Od razu dłoń zeszła na jej brzuch. Skąd oni wiedzieli o
dziecku? Skąd? Teraz nie będzie mogła go uchronić. Nie chce by je skrzywdzili!
Musiała udawać. Zsunęła dłoń z brzucha na biodro.
-Słucham?!- zapytała zszokowana, co było prawdą.
-Usiądź, wszystko ci wyjaśnię. Jesteś jeszcze słaba- chciał
podejść, ale odsunęła się od niego. Stała pod ścianą koło lóżka.
-Postoję- powiedziała.
Wyglądał jakby to go zabolało. Ale nie podszedł. Usiadł na
fotelu w kącie. Patrzył na nią, wręcz lustrował wzrokiem.
-Jesteś do niej tak strasznie podobna- zaczął.
-Nie wspominaj jej- zagroziła. Czuła jak łzy pod powiekami
zbliżają się. Nie chciała ich. Nie chce pokazać słabości przed nim.
-Kiedy jeden z tych głupców cię zaatakował, użył
zagrażającego dla ciebie czaru. Musiałem ci pomóc. Jako pół wampir dostałem
zdolność leczenia. Wyleczyłem cię, a inni zajęli się tym głupcem, co cię
zaatakował. Wyczuwałem w tobie coś. Sądziłem, że to niemożliwe, ale prawdziwe.
Spodziewasz się dziecka- powiedział.
Spodziewasz się dziecka- powiedział.
-Co zrobiliście z tamtym?- zapytała.
-Zabiliśmy go. Mógł cię skrzywdzić- powiedział spokojnie.
Nie odezwała się. Tak łatwo mówił o śmierci. Co teraz
pocznie? Co z maleństwem? Co z Benjaminem? Dlaczego to wszystko musi być tak
skomplikowane?
-Podejrzewam, że wiedziałaś o swoim stanie- powiedział
bacznie ją obserwując.
-Nie powinno cię to interesować- powiedziała zła. Tak bardzo
się teraz bała. Nie o siebie, o dziecko.
-Powinno. Jesteś moją córką…
-Którą chciałeś zabić- przerwała mu. –Jestem przecież
niepotrzebnym potworem żerującym na życiu- powtórzyła jego słowa, które
wyczytała z dzienników mamy.
-To nie tak, dziecko- powiedział.
-Nie mów tak do mnie. Nie chce mieć z tobą nic do czynienia.
Zabiłeś mamę, oszukiwałeś Rafaela ,przez co o mało co, a by mnie zabił- zrobił
duże oczy. Zaskoczony?
-O czym ty mówisz? Dlaczego Rafael chciałby cię skrzywdzić?-
powiedział zaskoczony.
-Bo naopowiadałeś mu kłamstw o mnie. Znalazł mnie,
zastraszał, nękał, mój przyjaciel prawie umarł przez niego, spowodował mi
wypadek, że gdyby nie Benjamin, zginęłabym. I tyle byście mieli pożytku z mojej
mocy!- krzyknęła.
Zamilkł. Był chyba zaskoczony tą informacją. Chwyciła się
szafki nocnej. Znowu te zawroty.
-Nie miałem pojęcia, że Rafael tak zareaguje. Miał tym
zapomnieć o Gabrieli.
-Nie wymawiaj jej imienia- powiedziała zła. –Nie masz prawa.
-Dziecko, nie chciałem jej zabijać. Nie wiesz, jakie to było
dla mnie trudne. Miałem rozkaz zabicia własnej żony. Dlaczego? Bo ty byłaś w
niej- spojrzał na nią poważnie. –Miałaś być zakazanym dzieckiem. Prawo
zakazywało tworzenia się nowych ras. Mogły być niebezpieczne dla otoczenia.
-Mogły być silniejsze od was. Tego się baliście. Że
singularis przejmą waszą rolę w świecie. To chore. Nie mogliście żyć w zgodzie?
-Nie. Każde dziecko miało zostać zabite. Ty również. Nie
chciałem tego.
-Kłamiesz. Gdybyś naprawdę kochał mnie i mamę, nie zabiłbyś
jej, a dziś nie byłoby mnie tutaj i moich przyjaciół. Gdzie oni są?
-W lochu. Nikomu nic się nie stało. Twój przyjaciel się
szarpie i ten Egipski więzień, syn Amuna.
-Nazywa się Benjamin i nie jest Egipskim więźniem. Jest
następcą królewskiego tronu- powiedziała przez zęby. Miała ochotę krzyczeć na
tego mężczyznę. Podejść i uderzyć... Siedzi spokojnie i opowiada.
-To, dlaczego ja jestem tutaj? Sama?- zapytała.
-Ty nie jesteś więźniem. Jesteś potrzebna do zaklęć i musisz
być zdrowa. Tamto miejsce nie jest dla ciebie. Poprosiłem Amuna byś odpoczywała
tutaj. Zgodził się.
-Wole siedzieć w lochu, niż tutaj być- powiedziała.
-Nie mów tak. Nie po to szukałem cię tyle lat, byśmy się
kłócili.
-Byłam szczęśliwa żyjąc z przyjaciółmi i narzeczonym. Osobą,
która się mną zaopiekowała i pokochała ze względu na wszystko. Nie prosiłam się
o odnalezienie. Nasze ostatnie spotkanie, skończyło się na tym, że umierałam
przez arhde- powiedziała.
-Wtedy miałem inne rozkazy. Mieliśmy pozbyć się dzieci
singularis. Nie miałem wyboru. Dopiero od trzech lat odkryliśmy, że możesz
zrealizować najważniejszy plan w dziejach.
-Obalić Volturich i się ujawnić. To chore, tylko po to mnie
szukałeś- powiedziała z obrzydzeniem.
-Trzeba pokazać swą siłę, Alexandro. Zmienisz dzieje
historii. Jeżeli to przeżyjesz, będziesz mogła zająć należne ci miejsce. Będziemy
mieli większą władzę.
-Władzę? To o to wam chodzi?
-Dzięki niej będziemy mogli chodzić w śród ludzi i będą
wiedzieli, kim jesteśmy. Nie będziemy musieli się ukrywać, nikt, zaklęci,
wampiry, pół wampiry, zmiennokształtni, czarownice. Nikt nie będzie musiał
ukrywać swej odmienności.
-A czy to w tej odmienności nie jest piękne? Coś czego inni
nie mogą mieć. Jesteście silniejsi od ludzi, macie dodatkowe zdolności.
-Jest to też przekleństwem. Ludzie cię unikają- powiedział.
-Wy chcecie się im przypodobać- powiedziała. –Nie chodzi wam
o władzę.
-Chodzi tu tylko o nią- powiedział zły. –Nie interesują nas
słabe pomioty tacy jak ludzie. Są tak delikatni i żałośni. Myślą, że cierpią
ale nic nie wiedzą o życiu- powiedział zły.
-Właśnie, że wiedzą. Żyłam do osiemnastego roku życia jako
człowiek. Nie wiedziałam niczego o zaklętych, wampirach, zmiennokształtnych.
Nie sądziłam, że ja jestem inna. Myślałam, ze jestem zwykłą nastolatką, która
żyje samotnie z mamą. Potem zmarła i żyłam sama. Ludzie wiele wiedzą o
cierpieniu. Nawet nie wiesz jak bardzo.
-Kiedy dowiedziałaś się o swoim pochodzeniu?- zapytał
patrząc na nią czule. Nienawidziła tego mężczyzny, który twierdził, że jest jej
ojcem.
-Dwa miesiące przed urodzinami- powiedziała. Dlaczego mu
odpowiedziała?
-Kiedy byłem u ciebie, wiedziałaś już?
-Nie pamiętam- skłamała.
-Byłaś wtedy cala poobijana. Miałaś zraniony policzek i
wargę. I pełno siniaków.
-Pamiątki po wypadku spowodowanym przez Rafaela- powiedziała
zła.
-Powiedziałaś wtedy, że jesteś mężatką. To też było
kłamstwem? Tak jak nieobecność twojej mamy?
-Tak i gdybym musiała to powtórzyć, zrobiłabym to.
-Ale kłamstwo zaczęło się wypełniać. Z tego, co widzę, masz
pierścionek zaręczynowy i jesteś w
ciąży.
ciąży.
-Co chcecie z nim zrobić?- zapytała.
-To ci wyjaśni Amun. Chodź musisz z nim porozmawiać. Dasz
radę iść?- zapytał.
-Teraz?
-Tak. Rytuał odbędzie się jutro lub za dwa dni. Wszystkiego
dowiesz się od niego. To on to wszystko utworzył.
-Kiedy ich wszystkich zobaczę?
-Może za chwilę. Chodź, Alexandro- podszedł do drzwi.
–Proszę, nie staraj się uciekać. Wszystko jest obstawione.
Nie mogła się ruszyć. Ale myśl, że może zobaczyć przyjaciół
była silniejsza. Wolnym krokiem zaczęła się zbliżać do drzwi. Zatrzymała się.
Czekała.
-Przykro mi, że tak to wszystko się potoczyło. Kochałem
twoją mamę. Nie chce byś brała udział w tym rytuale, bo wiem, jakie jest ryzyko
dla ciebie i…- zamilkł na chwilę. –I dziecka. Wiem, że kochasz Benjamina, ale
to nieodpowiedni wampir dla ciebie. Nadal jesteś moją córką i kocham cię
Alexandro. Nie chce cię stracić. Może moje czyny tego nie pokazują ale tak
jest. Każdy rodzic kocha swoje dziecko- zaczął otwierać jej drzwi.
-Tylko ty dla mnie nim nie jesteś- powiedziała i przeszła
przez drzwi.
***
Weszła do jakiegoś pokoju. Był olbrzymi. Przypominał
bibliotekę. Wchodząc widziało się półki z książkami. Ściany były bordowe, a
podłoga z ciemnego drewna. Nie było tu zbytnio klimatu egipskiego, choć są w
tym kraju…chyba. Przeszła przez nie powoli. Zobaczyła, że przed nią są trzy
fotele. Dwa koło siebie i jeden naprzeciw. Pomiędzy nimi był stolik ze szkła.
Za oknem nie było niczego, prócz piasku, gdzie była? Rozglądała się, nikogo tu
nie było. Gdzie Richard ją przyniósł? Kazał jej wejść, a drzwi zamknął z
wielkim lękiem. Co się tu działo? Cisza dzwoniła jej w uszy. Stanęła naprzeciw
okna. To nie był żadny psikus. Naprawdę musieli być w Egipcie. Odwróciła się by
spojrzeć na książki. Podskoczyła, kiedy ujrzała przed sobą jakiegoś mężczyznę.
Cofnęła się. Nie spodziewała się go, nie słyszała jak tu przyszedł. Chwyciła
się za serce. Naprawdę ją zaskoczył.
-Wybacz Alexandro, nie chciałem cię wystraszyć. To miejsce
tak działa na wszystkich gości- powiedział. Miał bardzo dostojny głos.
Mężczyzna był wysoki. Był chyba wyższy od nastolatki o głowę
i trochę więcej. Czarne włosy i krótka broda, szare oczy, złocista karnacja.
Stał wyprostowany i dumny. Już chyba wiedziała, kim
jest.
jest.
-Czy my jesteśmy…
-W Egipcie? Tak. Przetransportowaliśmy was tutaj. Pozwól, że
się przedstawie- powiedział chwytając jej dłoń. –Nazywam się Amun…
-Jesteś ojcem Benjamina- powiedziała. Szybko ugryzła się w
język, by czegoś więcej nie powiedzieć. Mężczyzna spojrzał na nią
zaintrygowany.
-Tak- przyznał. Puścił jej dłoń i zaczął chodzić wokół niej.
Przyglądał jej się. –A więc to ty jesteś wybranką mego nieszczęsnego syna-
powiedział.
Nie odezwała się. Strach zbytnio ją paraliżował.
-Co ci o mnie powiedział? Opowiadał jakim to byłem złym ojcem,
zamykając go w świątyni?
-Powiedział samą prawdę- wymksnęło jej się. Mężczyzna
zamilkł. Po chwili, zanim się zorientowała, mężczyzna przygwoździł ją do
ściany.
-Nie znasz mnie Alexandro, więc nie wiesz, czy mówił prawdę-
powiedział przez zęby. Serce na moment jej stanęło. Amun naprawdę był
przerażający. –A więc? Co takiego powiedział?- zapytał puszczając ją.
Delikatnie zaczął dotykać jej policzek. Lekko pochyliła twarz, by tego nie
robił.
-Jesteś tak samo waleczna jak twoja mama- powiedział.
–Widać, że jesteś jej córką.
Spojrzała zaskoczona i przestraszona. Znał jej matkę?
-Tak, znałem ją- powiedział jakby czytał jej w myślach. –Była
piękną i mądrą kobietą. Ty odziedziczyłaś to po niej- uśmiechnął się dotykając
jej policzek. –Pięknie grałaś na nosie moim podwładnym. Niestety, Gabriela
wybrała źle i urodziła cię. Przyznaję po latach, że jednak dobrze postąpiła.
Dzięki tobie spełnimy największy plan, który zatrzęsie tym państwem,
kontynentem, wszystkimi światami.
-To chore- zdołała tylko powiedzieć.
-To nie jest chore. Zbliża się nowa era, Alexandro-
powiedział odsuwając się od niej. Zaczął wręcz spacerować po pomieszczeniu,
lecz nie spuszczał jej z wzroku. –Ludzie się dowiedzą o nas, będą posłuszni.
Volturich obalimy. Te królewskie ścierwa myślą, że są najważniejsze. Potrafią
tylko zabijać i zatajać. Jednak, Włochy zapomniały o Egipcie. To Egipt
zapoczątkował. To dzięki niemu powstali pierwsi nieśmiertelni.
-Ale dzięki nim jest hierarchia. Jest równowaga. Dzięki nim
nikt nie ujawnił się ludziom…
-No właśnie. Zatajają nas Alexandro. Dlaczego? By ludzie o
nas nie wiedzieli? Co mogą zrobić? Będą straszyć mnie czosnkiem?- zaśmiał się.
–Krzyżami? Kołkiem z osiny? Co mogą mi zrobić? Nic. Ale za to ja mogę wiele,
owszem.
-Oni będą się bać. O to w tym chodzi? Tak bardzo
zazdrościcie ludziom spokoju? Sądzicie, że nie da się żyć normalnie, jako to
wcielenie? To jest nienormalne.
-Nie mów więcej tego kochana- powiedział. Brzmiało to jak
groźba- nigdy nie mów takich rzeczy. Zazdrościć ludziom, też mi coś- zaśmiał
się arogancko. –O to chodzi. Ludzie będą się bali. Będą nam służyć, dawać
rozrywkę. Czy nie o to chodzi? Silni powinni dominować. Widzę, że ten pomysł ci
się nie podoba- powiedział niezadowolony.
-Powiedziałam, co o tym myślę- powiedziała. Bała się jego
reakcji.
-Zmienisz zdanie po jutrzejszej ceremonii Alexandro. Jutro
zabijesz wszystkich groźnych więźniów, których zamknęliśmy. Są w lochu. Po tym
zrozumiesz, co mam do zaoferowania światu i tobie.
-Nie zabiję przyjaciół- powiedziała przestraszona. Nie
ukrywała tego.
-Nie chodzi mi o nich- powiedział podchodząc powoli do niej.
Chciała się cofnąć, ale za sobą miała już tylko ścianę. –Zapewne Benjamin
opowiedział ci, że zamykałem wampiry zagrażające mojej władzy, czy z
niebezpiecznymi mocami. On ma moc żywiołów, nie wiesz, co by się stało z tym
światem, gdyby zaczął eksperymentować, dziewczynko. Wszyscy, całe dwanaście
osób, dwunastu wampirów, zostanie zabite jutro o zachodzie słońca. I to ty to
zrobisz.
-Nie, nie zrobię tego, nie- powiedziała cicho. Nie mogła
mówić głościej, strach zaczął wręcz ją dusić. Jedna, duża łza spłynęła po jej
policzku. Nie może zabić. Nie chce. Nie potrafi. Nie jest mordercą.
-Spokojnie Alexandro- starł ją. Przytrzymał jej podbródek i
podniósł wyżej, by na niego spojrzała- to nie potrwa zbyt długo. Wypowiesz krótkie
zaklęcie i już. To tylko mordercy. Wampiry. Nie mają duszy, czym się
przejmować? Co z tego, że jest tam mój syn. Zasłużył na to.
-Nie, nie zasłużył. Zmienił się po tym jak go odnalazłam.
Jest inny niż ci się wydaje- powiedziała, a wtedy łzy zaczęły płynąć po jej
policzku.- Nie zabiję go. Nie chce nikogo zabijać i nie zrobię tego.
-Jeżeli będziesz się opierała, zahipnotyzujemy cię. I tak to
zrobisz. Nie masz wyjścia Alexandro. Rozumiem, że jesteś jego narzeczoną, ale
to nie miłość, to zadurzenie. On cię oczarował, on nie jest zdolny do
odczuwania uczuć, a szczególnie miłości. Jesteś jego kolejną ofiarą Alexandro.
Taka piękna, mądra i utalentowana zaklęta jak ty, nie powinna żyć w błędzie.
-Nie kłam. To same brednie!- krzyknęła. –Nie znasz go. Był
twoim synem, a ty potraktowałeś go jak zwykłego mordercę, jakiegoś przestępcę.
Zamknąłeś go, bo nie zrozumiałeś jego mocy, jego potęgi i zdolności. Siedział
trzy tysiące lat w sarkofagu. Wyciszył się, dzięki czemu przeżył do dziś. Nie żałuję,
że zgubiłam się i odnalazłam tą świątynie. Nie żałuję, że go odnalazłam, choć
na początku chciał mnie skrzywdzić. Zrozumiał swoje błędy z przeszłości. Jest
więcej wart niż myślisz- skończyła.
Nie mogła go zabić. Nie jego, nigdy. Nie chce nikogo
zabijać, już raz to zrobiła, kiedy się broniła przez tym mężczyzną, co o mało
zabił i ją i Asterę.
-Jesteś zaślepiona. Dlaczego? Bo był obok ciebie? Bo jest
ojcem twego dziecka?- zapytał. Spojrzała przestraszona. –Tak, wiem o twoim
czasie oczekiwań. Dziecko może być zbyt potężne. Potężniejsze od ciebie
Alexandro. Zabijemy je. Nie łódź się, ze zmienię zdanie- zaczęła szlochać.
–Jest zbyt duże ryzyko. I tak będzie martwe, kiedy będziesz z nami u bram
Włoch. Będzie tam wielka bitwa. Kiedy ją wygramy, ukażesz ich. A jak będzie po
wszystkim, odbierzemy ci moc by nikt nie zagroził potędze. Przeżyjesz, albo
nie. Zależy od ciebie, czy dziecko przeżyje. Jeżeli zgaśniesz ty, zgaśnie i
ono.
-Dlaczego ty nam to robisz?- zapytała bezsilna.
-Benjamin, powinien umrzeć trzy tysiące lat temu. Ty jesteś
ofiarą swoich rodziców tak jak twoje dziecko. Powiedziałem ci już, jeżeli
przeżyjesz, dziecko też. Będziesz mogła odejść. Chociaż powinnaś zając należne
ci miejsce.
-Jakie?- zapytała nie rozumiejąc.
-Nie powiedziano ci? Richard jest takim tchórzem, że nie
wyjawił ci sekretu, dotyczącego ciebie? Cóż moja droga, w twoich żyłach płynie
królewska krew. Jesteś następczynią tronu swojej rasy. Jesteś pierwszym
dzieckiem singularis, czyli panią wszystkich z twojej rasy.
Spojrzała zdezorientowana. Ona i królewskie pochodzenie? To
niemożliwe. Nigdy nie była kimś wyjątkowym, prócz tego, iż jest z odmiennej
rasy.
-Jeżeli uda ci się przeżyć, ukażesz tych co ci karzę i
zgładzisz, czeka cię bardzo świetlana przyszłość. Pozwolę sobie na to, by twoja
rasa nie była prześladowana przez moich podwładnych.
-A co z moimi bliskimi?- zapytała.
-Cullenowie zostaną ukarani, tak jak ten ludzki chłopak. Ale
spokojnie, przeżyją. Natomiast twój narzeczony, Isisa, która oszukała mnie ze
swoją śmiercią, córka, która z nią uciekła zginą na jutrzejszej ceremonii.
Pomożesz im, by dłużej nie cierpieli. Nie będą musieli dłużej się ukrywać i
uciekać. Wyświadczysz im tylko przysługę- potarł jej policzek. –A przy okazji,
pozbędziemy się przeciwników nowej idei.
-Twojej idei. Nie chce mieć z tym nic wspólnego- wyznała.
-Podziękuj swoim rodzicom, głównie ojcu. To dzięki niemu
jesteś w to wszystko wciągnięta. Gdyby nie to, że przyznał się, że nie zabił
twojej mamy, nie ścigalibyśmy cię. Zaufałbym mu na słowo, uwierzyłbym w
kłamstwo i mogłabyś żyć normalnie. Nie musiałabyś wiedzieć o swojej królewskiej
krwi. Richard jako twój ojciec musi być z ciebie dumny. Jesteś bardzo odważną
dziewczyną jak na swój wiek. W tych czasach mało jest takich młodych kobiet.
-On nie jest moim ojcem- wywarczała.
-Dobrałaś się z moim synem. On również sądzi, że jestem
okropnym ojcem, prawda/?- zadrwił.
Nawet bardzo-
pomyślała.
Usłyszała jak ktoś puka do drzwi. Od razu się otworzyły. Nie
widziała, kto idzie, ale po usłyszeniu obcasów, stwierdziła, że to musi być
kobieta. Amun odsunął się i spojrzał na miejsce, gdzie zaraz powinna pojawić
się kobieta.
-Amunie- powiedziała kiedy się im ujawniła. Była śliczna.
Wyraz twarzy miała bardzo sympatyczny. Skinęła głową, na znak szacunku. Miała
kruczoczarne włosy. Była w ciemnej białej sukni, w stylu ich kultury.
-Kebi- powiedział.
-Richard i Cedderik proszą o twoje przybycie. To kwestia
jutrzejszej ceremoni, Panie- powiedziała z szacunkiem.
-Dobrze- spojrzał na nastolatkę- nie przejmuj się Alexandro.
Wiem, że będziesz miała z tym problem, więc przygotuj się na hipnozę. Może być
trochę nieprzyjemna. Jak wyjdziesz, jeden ze strażników zaprowadzi cię do
komnaty.
-Nie chce do niej iść. Wolę siedzieć w lochach- powiedziała.
-Dumna jak matka- powiedział zadowolony. –Oczywiście, powiem
by tam cię zaprowadzono. Kebi, przypilnuj jej- dotknął policzka kobiety.
-Dobrze Amunie- powiedziała przytakując ruchem głowy na znak
szacunku.
Zaczął iść w stronę wyjścia. Nagle się zatrzymał i odwrócił
w jej kierunku.
-Zanim wyjdę. Chcąc pokazać ci, że nie jestem takim potworem,
pozwolę sobie na ukazanie trochę serca. Będziesz mogła się z nim pożegnać.
Pomyśl o mojej propozycji - powiedział i wyszedł z komnaty.
Dziewczyna zsunęła się po ścianie i schowała twarz w
dłoniach. Te wszystkie potworności,
morderstwa, czary. Ona będzie musiała skrzywdzić innych. Każą jej zabić
Benjamina, Cleo i Isise. Dlaczego? Dlaczego on jest takim potworem? A dziecko?
Czy ono przeżyje? A jeżeli tak, to co? Nie będzie miało ojca. Tak wspaniałego
jak Benjamin. Zaczęła płakać. Nie! Nie może go skrzywdzić, ich. Tak bardzo go
kocha. Co ma zrobić? Musi być jakieś rozwiązanie. Poczuła jak kobieta chwyta
jej ramiona. Spojrzała na nią. Czego chciała?
-Proszę, zetrzyj te łzy- powiedziała. –Chciałabym ci pomóc,
ale jestem bezradna- powiedziała z żalem w głosie.
-Dziękuję- chwyciła chusteczkę od kobiety. Zaczęła się
uspokajać, choć szło jej to ciężko.
-Nie płacz dziecko- powiedziała czule.
-A jak mam się tym nie przejmować? Mam zabić, skrzywdzić
przyjaciół i… i Benjamina- powiedziała zaszlochana.
-Gabriela urodziła utalentowaną córkę. Uda ci się coś
zdziałać. Też nie podoba mi się ta idea całej tej rady.
Spojrzała na nią zaskoczona.
-Tak Alexandro. Ja również nienawidzę tego wszystkiego, choć
jestem w tym bez wyboru. Wbrew mojej woli. Twoja mama była bardzo dobrą
kobietą. Nawet nie wiesz, jak bardzo jesteś do niej podobna.
-Skąd pani ją zna?- zapytała.
-Pomogłam jej i twojej cioci uciec- powiedziała cicho.
Spojrzała zaskoczona.
-Nigdy jej później nie widziałam. Miałam nadzieję, że nic ci
nie jest. Szukali cię zawzięcie. Powiedz- zamilkła na chwilę. –Który miesiąc?-
spojrzała na brzuch.
-Praktycznie drugi, ale jest w rozwoju czwartego. W mojej
rasie ciąza trwa około sześciu miesięcy.
-Cztery miesiące- powiedziała wzruszona. –Na pewno przeżyje.
Postaram się coś zdziałać. Nigdy nie poznałam Benjamina. Ale wierzę, że nie był
taki, jakim jest w opowiadaniach Amuna- uśmiechnęła się do nastolatki.
Usłyszała, że ktoś wchodzi. Kebi pomogła jej wstać. Dlaczego
już wrócił. Miała ochotę znowu zacząć płakać. Spojrzała na wychodzącą postać.
Benjamin.
Jak tylko go zobaczyła poszła do niego najszybciej jak
mogła. On zrobił podobnie. Szybko go objęła, a on ją. Czuła się taka bezpieczna
w jego ramionach. Zaczęła płakać. Jest cały, nic mu nie jest. Poczuła małą
ulgę. Jest tu z nią. Poczuła jak schował twarz w jej włosach. Mocno ją
obejmował. Również się bał. Ukląkł na podłodze, a ją usadził sobie na kolanach.
Tak bardzo się bali.
-Och Alex- chwycił jej policzek i pocałował. Odwzajemniła
go. Tak bardzo się obawiała. Jego usta były zbawieniem dla niej.
-Benjaminie jesteś cały- powiedziała niedowierzając. –Nic ci
nie jest.
-A ty? Nic ci nie jest? Bogowie, tak bardzo się o ciebie
bałem, kiedy leżałaś nieruchoma. Zaczynałem myśleć, że cię już straciłem-
powiedział po czym zaczął całować jej twarz.
-Jestem cała- powiedziała, kiedy skończył. –Benjaminie, oni
wiedzą.
Spojrzał na nią poważnie. Zaczął zaprzeczać ruchem głowy.
-To niemożliwe- powiedział zrozpaczony.
-Wiedzą o dziecku. Richard mnie leczył, po tym jak mnie
zaatakował jeden z jego podwładnych. Dowiedział się i powiedział…- zamilkła.
Łzy nie dawały jej spokoju.
-Nie płacz. Proszę, poradzimy sobie- zaczął ścierać jej łzy
i przytulił ją, najciaśniej jak tylko potrafił.
-Benjaminie, chcą bym jutro ciebie, twoją matkę i siostrę
zabiła razem z dwunastoma innymi- zaszlochała.
-Powiedz, co chcą zrobić z maleństwem?- zapytał cicho.
-Jeżeli wykonam jutrzejszy rytuał i … wygrają bitwę we
Włoszech, chcą odebrać mi moc. Jeżeli przeżyje, będę mogła odejść. Jeżeli ja
przeżyje, przeżyje i ono. Jeżeli przyjmę jego propozycję.
-Ciii spokojnie kochanie- powiedział w jej włosy. –Spokojnie.
Powiedz mi wszystko po kolei.
Delikatnie zaczął nią kołysać. Trzymała się go bardzo mocno,
a on trzymał ją jeszcze mocniej. Zupełnie jakby mieli zostać rozdzieleni, co
nie było pewne. Alexandra zaczęła stopniowo się uspokajać. Jak może postąpić w
takiej sytuacji? Musi zniszczyć wszystko, co kocha.
-Powiedz, o jakiej propozycji ci powiedział?- zapytał
zdenerwowany. Wyczuła to. Jego mięśnie były strasznie napięte.
Nie odezwała się. Kurczowo trzymała się jego bluzki.
-Alex, jestem tu- powiedział chwytając jej twarz w dłonie.
–Powiedz, czego chciał.
-Jeżeli zrobie wszystko co będzie chciał i…. i przeżyję,
będę mogła je urodzić, ale chce je…- zamilkła. Nie mogła tego wypowiedzieć.
–Będę mogła zostać we Włoszech i objąć tron.
-Jaki tron?- zapytał.
-Jako pierwsza singularis, jestem panią wszystkich z mojej
rasy. Jeżeli wszystko pójdzie jak będą chcieli, mogę tam zostać i poślubić
innego- zaczęła znowu szlochać na tę myśl.
-Spokojnie- przytulił ją.
-Ja nie chce tego- powiedziała cicho. Nie miała siły już
mówić.
-Wiem, wiem- zaczął głaskać jej głowę. –Wiem kochanie, ale
będziesz musiała to zrobić- powiedział. Słyszała w głosie całe jego cierpienie.
Starał się opanować sytuację, ale wiedział, że jest to sytuacja bez wyjścia.
Nie, nie chciała tego zrobić.
-Benjaminie- odezwała się Kebi. Spojrzał na nią wrogo.
Wzmocnił uścisk, by chronić Alexandrę.
-Czego chcesz?- powiedział nieufnie.
-Przykro mi, że do tego dojdzie. Postaram się wam pomóc. Nie
po to chroniłam Gabrielę kilkanaście
lat temu, by teraz patrzeć jak cierpi jej córka.
lat temu, by teraz patrzeć jak cierpi jej córka.
Spojrzał zaskoczony.
-Pomogła mojej mamie i cioci uciec, kiedy ojciec chciał nas
skrzywdzić- powiedziała nastolatka.
Zrozumiał. Jego spojrzenie, zmieniło się. Błagało.
-Zrób coś by zmienił decyzję- powiedział niemal błagalnie.
-Postaram się, ale niczego wam nie obiecuję. Nie zawsze mnie
słucha.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz