nieufnie:
-Tak. Będę ci to wypominała do końca mojego życia, a nawet dłużej.
-Można wiedzieć o co ten spór pomiędzy bratem, a siostrą?- zapytał nauczyciel.
-Nie mają zbyt dobrych kontaktów- powiedział Emmet.
-Dziwisz się? Mój brat chciał mnie zabić. Powinnam go za to kochać do końca życia- powiedziała sarkastycznie- a na dodatek, prawie zabił Jack’a. Już  mu za to podziękowałam- dodała sarkastycznie.
-Przeprosiłem- obronił się.
-Benjamin weź mnie stąd bo zaraz go uduszę- powiedziała przez zęby.
-Uspokój się. Nie warto- powiedział cicho by nikt nie usłyszał. –Jeżeli cię to pocieszy, też walczę z chęcią rzucenia się na niego.
Uśmiechnęła się. Wiedział co powiedzieć, by ją ustabilizować.
-Kiedyś się pogodzicie- powiedział Margon. –Problemy zbliżają nawet najbardziej skłócone rodzeństwo.
-Jake?- zawołał wilkołaka Emmet- robimy zakłady?
-Ile stawiasz, że się nie pogodzą?- zapytał rozbawiony chłopak.
-Sto.
-Umowa stoi- zaśmiali się.
-Jesteście nienormalni- powiedziała Alexandra.
-Mimo tylu lat nadal zachowujecie się jak dzieci- powiedziała uśmiechnięta Esme.
-Taki jest urok dzieci kochanie- objął małżonkę ramieniem. -Wracając do twojej krwi Alexandro. Musiałbym ją pobrać jak najszybciej.
-Nie- powiedziała blada.
Spojrzeli na nią zaskoczeni.
-Boi się igieł- powiedział Jack.
-Zamknij się- powiedziała Alexandra.
-Spędzasz czas z postaciami z horrorów, a boisz się igły?- zapytał Jasper.
-Nie śmiej się. Ona jest okropna. Już wolę kolejny trening niż igłę- schowała się w ramionach Benjamina.
Wszyscy zaczęli się śmiać, nawet ona.
-Obiecuję, że nie będzie bolało- powiedział złotooki.
-Na pewno?- zapytała.
-Tak, na pewno.
-Niezwykła dziewczyna. Powiedziałbym, ze niczego się nie boisz, a tu taka niespodzianka- uśmiechnął się do niej nauczyciel.
-Lubię zaskakiwać- uśmiechnęła się.
-Wybaczcie na chwilę. Muszę odebrać- powiedział Jack biorąc telefon. Poszedł parę metrów dalej.
-Kiedy masz egzaminy Alexandro?- zapytała Esme.
To było miłe. Pytała się o tak prostą rzecz przy tych trudnych. Zupełnie jak matka.
-W ostatnim tygodniu stycznia. Muszę zacząć powtarzać. W zamian za to, że nie będę chodzić do szkoły przed nimi, będę uczyć się w domu. Tak jak większość.
-Egiptologia i przedmioty ścisłe?- zapytała.
Przytaknęła ruchem głowy. Pamiętała.
-Idealnie się dobraliście. Licze Benjaminie, że zajmiesz się jej wiedzą na temat twojego kraju.
-Nie muszę. Wie wszystko, nawet więcej niż ja- zaśmiał się krótko.
-Aż tak dobrze znasz tą kulturę?- zapytał Margon.
-Uczę się o niej od piątego roku życia. A przy nim nie da się nie kochać tego kraju- pocałowała o przelotnie.
-A myślałem, że taką miłość będę widziała tylko w filmie- westchnęła Cleopatra.
-Bardzo blisko jest filmu. Wampiry, wilkołaki, czarownice…- stwierdził Jack przychodząc, przez co pojawiły się uśmiechy.
-Kiedy następna lekcja?- zapytała.
-Proponuje po oddaniu drobinki twojej krwi- uśmiechnął się. Rozbawiało go to, że boi się igły.
-To znaczy kiedy?- zapytała.
-Za dwa dni? Musisz spotkać się jeszcze z koleżanką w kwestii egzaminów- przypomniał jej.
-Skoro mowa o Kasandrze- zaczął Jack. –Chodź Alex, ona ma coś ci do powiedzenia przez telefon.
Wstała zaskoczona i wzięła od niego komórkę. Odeszła parę metrów dalej i przyłożyła aparat do ucha:
-Halo? Kass?
-Cześć Alex- powiedziała zadowolona.
-Cześć. Jack mówił, że chciałaś ze mną rozmawiać. Wszystko w porządku?
-Nawet lepiej niż w porządku. Urodziła mi się siostra- powiedziała.
Zatkało ją. Wiedziała, że jej mama jest w ciąży ale zupełnie zapomniała.
-Gratuluję!- powiedziała dzieląc się szczęściem koleżanki. –Cieszę się. Wszystko z nią w porządku? Jak twoja mama? Dobrze się czuję?
-Tak. Obie są zdrowe. Mała jutro wyjdzie ze szpitala z mamą. Są w tak dobrym stanie, że lekarz stwierdził, że dziś mogą wyjść. Ale jednak kazał im zostać na wszelki wypadek.
-Jak dała jej na imię?- zapytała zaciekawiona.
-Dała jej twoje imię Alex.
Zamilkła. Naprawdę? Dała jej, jej imię?
-Tyle dla mnie zrobiłaś Alex. Dzięki tobie dostałam propozycję studiów na Manhattanie. Chcą bym grała w reprezentacji kraju. To dzięki tobie, gdybyś nie uparła się i nie sprzeciwiła trenerowi, nie zauważyliby mnie.
-Kass to był czysty przypadek. Chciałam byś zagrała, bo wiem, że jesteś w tym dobra. Ale to nie powód by nazwać ją moim imieniem…
-Jest. Jesteś wspaniałą osobą. Zaproponowałam mamie to imię, spodobało się jej. Mała ma takie imię jak ty i jestem z tego zadowolona.
-Dziękuję Kass- starła pojedyńczą łzę z policzka. Wzruszyła się szczęściem koleżanki. –Co z materiałem powtórzeniowym? Przekładamy nasze spotkanie z powtórkami do egzaminów?
-Nie. Przyjdź. Powtórzymy razem materiał, a przy okazji chce ci pokazać małą. Jest śliczna.
-Nie mogę się doczekać Kass. Ucałuj mamę i malutką. Jeszcze raz gratuluję.
-Dziękuję Alex, wiem, że mogę zawsze na tobie polegać. Do zobaczenia.
-Do zobaczenia- zakończyła rozmowę.
Schowała telefon do kieszeni spodni. Była szczęśliwa nowiną koleżanki. A najbardziej chwytało ją za serce, że była inspiracją do nadania imiona dziecku. Niebawem miała zobaczyć szkraba. Tą myślą motywowała się, by jak najszybciej przyjechać do Kasandry.
Wróciła nad ognisko. Wyciągnęła telefon i podała go Jack’owi. Usiadła Benjaminowi na kolanach, tak jak wcześniej. Od razu zauważył, że łza jej się wymknęła.
-Coś się stało?- zapytał obejmując ją, kiedy usiadła.
-Oj stało się, stało- powiedziała.
-Co? Coś poważnego?- zapytała Alice.
-Nessie, pamiętasz Kasandre?
-Oczywiście, spędzałam z nią dużo czasu, dlaczego pytasz?
-Dziś urodziła jej się siostra- powiedziała uśmiechnięta.
-Naprawdę?
-Oblejmy narodziny kolejnego dzieciaka- uśmiechnął się Jacob.
-Jak się nazywa jej siostra?- zapytała zafascynowana Rose.
Uśmiechnęła się szeroko. Spojrzała na Jack’a. Szczerzył się szczęśliwy do niej.
-No powiedz Alex, jak nazywa się młodsza siostra Kasandry?
-Mała nazywa się Alexandra- powiedziała.
-Byłaś inspiracją do tego imienia?- zapytała Esme z objęć męża.
-Tak twierdzi Kass- powiedziała przytulając się do Benjamina.
-A ty jak zwykle się wzruszyłaś- powiedział Egipcjanin w czasie całowania jej policzka.
-Daj mi czasem popłakać z zadowolenia.
-Lepiej płakać ze szczęścia niż smutku- powiedział Margon. –Twoja koleżanka jest człowiekiem?
-Tak, nie wie nic o nas i niech tak zostanie. Nie chce by miała kłopoty.
Zrozumiał i nie pytał o nic więcej.
-Jak się czuje jej mama?
-Wszystko dobrze. Są bardzo odporne i silne. Nie miały żadnych kłopotów.
-Pamiętam jak miałaś pięć lat. Też byłaś uroczym szkrabem- wspomniała Esme.
Uśmiechnęła się. To był naprawdę dobry dzień.
-Była najgorszym dzieckiem na świecie- zaśmiał się Emmet. –Godzinami siedziała mi na plecach. Chciała bym cały dzień ją nosił.
-Co to dla ciebie było? Lubiłeś to- wtrącił się Jasper.
-Nessie też wtedy chciała. Nie zwalaj wszystkiego na mnie- obroniła się Alexandra.
-Obie jak się zgrałyście, mogłyście zrobić wiele- uśmiechnęła się Rose.
-Ale był na nie sposób- powiedział Emmet.
-Jaki?- zapytał Benjamin. –Chętnie posłucham. Do dziś jest nie do wytrzymania.
-Ej, bo się obrażę- powiedziała do niego.
-Wtedy będziesz miał stary przechlapane.
-Nie próbuję nawet- uderzyła go w ramię. –Za co?- zapytał.
-Ciesz się, że nie dostałeś w tą królewską twarz- powiedziała do niego. Usłyszała śmiechy przyjaciół.
-Cieszę się- zwrócił się teraz do znajomych. –My będziemy już jechali.
-Tak szybo?- zapytała go nastolatka.
-Rzeczywistość wraca. Jutro masz spotkanie z Kass i przygotuj się na pobranie krwi.
-Nie mów nic o tym, proszę.
-No dobrze. Carlisle można pobrać krew z niej podczas snu? Bo chyba nie da się tak łatwo nakłóć w żyłę.
-Niestety, musi być przytomna.
-Będziesz musiała to przeżyć.  Będziesz dzielna.
-A mam wybór?
***
Wrócili od przyjaciół. Alexandra od razu poszła pod prysznic. Dopiero teraz zaczęła czuć obolałe części ciała i zmęczenie. Nigdy nie używała Tyle mocy. Ubrana w czarną koszulę nocną i złoty szlafrok, zeszła po schodach do kuchni. Benjamin pewnie jeszcze brał prysznic. Cleopatra jeszcze nie wróciła. Chciała jeszcze zostać. Nie podobał jej się fakt, że dużo spędzała czasu z Rafaelem. Bała się, że może coś zrobić dawnej władczyni. Nie znała go dobrze, ale wiedziała, iż jest zdolny zabić. A przecież to robił przez całe życie.
Nie potrzebnie o tym myśli. Kobieta przeżyła wiele wieków i potrafi o siebie zadbać. Wie o tym. Wypiła szklankę soku, po czym stwierdziła, że jeszcze czuje pragnienie. Nalała sobie kolejną szklankę. Oczy powoli jej się zamykały. Weszła do salonu i usiadła na kanapie. Praktycznie położyła się na niej. Oparła się o poduszki, a nogi rozłożyła na meblu. Tego było jej trzeba. Odpoczynku po tej kilkugodzinnej lekcji. Wzięła kolejny łyk soku. Dziwne, przed chwilą byłaby w stanie wypić całą, a teraz nie ma ochoty. Żołądek lubi tworzyć iluzje. Odłożyła go na stolik i ponownie wróciła na miejsce. Przymknęła oczy. Błogość ją otaczała. Poczuła się jeszcze lepiej, kiedy poczuła chłodny dotyk na nodze. Otworzyła oczy. Przyszedł. Usiadł na brzegu kanapy i z delikatnością zaczął rozmasowywać jej obolałe nogi. Były jedną z wielu części ciała, które zaczęły ją boleć.
-I jak się czujesz po pierwszym treningu?- zapytał.
-Jestem wykończona. Dopiero po kąpieli to poczułam, tak jak i ból mięśni.
-Moc troszeczkę tobą zawładnęła. Niedługo nie będziesz go czuła.
-Ciekawe po ilu zajęciach- uśmiechnęła się sennie. –Jutro muszę wstać wcześnie, bo muszę pójść do Kasandry. Nie mogę doczekać się zobaczyć malutkiej.
-Mała Alexandra- uśmiechnął się szeroko. –Ciekawe, czy będzie taka jak nastolatka z inspiracji do jej imienia- spojrzał na nią. Był kochany, zawsze wiedział, co powiedzieć.
-Oby nie. Kasandra załamałaby się, gdyby dowiedziała się, że jej młodsza siostra spotyka się z wampirem- zaśmiali się.
-Wszystko jest możliwe. Zawiozę cię do niej. Rano będzie Carlisle i będziemy musieli wziąć trochę twojej krwi. Jak będziesz u niej, pojadę z Carlislem.
-Nie cierpię igieł- powiedziała jak mała maruda.
-Wiem, przeżyjesz je. Jesteś dzielną dziewczynką.
Uśmiechnęła się sennie. Przymknęła oczy. Ten masaż był tak przyjemny. Westchnęła. Mogłaby tak leżeć, rozmawiać z nim i być masowana godzinami. Starała się nie odpłynąć w krainę Morfeusza. Nie chciała by odczucie masażu przez niego, zniknęło.
-Ej mała- usłyszała jego głos. Przybliżył się do niej. Otworzyła lekko oczy. Był tuż obok.
-Hmm?- zapytała sennie. Odczuwała całe zmęczenie po treningu.
-Zaśniesz mi tu. Choć- założył rękę pod jej kolano, a drugą położył na plecach i wziął w ramiona. Szedł powoli kołysając przez ruch. Było to bardzo usypiające. Widziała przez przymknięte powieki jak światła gasną, dzięki jej mocy. Nie chciała by ją teraz zostawił, by tutaj wracał i wszystko wyłączał. Chciała położyć się kolo niego i zasnąć. Chciała po prostu jego obecności.
-Margon dał ci za mało w kość, że nawet teraz musisz używać mocy?- powiedział rozbawiony.
-Jestem zwarta i gotowa, mogę zaraz zacząć trening- uśmiechnęła się lekko.
-Oczywiście- zaśmiał się.
Wszedł do sypialni i zamknął drzwi. Po chwili czuła miękką pościel i perfumy Benjamina. Wiedział, że je uwielbia. Dlatego główne po kąpieli ich używał. Zawsze jej ulubione. Za dnia innymi. Położył się obok, a ona od razu się do niego przytuliła. Chłód jego ciała powodował, ze nie czuła bólu po treningu. Chyba zorientował się, bo przyciągnął ją do siebie tak, że leżała cała na nim. Okrył delikatnie jej plecy kołdrą i objął ramionami. Ucałował delikatnie jej czubek głowy. Uśmiechnęła się i spojrzała na niego jakby był wytworem jej wyobraźni. Był jej, jej skarbem. Przyciągnęła się, by mieć głowę na wysokości jego twarzy. Wiedział, co chciała zrobić. Złączyła ich wargi w słodkim długim pocałunku. Był kochany, że się tak o nią troszczył. Pomyślał o wszystkim by jej dogodzić. Gdyby ktoś na początku ich znajomości powiedział, że będzie taki, nie uwierzyłaby. I cieszy się, że
się tak mocno by pomyliła.
-Na to zawsze masz siłę- uśmiechnął się.
-Nie mów, że się sprzeciwiałeś- powiedziała.
-Jestem zdecydowanie za- tym razem to on ją pocałował.
Uśmiechnęła się sennie i położyła się na jego klatce piersiowej. Okryta kołdrą nie marzła przez chłód jego ciała. Czuła jak delikatnie głaszcze jej głowę. Dzięki temu bez problemu zasnęła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz