Translate

sobota, 18 kwietnia 2015

Rozdział 53 Ceremonia

Leżała z nim na podłodze. Lada moment po nią przyjdą. Nie wierzyła, że ten dzień nadszedł. Chwila której miała uniknąć, nastanie pod wieczór. Nie wiedziała, co zrobić, co powiedzieć. Leżała wtulona w jego pierś. Już nigdy więcej nie będzie mogła się do niego przytulić, usłyszeć jego głosu, śmiechu, zobaczyć szczęśliwego ani po prostu go widzieć. Delikatnie głaskał jej głowę. Starał się ją uspokoić. Drugą rękę trzymała w swojej na jego piersi. To jest pożegnanie.
Tyle czasu minęło odkąd go uwolniła. Zaczęli od nienawiści, a skończyli na miłości. Pamiętała jak się go bała, potem stopniowo go tolerowała. Zaprzyjaźnili się, rozmawiali, śmiali się. Wiele razy ratował ją z tarapatów, zawsze wspierał, opiekował się nią. Pamiętała ich wspólne przerwy szkolne, naukę o tych czasach, jak przyszła do niego przestraszona po otrzymaniu listu od cioci, zaopiekował się nią. Pamiętała jak starał jej się udowodnić, że jest potworem, starał się ją przestraszyć, ale nie był w tym dobry po tym, jak mu ufała. Ich wspólny pierwszy pocałunek, kiedy chciała odejść, pocałunek po wypadku samochodowym i wyjazd do Australii w jej urodziny. Wtedy po raz pierwszy wyznał jej swoje uczucia. Wyjazd do Egiptu na sylwestra i jej pierwszy raz. Wiedziała, że nie popełniła błędu. Zakochała się w nim bez opamiętania.
A teraz miała go stracić. Jego i ich wspólnych bliskich. Miała skrzywdzić Cullenów, a potem mieli odejść. Już nigdy więcej ich nie zobaczy.
Usłyszała jak otwierają się drzwi. Nie! Nie mogli już po nią przyjść! Nie mogli. Usiadła wraz z nim. Kroki szły w ich stronę.
Chwyciła się mocniej jego koszulki. Czuła jak mocno ją obejmował. Również nie chciał by go opuszczała. Serce jej przyśpieszyło. Błagała, by to nie był ten czas.
Przed nimi pojawiła się Kebi. Nie była już tak spokojna jak poprzedniego dnia. Miała czarną suknię z czerwonym pasem w tali. Miała posępną minę.
-Alexandro już czas- powiedziała cicho. Nie wiedziała, dlaczego ta kobieta jej współczuła. Może, dlatego, gdyż uratowała ją jak była jeszcze niemowlęciem? Bo uratowała jej mamę i ciocię?
Mocno przytuliła się do Benjamina. Łzy już nawet nie płynęły, bo nie miała już ich. Wszystkie wypłakała. Nie miała na to siły.
-Wszystko będzie dobrze- powiedział całując ją czule. –Zamknij oczy, kiedy będziesz musiała to zrobić.
-Kocham cię- powiedziała kładąc dłoń na policzku.
-Ja ciebie też, kochanie. Zaopiekuj się nim, naszym maleństwem. Chroń je- pocałował ją. To był już ostatni ich pocałunek. Schowała go głęboko do serca.
Wstała i podeszła do kobiety.
-Chciał bym od razu cię przyprowadziła, ale wiem, że musisz się pożegnać. Masz chwilkę. Sprawdzę, czy któryś ze strażników nie chce tu wejść- powiedziała i zniknęła.
Podeszła do swojej cioci. Kobieta przez kratę wyciągnęła dłoń i położyła ją na policzku dziewczyny.
-Nie myśl o tym. Nawet nie wiesz, jak twoja mama byłaby z ciebie dumna kochanie- powiedziała. –Na pewno by była, bo ja jestem.
-Bądź silna- powiedziała Isisa. –Pokaż, że masz swoją dumę dziecko. Nie zwracaj uwagi na nas.
-Postaram się- powiedziała cicho.
-Kochanie- powiedziała Esme. –Jest ciężko, ale sobie poradzisz. Wiemy, że nie chcesz tego robić. Nadal będziemy cię kochać.
Przytaknęła ruchem głowy.
-Mała- zaczął Em. –Pokaż im, że nie warto z tobą zadzierać- uśmiechnął się psotnie. Wiedziała, że próbuje ją pocieszyć. –Niech mają cię dość.
Przytaknęła i posłała mu wymuszony uśmiech. Czy powinna zawalczyć, mimo tego, iż nic tym nie zdziała?
***
Siedziała przed lustrem wielkości portretu. Kiedy Kebi ją przyprowadziła, miała założyć suknie na ceremonię. Nie chciała jej ubierać, lecz Amun zagroził, że inaczej może się z nią policzyć. Nie chciała ryzykować. Nie, kiedy chodzi o dziecko. Kebi pomogła założyć jej długą suknię z długim rękawkiem. Była w kolorze czerni. W pasie miała materiał z ciemnego szkarłatu. Nie lubiła tego. Wolała jaśniejsze kolory. Pokazywała jej szczupłą talię. Suknia była jej lekko zbyt duża, przez to, ze tyle schudła. Benjamin jednak miał rację. Kebi zajęła się jej obróbką i teraz pasowała idealnie. Czerwień i czerń. Kolory rady, ich symbole. Siedziała i kobieta rozczesywała jej włosy. Czuła się jak zdrajca. Siedziała teraz w luksusach, a przyjaciele w lochach. Mimo, że chciała być wśród nich, nadal się tak czuła, a nie miała na to wpływu. W pomieszczeniu była również inna dziewczyna. Miała długie kruczoczarne włosy. Patrzyła na nią z nienawiścią, a jednak żalem w oczach. Dowiedziała się,
kim jest, kiedy Kebi ją zawołała.
-Tio, pójdź po szatę- powiedziała
Tia. Dawna narzeczona Benjamina, przymuszona narzeczona. Teraz rozumiała, dlaczego patrzy na nią takim spojrzeniem. Wstała i wyszła. Czy będąc w jej towarzystwie jest bezpieczna?
Nagle drzwi otwarły się z wielkim hukiem. Do komnaty wszedł Amun. Był wściekły. Wyglądał jeszcze bardziej przerażająco niż dotychczas.
-Kebi odsuń się- powiedział groźnie. Co się działo?
-Co się dzieje Amunie- powiedziała odsuwając się.
Chwycił za poręcze krzesła na którym siedziała nastolatka. Szybko odwrócił ją w swoją stronę. Przywarła do oparcia. Chciała być jak najdalej. Był przerażający.
-Kiedy to zrobiłaś?!- wywarczał.
Patrzyła na niego przestraszona. O co mu chodziło?
-Amunie, co się dzieje?- zapytała Kebi. Widziała, że chciała podejść, ale kobieta się bała.
-Kiedy ich wezwałaś?! Alexandro byłem dla ciebie łaskawy, ale łaska już się skończyła. Kiedy ostrzegłaś Volterę?- powiedziała.
-Nie ostrzegałam ich- powiedziała cicho. Jej głos również się bał. Schował się gdzieś w niej.
-Nie okłamuj mnie. Kiedy to zrobiłaś? Nie uda ci się mnie powstrzymać-poczuła piekący ból na. Uderzył ją w policzek. Gdyby nie to, że trzymał jej krzesło, wypadłaby z niego. Poczuła silny ból. Poczuła krew w ustach.
-Amunie nie krzywdź jej- powiedziała Kebi. Słyszała jej głos.
-Masz ją pozbierać i za chwilę ma być gotowa. Richard zaraz po was przyjdzie. Możesz mu podziękować, za słabą zaporę energii- powiedział zły. Odsunął się od niej. Spojrzał na wchodzącą Tie i ominąwszy ją, wyszedł. Nigdy tak bardzo się nie bała mężczyzny. Wyglądał przerażająco.
-Alexandro jesteś cała- podbiegła do niej Kebi. Chwyciła jej obolały policzek. Bolał. Czuła jak w kąciku ust ma jakąś ciecz. Spojrzała w lustro. Krew.
-Chodź do łazienki- pomogła jej wstać i poprowadziła ją do niej.
Benjaminie, oni wiedzą- zaczęła przekazywać myśli telepatycznie. –Wiedzą o Volturich. Zaraz przyjdzie Amun. Zniszcz symbole. Nie może ich zobaczyć- powiedziała.
Kebi zaczęła mokrym ręcznikiem wycierać krew dziewczyny.
-Przytrzymaj to- powiedziała.
-Alexandro nic ci nie jest? Czuję twój ból- usłyszała jego głos. –Runy zniszczyłem za pomocą Astery. Co się stało?
-Dowiedział się i mnie uderzył. Chcą by ceremonia odbyła się wcześniej. Teraz, a nie o zachodzie słońca- powiedziała.
-Uderzył?!- krzyknął. –Słyszę jak tu przychodzi z nimi. Kochanie uważaj. Wszystko będzie dobrze- powiedział. Słyszała tą czułość i gniew na Amuna.
-Kocham cię.
-I ja ciebie- powiedział. Potem go nie usłyszała.
Do pomieszczenia weszła Tia. Była spłoszona i zdenerwowana.
-Naprawdę ich wezwałaś?- zapytała.
Spojrzała na nią.
-Nawet jeżeli to zrobiła, zrobiła dobrze- powiedziała Kebi.
-Zrobiłaś to?- zapytała ponownie.
-Tak zrobiłam- przyznała się z dumą w głosie. Nie żałowała tego.
-Dlaczego?- zadała kolejne pytanie.
-Bo nie chce krzywdzić swoich przyjaciół. A szczególnie jego- powiedziała patrząc w jej oczy.
-Weź to- podała jej mały przedmiot. Nie wyciągnęła ręki. –Weź- powtórzyła.
-Co to?
-Przyczep to do bransoletki- powiedziała cicho. –Kiedy Amun zacznie nad tobą mieć wadzę, zerwij to i schowaj do kieszeni. Dzięki temu tobą nie zawładnie. Będziesz wyglądała jakby mu się udało. Z tym- wskazała na okrągły kamień- będziesz mogła zawalczyć z hipnozą. Będziesz miała większe szanse.
Wzięła z jej dłoni kamień. Był w kolorze szkarłatu.
-Dlaczego to robisz?- zapytała. Wiedziała, że wampirzyca za nią nie przepada.
-Bo ty też go kochasz. Mocniej ode mnie. Nie chcemy by zginął.
***
Przenieśli go wraz z innymi do innych cel. Tym razem nie były takie jak tamte. Byli w jego świątyni. Największy cios dla niego i Alexandry. Tu się wszystko zaczęło. Tu zobaczył ją po raz pierwszy. Stanęli w centralnej części. Pomieszczenie było wielkie. Sam kamień był dookoła. Na ścianach były hieroglify. Dziękował bogom, że w porę zniszczył runy. Amun ich nie zobaczył. Sam zastanawiał się jak mu się udało. Ten surowiec zostawia ślady, a zniknął bez problemowo. Może to poświęcenie Alexandry? Użyła tyle siły, może moc osłabiła surowiec? Wprowadzono ich do komnaty. Przypięli ich do niej, by nie uciekli. Emmet cały czas się rzucał. Nie mógł się pogodzić z tym, że Alex tyle ścierpi. Czy ona będzie potrafiła to przeżyć? Taka dobra istota jak ona? Starał się użyć swojej mocy, ale jego ręce były skrępowane. Nie mógł nimi ruszyć. Miał je za plecami. Wszyscy walczyli, ale na
marne.
Do Sali weszli kilku mężczyzn i dwie kobiety. Byli to więźniowie tacy jak on. Też byli zamknięci. Ale inaczej, tak jak trzeba było ich pochować w danej kulturze, jak jego, on był pochowany w sarkofagu.
Do komnaty weszli kolejni. Oni należeli do rady. Było ich niewielu. Dokładnie dziesięciu. Rozpoznał mężczyznę, który był pod drzwiami domu Alexandry z Richardem. Nie spojrzał na niego. Poczuł w więzi ból. Nie był jego, należał do Alexandry. Musiał zakładać na niej zaklęcie posłuszeństwa. Czuł jak musi to ją boleć. Zaczął szarpać się. Nie mógł pozwolić mu na to wszystko. Wcześniej ją uderzył. Jak mógł?! Co za mężczyzna podnosi dłoń na kobietę?!  Tylko potwory tak robią. Nawet nie zasługują na miano potwora, to bestie.
-Benjaminie, co z Alex?- zapytała jego siostra. Była obok przykuta.
-Hipnotyzuje ją. Ją to boli, ona cierpi- powiedział wściekły i zrozpaczony.
To nie może być koniec, to nie może być koniec- powtarzał sobie.
Nie dostał żadnej wiadomości od niej. Telepatia nie mogła przestać działać. Nie mogła.
Koło niego był Rafael. Ledwo trzymał się na nogach. Po chwili zakuto kogoś jeszcze w kajdany. Spojrzał. Myślał, że był przygotowany na wszystko ale nie na to. Richard.
-Ojcze?- odezwał się Rafael.
-Jesteś cały?- zapytał syna. Widać było, że się przejmował. Ale dlaczego nie robił tak z jego córką?
-Gdzie Alex? Oni nie mogą…- zaczął kaszleć.
-Jest z Kebi. Jest jeszcze cała, oby.
-Nie ma ratunku? To koniec? Dlaczego tu jesteś?
-Bo uwolniłem blokadę jej mocy, by zawiadomiła Włochy- powiedział cicho.
Zaraz! On jej pomógł?! Pomógł w głosie wezwania pomocy? Nie chciał w to wierzyć.
Nagle ją zobaczył. Nie mógł oderwać wzroku. Ona musi bardzo mocno cierpieć.
Szła za Amunem przez korytarz prowadzący do komnaty. Za nią była Kebi i Tia. Obie miały spuszczone głowy. Widział na twarzy Kebi ogromny smutek. Wiedział, że kobieta jest dobra, mimo tego, że zajęła miejsce matki u boku tego potwora, bestii. Ale Alexandra…
Była odziana w czerń i czerwień. Suknia pokazywała jej szczupłe ciało. Widział dzięki wampirzemu wzrokowi, że brzuszek troszeczkę urósł. Ale i tak go nie było widać. Dziecko. Szła sztywno. Nie tak jak ona. Wzrok miała stanowczy i dostojny. Ona taka nie była. Jej oczy nie były zielone. Były czarne i zamglone. Na głowie miała kaptur od sukni. Wyglądała pięknie ale nie tak jak ona. Zrobił z niej kogoś innego. Kimś, kim nie jest. Weszli do komnaty. Amun zaprowadził ją koło siebie, a Tia i Kebi stanęły przy wejściu. Starsza kobieta spojrzała na niego z tajemnicą w oku, smutną tajemnicą.
-Cieszę się, że zjawiliśmy się w tym miejscu po tylu wiekach, po tylu trudnościach i niedogodnieniach. Pozbyliśmy się w tym czasie wielu zepsutych ludzi, wampirów, pół wampirów, zaklętych i stworzenia nowej rasy. Singularis. Pozwalaliśmy im odejść z naszych światów. Zostało ich niewielu ale najważniejsza postać ocalała. Księżniczka. Pani tych wszystkich stworzeń wywodzących się od zaklętych i pół wampirów. Dzięki niej- wskazał na nią- połączymy dwa główne światy. Świat ludzki i magiczny. Pokażemy im kim jesteśmy i niech żałują, że nas tropili, zabijali, wyśmiewali- powiedział, a inni wydali dźwięki radości. Jak może istnieć tylu potworów?
-Tak więc zgromadziłem was tutaj, by nasza wybranka, zgładziła naszych więźniów. Wrogów nowej idei oraz wrogów równowagi. Zagrażających swoimi plugawymi zdolnościami- powiedział z obrzydzeniem. –Tak też, uwolnimy się od nich. Wszystko dzięki tej młodej kobiecie. Niezwykle odważnej i pięknej- wydali okrzyk zachwytu. –Nasz idea porowadzi ten świat do porządku. Ludzie nie będą już oszukiwani, a my będziemy wolni. Nie będziemy się ukrywać. Nie będziemy ukrywać naszych ras, zdolności. Pokażmy im, że mają się czego bać. Że nie jesteśmy tylko mitem. Niech sami się przekonają. Teraz po tym ważnym dniu, zajmiemy Egipt. Potem obalimy Volturich, kłamców i sojuszników ludzi, którzy się przed nimi ukrywają. Dlaczego mamy się chować? Jesteśmy silniejsi. Nie damy się zamknąć w cień!
Wszyscy byli zadowoleni. Wszyscy z rady. Za to więźniowie, niedowierzali. Nowa Idea? Plan Amuna był niedorzeczny, szalony i obrzydliwy. Chce złączyć dwa światy, też coś. Powinni się ukrywać dla dobra wszystkich światów. A jeżeli chciałby pojednać ludzi z stworzeniami magicznymi, powinien zrobić to w sposób pokojowy, nie wojenny.
Poprosił o dłoń Alexandry. Przyjęła ją i pocałował delikatnie jej knykcie. Aż go krew zalewała. Drań. Ten udawany szacunek mógł już sobie darować.
-Alex nie rób tego- krzyknęła Nessie. Była strasznie przerażona.
Amun poprowadził ją przed nich wszystkich. Przed jej przyjaciół i więźniów. Była taka sztywna w porównaniu do jego Alexandry. Stanęli, a ona patrzyła prosto na niego, gdyż była naprzeciwko. Wzrok miała sztywny, pusty. I te oczy. Gdzie była ich zieleń?
-Chciałabyś kogoś wybrać?- zapytał. –Kto dostanie ten zaszczyt zostania wybranym jako pierwszy?
-Panie wybierz ty. Panie jesteś mądrzejszy, wybierz- powiedziała, jakby to czytała. Nie słyszał
żadnych uczuć. Co on jej zrobił?
-Będę dziś łaskawy. To cenna emocja. Sądzę, że będziecie zadowoleni- powiedział do swoich podwładnych. –Cedderik, przyprowadź.
Nie musiał nawet wymawiać imienie więźnia. Wiedział, ze to będzie on. Z mężczyzną podszedł ktoś jeszcze. Nerwy zaczynały mu puszczać. Margon. Odkuli go od ściany i zaczęli ciągnąć do osobnej ściany. Tam zaczęli go znowu skuwać. Szarpał się. Nie mógł na to pozwolić. Poczuł jak Margon go czymś kłuje. Nie! Wiedział, co zrobił. Trucizna, jad na wampiry. Inni niż ten z przed tygodni.
-Jeżeli w ciągu godziny cię mała nie zabije, zginiesz przez truciznę. Nie wiem, co lepsze. By zabiła cię narzeczona, czy trucizna stworzona z jej krwi- powiedział to z dziką satysfakcją. Szarpnął się w jego kierunku, że ten cofnął się, a jego mina nie była już tak wesoła. Raczej przerażona i gniewna. Odsunął się.
Amun nachylił się do ucha Alexandry. Usłyszał ten szept niemal jak śmierć.
-Zabij- powiedział i delikatnie pogłaskał jej policzek.
-Tak Panie- powiedziała szeptem.
Odwróciła się w jego stronę. Zaczęła iść wolnym krokiem. Patrząc na nią, jedynie cierpiał. Zawiódł. Obiecał jej, ze ją ochroni. Że ona i dziecko będzie bezpieczne.
-Alex nie rób tego- krzyknęła Rosalie ale na marne. Ona nie mogła usłyszeć. Tłum był zbyt głośno. Stanęła. Amun był dwa metry za nią i napawał się widokiem cierpiącego syna. Nie widział w jego oczach litości. Tylko satysfakcje i rządze władzy.
Spojrzał na Alexandrę. Zaczęło się wypełniać.
Kocham cię- powiedział telepatycznie.
Dziewczyna podniosła dłoń przed siebie. Zaczęła wymawiać jakieś słowa i zamilkła. Podniosła drugą. Patrzyła cały czas na niego. Sięgnęła jedną dłonią do pasa. Coś tam miała. Ale co? Wyciągnęła kamień. Był bardzo ciemny. Schowała go w dłoniach, jak do modlitwy. Zamknęła na chwilę oczy. Otworzyła je. Tak! Widział tą zieleń.
Też cię kocham- usłyszał jej głos.
Jak to możliwe? Ona ma kontrolę.
Mrugnęła do niego okiem i zaczęła wymawiać słowa. Udawała. Wcale nie była pod hipnozą.
Udawaj, Benjaminie proszę, udawaj- powiedziała.
Musiał zachować zimną krew. Mógł zniszczyć wszystko. Nadal patrzył bez uczuć.
-Alex nie możesz tego zrobić- powiedział na głos, by wyglądało to realnie. Widział kątem oka, że Amun się uśmiecha. Cieszył się jego lekiem i cierpieniem.
Nagle Alexandra się odwróciła, a światło spłynęło szybko do Amuna i jego podwładnych. Zniknęło, a oni upadli. Trzymali się za głowy i krzyczeli z bólu i przerażenia.
Poczuł jak nadgarstki mu się uwalniają. To samo zobaczył u reszty przyjaciół i więźniów podobnych do niego. Szybko wstali i zaczęli atakować radę. Jej moc zniknęła. Trwała tylko kilka sekund. Zaczęła upadać. Szybko do niej podszedł i zabrał na ręce. Jej ramię było zranione. Dlaczego? To przez moc? Wykorzystał to, że zna to miejsce i zniknął w tajemnej komnacie. Dał znać przyjaciołom, by poszli z nimi.
Ale to było zbyt mało.
Przez korytarz weszli Volturi ze swoją armią.
***
-Jesteś cała?- zapytał. Wziął ją do komnaty, gdzie leżał te tysiące lat. Tam byli bezpieczni. Volturi zaczęło walkę z Amunem. Cullenowie chcą od razu wszystko wyjaśnić jak tylko się da.
-Tak. Nic mi nie jest- powiedziała trzymając się go kurczowo. –To nic takiego- powiedziała o ranie. -Myślałam, że się nie uda. Benjamin to boli- powiedziała spod jego uścisku.
-Przepraszam. Tak strasznie się o ciebie bałem- powiedział. –Jak ty… Jakim cudem, bogowie nie byłaś zahipnotyzowana.
-Dzięki temu- pokazała mu kamień. –Dostałam go od Tii. On pomógł mi zachować pozór hipnozy ale nie byłam pod jej potęgą. Tylko tak wyglądałam.
-Myślałem, że cię straciłem. Wyglądałaś jak nie ty. Jak stałem tam, nie mogłem znieść twojego bólu.
-Wiem, przepraszam. Musiałam to zrobić. Wiedziałam, że jeżeli uwierzysz, uwierzą inni. Myślałam cały czas co zrobić. Nie chciałam was skrzywdzić- powiedziała ściskając go. -To było straszne. Obchodził się ze mną jak z rzeczą.
-Wiem kochanie, wiem. Nie przepraszaj. Dzięki tobie Volturi może obalić Amuna i jego lizusów.
Jesteś naszą bohaterką Alex- pocałował ją mocno.
-Musiałam coś zrobić- powiedziała pomiędzy nimi.
-Wiem. Czułem twój ból, kiedy cię uderzył i hipnotyzował. Pokaż ramię- poprosił.
Pokazała mu je. Podarł część swojej bluzki i zawiązał ją na jej ramieniu by nie krwawiła.
Zrobiła grymas bólu.
Nagle usłyszeli głośny krzyk. Amun. Musiała to być sprawka Volturich.
-Nie skończyłem z wami!- krzyknął.
-Będzie dobrze. Już jest dobrze- powiedział przytulając ją. Nie chciał by słyszała gróźb tego potwora. I tak też było. Skupiła się na nim. Udało się. Może jednak czeka ich szczęśliwe zakończenie?
Odchyliła się by go pocałować. Zakryli swoje usta. Tak, tego chciała. Jego ust. Tak bardzo się bała, że będzie musiała go skrzywdzić, ze będzie musiała skrzywdzić przyjaciół. Ale coś było nie tak. Na języku poczuła krew. Oddaliła się od niego i szybko ją wypluła. Była gorzka. Zupełnie jakby zatruta.
Spojrzała na niego. Przyłożył dłoń do ust. Krew płynęła z jego warg. Dlaczego?!
-Benjaminie- powiedziała przestraszona.
On w pewnej chwili upadł na podłogę. Przybliżyła się do niego. Położyła jego głowę na kolanach, by nie połykał jej.
-Benjaminie, co się dzieję?!
-Trucizna- zdołał powiedzieć.
Podciągnęła rękawek sukni. Musiała dać mu swojej krwi. Zatrzymał ją.
-Alex to nic nie da- powiedział. –To… jest trucizna stworzona…. przez ….z… twojej krwi.
-Nie możliwe. To sprawka Richarda- powiedziała przerażona.
Jego oczy zaczynały robić się mętne. Nie! On nie może odejść!
-Benjamin- zaczęła ale jej przerwał. Położył dłoń na jej brzuchu i delikatnie go pogłaskał.
-Zaopiekuj się nim, wychowaj je na dobrego człowieka- powiedział cicho.
-Nie, Benjaminie. Nie możesz- zaczęła płakać. Nie mógł zginąć. Dopiero co przybyli Volturi . Po ich przybyciu miało być tylko dobrze.
-Nie płacz. Będziesz wolna. Niczego nie zrobią maleństwu. Nie płacz- powiedział.
-Jak mam być wolna bez ciebie?- zapytała.
-Pamiętasz jak tu przybyłaś? Otworzyłaś sarkofag i … dotknęłaś mojego policzka- dotknął jej. –przestraszyłaś się mnie. Zamknąłem cię, a ty uciekłaś- uśmiechnął się.
-Tu się wszystko zaczęło.
-I tu się wszystko skończy- powiedział cicho.
Musi coś zrobić. Musi być jakiś ratunek. Rozejrzała się. Co zrobić? Jej wzrok przykuły hieroglify mówiące o tym, jaką drogę przebywa faraon po śmierci. Ozyrys.
Sięgnęła do kieszeni jego spodni. Miała przedmiot do rysowania hieroglifów. Zaczęła szkicować. Po chwili wypowiedziała zaklęcie i bogowie się pojawili.
-O Atum co się dzieje?! Jak was znaleźli?- zapytał Ozyrys.
-To nie jest ważne. Błagam was o pomoc- zaczęła. –On umiera.
Natychmiast podszedł do nich Inhotep. Położył dłonie na jego skroniach i zamknął oczy.
-Nie wyleczę go. To zbyt ciemna substancja. Zbyt mroczna- powiedział.
-Jak to?!- zapytała zrozpaczona. –Błagam zróbcie coś. Cokolwiek.
-Alexandro, nie możemy zrobić nic. Zasady Atum Ra są ważne. Nie możemy ich złamać.
-Dlaczego? On nie może zginąć- powiedziała wycierając łzy.
-Atum ma zbyt surowe kryteria- powiedział Horus.
-Nie ma jakiejś luki?- zapytała Hator. Ona również cierpiała z tego powodu.
-W księdze coś było napisane. Izydo, ty wiesz. Jest coś?
-Jest jeden sposób. Ale nie wiem, czy jest bezpieczny dla was. Dla ciebie Alexandro, Benjamina i twojego dziecka.
-Proszę, zrobię cokolwiek. Ale niech on wyzdrowieje.
-Kochana, zrób to- powiedział Ozyrys. –Ona cierpi. Ich dziecko musi mieć rodzinę- powiedział patrząc na Horusa. Był w końcu jego synem.
-Alexandro, Benjaminie musicie wyrzec się swojej cząstki. Jakiegoś daru od was. Bardzo cennego dla was. Im droższe tym większa szansa na uleczenie.
-Dobrze, jak mamy to zrobić? Jak?
Przed boginią pokazał się pergamin.
-Wypowiedzcie czego się wyrzekacie. Powstanie tego symbol na papirusie. Jeżeli nie pkaże się, znaczy, że dar jest zbyt tani. Ale bądź rozsądna. Pamiętaj o darach i ich zastosowaniu, o ich charakterze w tobie.
-Alexandro dobrze się zastanów- usłyszała głos za sobą. Spojrzała. Carlisle stał przy wejściu do komnaty.
Spojrzała na Benjamina. Miał przymknięte oczy. Patrzył cały czas na nią. Chwycił jej dłoń.
-Zrobię to- powiedział cicho.
-Benjaminie, czego się wyrzekasz?- zapytała Izyda. Widziała niezadowolenie bogów. Nie lubili tych zasad ustalonych przez najwyższego.
-Wyrzekam się mojej nieśmiertelności- powiedział. Spojrzała zdezorientowana. –Wyrzekam się mego wampiryzmu- powiedział.
Wiedziała, że to jego najważniejsza motywacja. Kochał być wampirem.
-Benjaminie, nie- powiedziała.
-Wybrałem Alexandro. Jestem tego pewien.
-Teraz ty Alexandro- powiedziała. –Wybór został przyjęty.
Co ona może poświęcić? Co pomogło jej przetrwać? Co jest w niej takiego cennego, co może nasycić zasadę egipską? Wiedziała już.
-Ja… wyrzekam się pochodzenia zaklętej. Wyrzekam się jej mocy, wyglądu i znaku- powiedziała patrząc.
-Nie, Alex- zaprotestował resztkami sił.
-Benjaminie, wybrałam i tego będę się trzymać.
-Wybór został przyjęty- powiedziała kobieta. Łza spłynęła po jej policzku. Była wzruszona? Czym?
Nagle poczuła piekący ból na ramieniu. Benjamin stracił przytomność. Chciała go obudzić, objąć. Ale nie czuła niczego prócz bólu. Dlaczego musi go doświadczać tak dużo? Tak często? Słyszała jak wołał ją Jack. Jakieś chłodne ramiona ją złapały. Ale czyje? Benjamin leżał umierający…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz