Translate

niedziela, 5 kwietnia 2015

Rozdział 50 W szponach rady

-Witaj Alexandro- powiedział Margon przetrzymując jej przyjaciela. –Miło cię widzieć.
-Szkoda, że nie mogę powiedzieć tego samego- powiedziała zła i przestraszona.
Co teraz? Margon jest zdrajcą. Jej nauczyciel! Ufała mu. Jak mógł coś takiego zrobić? Dlaczego tego nie widziała, niczego nie zauważyła? Miała co do niego obawy, ale postanowiła mu zaufać. Sądziła, że to tylko niepotrzebny niepokój, nieufność. Był miły i opiekuńczy. Pomagał jej, nigdy nie podnosił głosu. Dlaczego?
Spojrzała w górę. Benjamin stał napięty. Chciał przyjść do niej, widziała to na jego twarzy. Pokiwała przecząco głową. Nie mógł zejść. Położył palec na ustach i odsunął się od nich. Co on kombinował? Nie mógł się pokazać. Niech chociaż on i Cleo będą bezpieczni.
Nagle przyszedł jakiś mężczyzna. Był bardzo podobny do tamtych ze szkoły.
-Weź go. Zajmę się nią- powiedział rzucając wręcz jej przyjacielem.
-Nie dotykaj jej!- krzyczał.
-Zrobi co będzie mu się podobało. Jazda!- popchnął go by wyszedł.
-Gdzie go chcesz zabrać?- stała jak sparaliżowana.
Chłopak wyrywał się, ale na marne. Po chwili już ich nie było.
-Zaraz będziesz z nim zamknięta, zobaczycie się jeszcze. Cieszę się, że już lepiej się czujesz. A jak Benjamin?- zapytał drwiąco. –Z tego, co widzę po twoim ubiorze, nie przeżył- powiedział zadowolony. –Nie ma go koło ciebie.
Dziękowała w duchu, że ubrała się w czarne spodnie i sweter.
-Skąd wiesz?- zapytała zaniepokojona. Musiała udawać.
-To ja zaplanowałem atak na ciebie- powiedział złośliwie.-  Cóż, przy okazji dowiedziałem się, że Rafael jest po twojej stronie. Szkoda, dobry był z niego chłopak.
-Co mu zrobiłeś?- zapytała oddalając się od schodów. Mężczyzna zbliżał się do niej małymi krokami.
-Cóż, źle zrobiłaś, że się pokłóciliście. Nie wiem o co, bo bardzo dobrze zakodowałaś mu pamięć. Jedyne co udało się nam znaleźć w jego umyśle to ten dom. Nie ukryłaś wszystkiego.
-Skąd pomysł, że chciałam to ukryć? Gdzie on jest?
-Zapewne umiera w jednym z lochów- uśmiechnął się. Słabo jej się zrobiło. Jej brat…umierał?!
-Nie patrz tak na mnie. Jeżeli chcesz zobaczyć wspomnienia z umysłu, trzeba zapłacić. Rafael zaczął tracić zmysły. Długo nie pożyje- zaśmiał się.
-Jesteś obrzydliwy- powiedziała z pogardą. Nienawidziła go. Nie wiedziała, że potrafi aż tak bardzo czuć tą negatywną emocje.
-Jakoś nie widziałem, byś miała z nim dobry kontakt- zadrwił.
-To mój brat. To nie jego wina, że taki jest. To wszystko przez was!
Cleo musiała być teraz przerażona. Kochała Rafaela.
-Nie rzucaj mi tu sentencjami. Gdzie Cleopatra? Wszystkich mamy tylko nie ciebie, jej i Benjamina. Cóż, martwy się już nie przyda. Gdzie ona jest?
-Nie wiem- powiedziała. Zatrzymała się. Za sobą miała podartą kanapę. Nie mogła się cofnąć dalej. –Nie wiem, gdzie jest od kilku dni- była tak zła, że skierowała w niego swoją moc. Skupiła się, by poczuł ból w głowie, taki jakim poczęstowała Cleopatrę w Egipcie. Jednak nie zadziałało. Dlaczego?
-Kłamiesz. Wiem, że jesteś w tym niezła. Wiele rzeczy próbujesz ukryć przed radą ale ci się nie uda. Nie licz na to. Pewnie zastanawiasz się, dlaczego twoja moc nie działa- wskazał na bransoletę. -Poprzez treningi poznałem część twojej wielkiej mocy. Uodporniłem się na nią w czasie, kiedy umierał ci twój chłoptaś- podszedł szybko do niej. Zakleszczył jej szyję swoja dłonią i przyciągnął ją na ścianę obok. Uderzyła mocno plecami. Zrobiła grymas. Nie mogła go ukryć.
-Boli?- zapytał rozbawiony. Zaczął zduszać jej szyję- jeszcze nie wiesz, co to ból.
-Ty tego nie wiesz- usłyszała głos Benjamina.
Mężczyzna krzyknął w niebogłosy. Co się dzieje? Przecież nic mu nie zrobiła. Puścił ją i odsunął się spanikowany. Jego plecy płonęły. Sprawka Benjamina. Szybko wykrzyczał jakieś zaklęcie by płomienie zniknęły. I mu się udało. Spojrzał na nią i chciał podbiec z furią na twarzy, ale został zablokowany. Benjamin zaszedł go od tyłu, i unieruchomił mu szyję i kark.
Przez to, że krzyczał usłyszeli go inni. Spod drzwi balkonowych pojawił się jeden mężczyzna, a w miejscu, gdzie były drzwi, stanął kolejny. Cleo szybko pociągnęła ją  za siebie. Chciała ją chronić. Benjamin stał i przetrzymywał Margona. Mężczyźni stali i czekali. Widać było, że są niemile zaskoczeni, a również onieśmieleni. Cały czas patrzyli na Alexandrę. Zobaczyli swój cel.
-Puść go!- powiedział jeden.
Benjamin patrzył napięty na siostrę i narzeczoną. Przytaknęła ruchem głowy. Wiedziała, co muszą zrobić. Cleo zasłaniała ją, więc nie widzieli jej dłoni. Nawet nie potrzebowała ich do tego zaklęcia. Pomyślała o nim, a mężczyźni zaczęli krzyczeć. Upadli na podłogę, trzymając się za głowy. Standardowa obrona. Benjamin szybko ją chwycił i wybiegł na zewnątrz. Jego siostra była tuż obok. Wbiegł do lasu. Zamknęła oczy. Barwy się zlewały. Nie widziała niczego. Kurczowo chwyciła się jego kurtki. Jak mogło do tego dojść? Przecież ich dom  był jedynym bezpiecznym miejscem. Gdzie są teraz Cullenowie? Ciocia? Isisa? Jack? I co z Rafaelem? Musieli go porwać. Nie mógł ich zdradzić, tak jak jej były nauczyciel. Cały czas się ukrywali, szukali rozwiązań, a oni ich odnaleźli. I co teraz?! Będą chcieli by skrzywdziła te wszystkie istoty. Nie chce zamienić się w potwora. Jack, on nie jest niczemu winien. Widziała jaki był przerażony, kiedy zeszła na dół. Bal się bardziej o nią niż o siebie. Tak nie powinno być! Gdzie on teraz jest? Gdzie są członkowie rady? Są za nimi? Są w
okolicy? Czy przyjaciele są bezpieczni? Na szczęście nie wiedzą nic o dziecku. Carlisle nie poinformował go. To była tak okropna i bolesna zdrada. Ufała mu.
Boże! Dziecko! Co teraz z nim będzie? Nie mogą się dowiedzieć, będą chcieli je skrzywdzić. Nie wybaczy sobie, nie wybaczy im, jeżeli coś mu się stanie. To największe szczęście, największa motywacja jej i Benjamina. Szczególnie dla niego.
Zatrzymał się i postawił ją na ziemie. Nadal kurczowo się go trzymała. Czule ją obejmował. Usłyszała jak mówi do siostry:
-Najlepiej się rozdzielmy. Pobiegnę z Alex na północ, ty na zachód. Skontaktujemy się jakoś.
-Będę w Falls City. Jest oddalone o wiele kilometrów. Tam będę.
-Skontaktujemy się z tobą.
-Dobrze, uważajcie- przytuliła się do nich.
Alexandra mocno się do niej przytuliła. Wampirzyca też się bała i mocno ją objęła.
-Alex, bez obaw. Jakoś się ułoży- powiedziała ścierając jej spływające łzy.
-Cleo uważaj, proszę- powiedziała.
-Będę ostrożna. Wy także. Maleństwo na was liczy- uściskała ich. Odsunęła się. Rzuciła na nich ostatnie spojrzenie i zniknęła.
Benjamin mocno ją uściskał. Tak bardzo się tego bała.
-Spokojnie Alex- powiedział przerażony. Jego strach udzielał się także jej.
-Co oni im zrobili, Benjaminie? Gdzie oni są?- zapytała szlochając w jego koszulkę.
-Nie wiem, może ich zamknęli. Kochanie spójrz na mnie- podciągnął jej podbródek- musimy uciekać. Nie pomożemy im jak nas znajdą- powiedział spięty.
-A co z maleństwem? Nie mogą się o nim dowiedzieć. Zabiją je.
-Nie dopuszczę do tego- objął jej policzki. –Nie mogą tego zrobić. Uciekniemy, wymyślimy
rozwiązanie. Proszę cię, nie płacz. Boli mnie to. Musisz być dzielna- powiedział.
-Nie potrafię. Boję się o nich, o nas, o nie-chwyciła delikatnie swój brzuch.
-Też się boję. Nigdy tak bardzo się nie bałem. Nigdy nie miałem o kogo. Boję się o was- położył dłoń na jej dłoni, która leżała na brzuchu. –o nich. Nie wiem, co mogą im zrobić. Carlisle powiedział mi, że gdyby zaszła taka sytuacja, mamy uciec na północ. Tam będziemy bezpieczni. Tam zastanowimy się, co zrobić dalej.
-Dobrze. Prowadź- powiedziała biorąc się powoli w garść.
-Nie masz kurtki. Zmarzniesz- powiedział ściągając swoją i otulając ją. Spojrzał jej głęboko w oczy- gdyby coś się stało…
-Nie stanie się, nie może- powiedziała obejmując jego twarz. –Nie morze się stać- powtórzyła szeptem.
-Kocham cię Alexandro Walker. Pamiętaj o tym.
-A ja kocham ciebie Benjaminie Sadat- nachylił się i gorąco ją pocałował. Było w tym tyle uczucia, strachu, miłości. Zupełnie jakby mieli się już nigdy nie zobaczyć. Odrzuciła tą myśl. Musi być szczęśliwe zakończenie.
Wziął ją na ręce i zaczął biec dalej.

To prawda. Nie miał takiej motywacji nigdy. Zawsze był sam. Bał się tylko o matkę, ale nigdy nic jej nie groziło. Co mogli zrobić Cullenom? Matce? Asterze? Jack’owi? Wiedział, ze są nieobliczalni. Nie mówił o swoich podejrzeniach Alexandrze. Już dosyć cierpi, boi. On przywyknął do tego, że grozi mu niebezpieczeństwo. Groziło mu przez te wszystkie wieki. Ona dowiedziała się o tym przypadkiem, wie o tym od kilku miesięcy. Wiedział, że ma się czego bać. Również się niepokoił. Nie chciał jej stracić, nie chciał stracić ich pocieszenia, dziecka , ani przyjaciół.
Dobiegł już na skraj lasu. Zatrzymał się. Przed nim rozciągało się jezioro. Musiał je wyminąć. Jeszcze nigdy nie był tak daleko w głębi lasu. Postawił ją. Rade musieli mieć już bardzo daleko. Nie chciał jej nieść swoim tempem. Jest to zbyt dla niej niebezpieczne i mogli by zwrócić swoją uwagę ludzi łowiących nad jeziorem.
Chwyciła w swoją dłonią, jego. Miała bardzo solidny uścisk jak na tak drobną budowę. Zaczęli iść. Alexandra szła bardzo szybko. Przeszli przez ścieżkę i doszli do skalnego terenu. Omijali duże głazy. Nagle Benjamin zatrzymał się.
-Co się dzieję- odwróciła się do niego.
Miał skupiony wzrok. Nasłuchiwał.
Zauważyła jakiś błysk za nim. Stanęła i wyczarowała jasnoniebieską poświatą blokadę. Uderzyły w nią dwa pociski. Byli tuż za nimi.
Usłyszała za sobą odgłosy walki. Spojrzała. Benjamin walczył jednym z nich. Bez problemu go pokonał. Pojawili się tak nagle…z nikąd. Następny go zaatakował. Skupiła się na swoich wrogach. Jeden zaczął ją atakować. Zaczęła się bronić. Z dziecinną łatwością go unieruchomiła. Tym razem przyszli dwoje. Ciężko było. Oboje rzucali ciężkimi czarami. Były zmodyfikowane. Pewnie sami je tworzyli. Była jakby…mroczniejsze. Obroniła się ale uderzyła o skałę za sobą. Zabolało ale dzięki temu ciosowi, gwałtowniej zaatakowała. Nie pozwoli by ich skrzywdzili.
Usłyszała jak Benjamin został zraniony jedną ze świateł. Szybko się cofnęła i utworzyła pole ochronne wokół niego. Jego ramię bolało. Czuła to przez więź. Zrobili to by go unieruchomić. Było ich zbyt wielu. Kiedy skupiła się na trzech, czwarty wykorzystał jej skupienie na nich i zaatakował od tyłu. Benjamin nie zdążył go odciągnąć. Też go nie zauważył, gdyż powstrzymywał czterech.
Poczuła piekący ból w barku i na plecach. Ból zaczął promieniować w całym kręgosłupie. Nie wiedziała, dlaczego ręce jej opadły. Musiała walczyć! Co się dzieję?! Usłyszała zduszony głos Benjamina. Wołał ją. Dochodził jakby z oddali.
-Uciekaj- starała się powiedzieć, ale nie była pewna, czy wypowiedziała słowo.
Kolory zaczęły się zlewać. Poczuła jak ktoś ją łapie. Były to ramiona, ale nie Benjamina. Nie chciała by był to któryś z tych potworów. Chciała się wyszarpać, uciec. Musiała dla niego, dla Benjamina, dla ich kropeczki.
***
Piekący, promieniujący ból. Tylko to odczuwała. Ale nagle on zelżał. Nie wiedziała, dlaczego. Nie wiedziała nawet, gdzie się znajduje. Czy leży? Czy siedzi? Czy może ktoś ją niesie. Na policzku wyczuła czyjąś dłoń. Delikatnie i czule głaskała jej policzek. Benjamin? Kto to był? Nie mogła otworzyć oczu. Walczyła z powiekami, lecz nie chciały odpuścić. Ból zelżał jeszcze bardziej, że prawie w ogóle go nie odczuwała. Ulga, ale tylko w tym bólu. Gdzie jest Benjamin? Co z dzieckiem? Co z Cullenami? Isisa? Jackem? Są cali? Bezpieczni? Dlaczego te cholerne oczy nie chcą się otworzyć? Nagle poczuła jak czyjeś wargi całują jej czoło. Był to wolny pocałunek i tylko jeden. Potem nie słyszała nic. Ciemność była cały czas taka sama, ale dlaczego zaczęła czuć chłód?
***
-Gdzie ona jest?!- warknął na strażnika.
-Bez obaw. Nie zabiją jej, jeszcze- zaśmiał się przechodząc pomiędzy celami. Zatrzymał się i patrzył z drwiną na niego.
Benjamin podszedł szybko do brzegu krat i wyciągnął rękę by go dosięgnąć. Niestety, odsunął się w porę. Jednak w oczach mężczyzny było widać nutę przerażenia. Był młody i niepewny. Wyminął go i trzasnął drzwiami. Wyszedł.
Wściekły usiadł na końcu. Patrzył się w kraty. Były dookoła niego. Jedyną cechą tej sytuacji było to, że wiedział, gdzie są Cullenowie, Matka, Astera, Jack i… Cleo? Spojrzał na nią zdezorientowany. Była w celi obok. Spojrzała na niego. Miała przerażoną i złą minę, ale kiedy ich spojrzenia się spotkały, widział cały jej strach i udrękę. Była na siebie zła, bo ją złapali. Bała się. Nie tylko ona. Podeszła do brzegu celi. Wyciągnął do niej dłoń i chwycił ją. Chciał być, chociaż wsparciem dla niej. Ale co z Alexandrą? Gdzie ona jest? Czy jest cała? A co z dzieckiem? Czy nie ucierpiało? Czy ją zobaczy? Gdzie ona jest…
Kiedy ten mężczyzna ją zaatakował z tyłu, kiedy rzucił w nią zaklęciem… stała się taka bezwładna. Usłyszał jej cichy krzyk. Musiała cierpieć. A kiedy upadała, jeden z tych plugawych potworów wziął ją na ręce i wyniósł. Dlaczego się nie obudziła? Nie ruszała? Musiał być to czar obezwładnienia, tłumaczył sobie. Nie mogli jej skrzywdzić. Ten strażnik powiedział, że jej nie skrzywdzili, czyli musi żyć.
-Nic jej nie będzie Benjaminie- usłyszał głos matki.
Spojrzał na nią. Siedziała naprzeciwko Cleo w celi. Tak bardzo się o nią bał, nie dopuszczał myśli, że może to być koniec.
-Jest silna. Poradzi sobie, na pewno- powiedziała przez kraty. –Na pewno coś wymyśli.
-Ona się nie ruszała. Nie słyszałem nawet by jej serce biło- powiedział przerażony.
-To mogło być zaklęcie Benjaminie- usłyszał Carlisla. Był naprzeciwko jego celi. Z nim byli Esme, Alice i Jasper.
-A więź? Coś w niej czujesz?- usłyszał głos Alice.
Starał się na niej skupić. Chciał wyczuć chodź najmniejszą emocje, ale wyczuwał tylko chłód.
Alexandro, gdzie jesteś?- pomyślał
Tak bardzo chciałby usłyszeć jej głos. Być pewny, że jest cała, że dobrze się czuje.
-Nic…- zaczął Ale przerwał mu głos.
Benjaminie? To była ona.
-Benjaminie, co się dzieję?- zapytała Esme.
-Słyszałem ją- powiedział z nadzieją. Poprawił się na podłodze i nasłuchiwał.
Nic.
-Zaczynam wariować- powiedział zakrywając twarz dłońmi.
-Spokojnie. Ona jest silna, tak jak jej matka. Znajdzie rozwiązanie- powiedziała Esme.
Ale ktoś powinien jej pomóc w tym ciężarze- pomyślał. –Jest to dla niej zbyt wielkie obciążenie.
***
Przez chwilę, jakby go słyszała. Tak strasznie chciała go zobaczyć. Gdzie on jest? Poczuła jak ciepłe powietrze wchodzi w jej nozdrza. Gdzie ona była? Przecież w New Pol jest zimno…
Ponownie podjęła walkę z oczami. Powoli zaczynały zaglądać na świat. Zobaczyła, że leży na jakimś łóżku. Była okryta kołdrą. Pościel była niezwykle cieniutka, a w pokoju było ciepło. Podłoga była obłożona drewnem, ciemnymi deskami. Ściany były bordowe, w kolorze wina. Przez czerwone zasłony wybijało się światło. Promienie słoneczne. W New Pol? Tyle słońca? Może znowu śni?
W kącie był stary fotel. Był okryty czerwono złotym materiałem. Nikogo na nim nie było. W lewym kącie był stolik z kanapą i lampką do czytania. Na ścianach były klasyczne obrazy, na półkach marmurowe posążki. Gdzie była? Wstała i przytrzymała się ściany, miała zawroty głowy. Gdzie ona do cholery jest? Pokój był niewielki, ale śliczny. Zupełnie jakby cofnęła się w czasie. Spojrzała na siebie. Była w swoich ubraniach. Było jej ciepło w tym swetrze. Podeszła do okna i rozsunęła delikatnie zasłonę. Serce jej zamarło. Piasek, słońce, piramidy.
Niemożliwe by była w Egipcie. Chwyciła się znowu ściany. Strasznie bolał ją kark i głowa. Usłyszała dźwięk otwierających się drzwi. Odwróciła się. Nie! Błagała w myślach by był to sen. W drzwiach stanął mężczyzna. Był wyższy o pół głowy od nastolatki. Miał brązowe włosy, identycznego koloru, co ona. Niebieskie oczy, białą karnację, zbudowaną posturę. Richard, jej ojciec.
-Obudziłaś się- powiedział z głosem ulgi.
-Nie, nie ty! Nie podchodź, nie- powiedziała cofając się, kiedy zaczął się do niej zbliżać.
-Alexandro, spokojnie. Jesteś bezpieczna- powiedział zatrzymując się. Ułożył ręce w uspokajającym
geście.
-Bezpieczna? Z tobą? Z nimi?- zapytała sarkastycznie. Szybko chwyciła się za półkę. Znowu kręciło jej się w głowie. –Gdzie jest Jack?! Gdzie Benjamin?! Gdzie są wszyscy?!- zapytała.
-Wiesz, kim jestem- powiedział cicho.
-Nie codziennie ktoś morduję mi matkę. Trudno zapomnieć- powiedziała.
Spojrzał na nią zszokowany.
-Myślałeś, że nigdy się nie dowiem?- powiedziała.
-Powiedziała ci?- zapytał.
-Wyczytałam z jej dzienników. To tak, jakby mi to powiedziała. Gdzie są Cullenowie? Gdzie są inni?- zapytała.
-Alexandro usiądź, zaraz upadniesz. Każdy wstrząs osłabi ciebie i twoje dziecko- powiedział spokojnie.
Spojrzała sparaliżowana. Skąd ON wiedział o dziecku?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz