Translate

środa, 1 kwietnia 2015

Rozdział 49 Kłopoty

-Jesteś pewien? Na pewno to nie będzie kłopotem?- zapytała, kiedy szli w kierunku lasu. W ogrodzie
nie było już w ogóle śniegu. Wiosna w tym roku zbliżała się bardzo szybko.
-Kochanie, ile razy mam ci to powtarzać? Należysz do tego świata. A przede wszystkim musimy ich poinformować o stanie naszej sytuacji. Moja matka ich poinformowała krótko po jej powrocie. Od tamtej pory dużo się zmieniło.
-Wiem o tym. Cleo nie powinna pójść z nami?
-Nie, nie musi- powiedział idąc dalej. Wyczuła jak lekko wzmocnił uścisk.
Zatrzymała się. Spojrzał na nią.
-Co się jej stało? Czegoś mi nie mówisz- powiedziała.
-Chodzi o Rafaela. Jest, chyba w nim zauroczona. Źle się z tym czuje po tym, co powiedział o tobie i maleństwu. Ma… trudno mi to przyznać, bo nigdy taka nie była, ale ma chyba wyrzuty sumienia.
-Ale to nie jest jej wina.
-Wiem, mówiłem jej to. Jest przeszczęśliwa, że zostanie ciocią. Najchętniej wyszłaby na zakupy i urządziła pokój- uśmiechnął się. –Jest nim po prostu rozczarowana i zawiedzona. Nie chce ci się pokazywać na oczy. Chce z nią porozmawiać jak wrócimy.
-Może ja to zrobię?- zapytała. –Powinnam jej wyjaśnić, że to on jest winien, a nie ona. By się nie przejmowała. A przede wszystkim pomóc co do niego, porozmawiać o tym.
-Możliwe, że dobrze jej to zrobi- pociągnął ją do siebie. –Pierwszy raz w życiu widziałem, by moja siostra się obwiniała. Chyba naprawdę zależało jej na nim.
-Pierwsza miłość?- zapytała.
-Na to wygląda. Chodźmy dalej. Nie chce byś zmarzła.
-Przy tobie trudno by było mi zimno- uśmiechnęła się psotnie.
-W to nie wątpię- uśmiechnął się cwanie. Pociągnął ją za dłoń i podeszli do żywopłotu. Wyciągnął dłoń, a gałęzie zaczęły się rozsuwać. Używał swej mocy żywiołów. Patrzyła z fascynacją na przesuwające się gałęzie. Przeniosła wzrok na niego. Wyglądał pięknie patrząc ze skupionym wzrokiem na czynność. Kiedy skończył, przeszli. Zauważył, że mu się przygląda.
-Podziwiasz mnie?- zaśmiał się krótko.
-Owszem i nie tylko- odpowiedziała.
Spojrzał na nią.
-A czym zawdzięczam twoją uwagę o Pani?- zapytał uwodzicielsko.
-Uwielbiam, kiedy używasz swojej mocy- powiedziała.
-A co w tym pięknego czy fascynującego?
-Ty- uśmiechnął się szerzej. –Jesteś skupiony, rozluźniony. Lubisz się nią bawić.
-Skąd wiesz?
-Od czasu do czasu, budzę się wcześniej niż myślisz i widzę, jak tworzysz małą trąbę powietrzną na dłoni, czy z ognia.
-Obserwujesz mnie. To niegrzeczne.
-Tak jak podsłuchiwanie, Benjaminie.
-Nie podsłuchuje- obronił się.
-Teraz nie, ale wcześniej?
Spojrzał na nią z rozbawieniem. Taka była prawda. Podsłuchiwał chyba wszystkich i słyszał
wszystkie tematy. Przeszli dużą część lasu. Ścieżki nie było, więc Benjamin od czasu do czasu pomagał Alexandrze w przejściu. Nie chciał jej nosić wampirzym tempem. Nie chciał nadwyrężać ukochanej.
Doszli do jakiś ruin. Był to chyba jakiś stary budynek. Zostały z niego tylko kilka ścian i betonowe podłoże. Weszli na nie. Zobaczyła, że na betonowej podłodze jest narysowany okrąg. Był wyryty czymś metalowym. Przed nim były mniejsze. Szybko je licząc, wyliczyła ich dziewięć. Przy dużym okręgu były narysowane hieroglify. Symbole królewskie faraonów i inicjały bogów.
-To jest to, co myślę?- zapytała.
-Tak. Dzięki temu ich wezwiemy. Czego się spodziewałaś?
-Pentagramów, świeczek, przedmiotów woodo- zaśmiała się, poszedł w jej ślady.
-Wszystkie wymysły Hollywood- powiedział.
-Widzę, że już wiesz? Szybko się uczysz- przyznała.
-Mam wspaniałą nauczycielkę- skradł jej całusa.
Podeszli do koła. Benjamin wyciągnął z kieszeni kurtki jakiś przedmiot. Był bardzo podobny do kobiecej pomadki, tylko był dłuższy. Wysunął z niego coś w kolorze czerni. Spojrzała pytająco.
-Tym można narysować znaki- ukląkł i zaczął rysować. –Dzięki temu się z nimi skontaktujemy.
-A gdybyś tego nie miał?- zapytała.
-Jedynym zamiennikiem jest krew.
Przytaknęła. Czemu jej to nie dziwi…
Po skończeniu rysowaniu, a raczej poprawieniu znaków, wstał. Spojrzał na nią i wyciągnął dłoń.
-Chodź, pomożesz mi ich wezwać- powiedział czekając.
-Jak niby mam to zrobić?- spytała zdezorientowana.
-Wypowiemy krótką formułkę i skierujesz swoją moc w ten znak- wskazał ten po środku. To będzie dla nich znak.
-Ale po co w tym ja? Wzywałeś ich beze mnie.
-Chce byś to zrobiła. Mogę to zrobić tylko z jedną osobą. Kobietą, która będzie dzielić władzę królewską. A ty nią jesteś. Jeżeli zobaczą, że nasze dwie moce są połączone przyjdą szybciej niż zwykle. Będą ciekawi- uśmiechnął się. –Chodź.
Podeszła do niego i chwyciła dłoń. Stanęła na przeciw niemu. Trzymali się za dłonie.
-Poradzisz sobie. Chce byś należała i w tym świecie. Świecie moich przodków- powiedział i delikatnie pocałował jej wargi.
Egipcjanin powtórzył linijkę jakiś słów. Powtórzyła je. Delikatnie się do niej uśmiechnął.
-Skup moc na znakach. Razem użyjemy swoich, po tym jak powiemy formułkę.
-Dobrze- przytaknęła.
-Kocham cię- uśmiechnął się. –Was.
-My ciebie też- uśmiechnęła się szeroko.
Zamilkli. Dookoła była cisza. Poczuła jakąś siłę dookoła. Benjamin zaczął mówić formułkę w innym języku. Zaczęła ją powtarzać. Zamknęła oczy, tak jak on. Musiała się skupić. Skończył mówić. Powtórzyli ją jeszcze raz. Kiedy skończyli poczuła jak moc Benjamina płynie z jego dłoni. Skupiła się na mocy. Czuła jak przepływa z jej ramion do dłoni i z dłoni na zewnątrz. Zajęło jej to chwilę. Otworzyła oczy. Z ich dłoni płynęła moc. Moc Egipcjanina była przezroczysta, zupełnie jakby była wiatrem. Wybrał moc powietrza. Mieszała się pięknie z jej jasnobłękitną Uśmiechnęła się. Spojrzała na Benjamina. Patrzył na nią z czułością. Kochała te spojrzenie. Moc przestała płynąć. Od razu ją objął i zaczął namiętnie całować. Tak, tego chciała. Trzymała dłonie na jego piersi, on zaś na jej plecach. Pomiędzy pocałunkami łapała powietrze. Nie chciała przestać oddawać ich. Dotyk jego warg był dla niej największą nagrodą.
Oddała mu ostatni pocałunek. Była tak blisko. Ich czoła się ze sobą stykały. Zielone tęczówki, obserwowały szare. Mogliby tak stać cały czas.
-Brawo, pierwszy raz wezwałaś naszych opiekunów- powiedział.
-Miałam dobrego nauczyciela- uśmiechnął się szeroko.
-To była moja kwestia.
-Pożyczyłam ją sobie.
Przy dziewięciu okręgach zaczęły pojawiać się jakieś blaski. Po chwili pojawiły się postacie. Rada boska już nadchodziła.
-Szybko jak dotychczas- powiedział rozbawiony faraon.
Nagle się pojawili. W swoich szatach i cennych kamieniach. Aż zimno się jej zrobiło, kiedy ich zobaczyła. Przecież oni nie czują chłodu w tym świecie.
-Witaj Benjaminie- powiedział Ozyrys. Spojrzał promiennie na dziewczynę- ciebie również ciepło witam Alexandro.
Skinęła z szacunkiem głowę. Benjamin obejmował ją ramieniem. Była tak przytulona, że trzymała ręce na jego piersi. Było jej dzięki temu ciepło. Wszyscy się już zjawili.
-Mamy dla was informacje dotyczącej Amuna i jego rady- powiedział Benjamin.
-Z tego co odczuwała Izyda, działo się źle- powiedział mężczyzna.
-Owszem było źle, ale były też dobre momenty.
-Co się działo, Benjaminie?- zapytała Bastet.
-Rada odnalazła Alexandrę ponad dwa tygodnie temu. Zaatakowali ją, jej brata i mnie. Wiedzą, że
jesteśmy w okolicy.
-Dlaczego nas informujesz o tym tak późno?- zapytał jakby zły.
-Ponieważ Benjamin został otruty przez jednego z nich- powiedziała Alexandra by go obronić.
-Jak to?- zapytała Hathor.
-Zostałem otruty przez tą samą substancję, co w dniu zamknięcia. Tylko dawka była o wiele bardziej niebezpieczna. Przez ponad tydzień byłem unieruchomiony, nieprzytomny.
-Jakim sposobem się wyleczyłeś? Powinieneś już być wśród swoich przodków?- zapytał zaskoczony Horus.
Benjamin spojrzał na Alexandrę, potem na nich.
-Alexandra uleczyła mnie swą krwią.
Po tych słowach spojrzeli na nią. Na szczęście miała czerwone policzka przez zimno i nie było widać jej zakłopotania.
-Alexandro, mogłabyś nam wyjaśnić jak to jest możliwe?- zapytał z ukrywaną ciekawością.
-Chodzi o to, że… że dzięki mojej odmienności, okazało się, że moja krew może leczyć. Kiedy podałam ją Benjaminowi, kiedy umierał- poczuła jak mocniej ją obejmuje- zaczął wracać. Kazałam ją sobie pobrać. Po tym jak ją otrzymał, wyzdrowiał.
-Fascynujące- powiedział Inhitep.
-Uratowałaś go- powiedziała Izyda. –A twoja moc? Nie mogłaś go nią uleczyć?- zapytała.
-Próbowałam. Nic nie działało. Szukaliśmy rozwiązań ale tylko ten zadziałał.
-W takim przypadku musimy być ostrożniejsi. Poinformujemy Atum o tym. Jutro ochrona powinna być wzmocniona.
-Rozumiem i dziękuję. Ochrona jest nam potrzebna szczególnie teraz.
-Benjaminie, wyczuwam, że chcesz nam coś wyznać- zaczęła Hathor. Spojrzała na nastolatkę- nie po to wezwałbyś nas ze swoją ukochaną- uśmiechnęła się przyjacielsko.
-Owszem mamy dwie nowiny, związane z nami i królestwem.
-Co takiego?- zapytała Bastet. Widać było, że kipiała szczęściem. Chyba podejrzewała jedną sprawę.
-Ja i Alexandra- spojrzał na nią- zamierzamy się pobrać. Jest moją narzeczoną- oświadczył.
Widać było, że się tego spodziewali, ale jednak mimo to, byli zaskoczeni.
-Naprawdę się zmieniłeś- powiedział zadowolony Ozyrys. –Z całym szacunkiem Alexandro –zwrócił się do niej. –Benjamin nie zapowiadał się na władcę, który będzie miał królową. A ty jeszcze jesteś z rodzaju ludzkiego, którym gardził. Zaskakujesz mnie dziecko. Tak bardzo go zmieniłaś, na lepsze.
-Nie musiałam go zmieniać. Po prostu taki był, a ja mu pomogłam to okazać.
-Oczywiście- zgodził się szczęśliwy.
Hathor podeszła do nich i uściskała Alexandrę. Była bardzo ludzka i ciepła. Jak na boginie.
-Tak strasznie się cieszę- uściskała ją.
-Hathor, mogłabyś zachować się czasem jak bogini- powiedział jej Horus.
-Za to ty jesteś zbyt boski Horusie- powiedziała Bastet.
-A druga nowina?- zapytała uśmiechnięta Izyda.
Spojrzała na Benjamina.
-Teraz ty to mówisz- powiedział do niej.
-Będę zadowolona jak ty mnie wyręczysz- powiedziała patrząc na niego.
-Powiedziałem to wszystkim w domu. Teraz twoja kolej.
Westchnęła. Musi to powiedzieć. Skoro mają być razem,  musi przywyknąć do tak ważnych ludzi.
-Proszę powiedzcie, coś czuję, że mi się to spodoba- powiedziała zadowolona Hathor.
-Będziesz zadowolona, bo dotyczy to naszej drogiej Alexandry i drogiego Benjamina- powiedziała Izyda.
-Alexandro, powiedz- czekała niecierpliwa Bastet.
-Ach te boginie- westchnął Ozyrys.
Czekali. Musi to powiedzieć. Ich na pewno to uszczęśliwi.
-Chodzi o to, że ród Benjamina- spojrzała na niego. Oczy mu się świeciły przez chęć usłyszenia tego po raz kolejny- zostanie przedłużony o jedną osobę.
Spojrzeli osłupiali. Pierwsza otrzeźwiała Izyda.
-Alexandro, czy ty chcesz nam powiedzieć, że spodziewasz się dziecka?
-Tak, to chcemy wam przekazać- powiedział Benjamin szczęśliwy.
-Wiedziałam, że mi się to spodoba- powiedziała szczęśliwa Hathor.
Izyda posłała jej uśmiech i podeszła do niej. Stanęła przed nimi.
-Mogę?- spytała spoglądając na brzuch.
Przytaknęła.
Kobieta przyszła jeszcze bliżej i delikatnie położyła dłoń na płaskim brzuchu dziewczyny. Zamknęła oczy.
-Nawet nie wiesz, jaki to wspaniałe Benjaminie- odezwał się Ozyrys. –Twój ród nie wygaśnie, mimo przemiany w ród nieśmiertelnych. Gratuluję wam. Na pewno jesteście szczęsliwi z tego powodu.
-Niezmiernie. Nie sądziłem, że spotka mnie coś takiego. Sądziłem, że byłem takim potworem, że zapracowałem sobie na karę- patrzyła na niego jak to mówił. Kochała go i to mocno.
-To prawda- powiedziała Izyda spoglądając na nią. –Będzie ono zdrowe i szczęślie- powiedziała.
-Mam taką nadzieję- powiedziała.
***
Zapukała do komnaty. Nikt się nie odzywał. Zaczynała się obawiać o Cleopatrę. Cały czas siedziała w pokoju. Weszła. W pomieszczeniu było ciemno. Ale mimo tego, zauważyła leżącą wampirzyce w łóżku. Spojrzała, by zobaczyć kto to. Kiedy ją ujrzała, była zaskoczona.
-Alexandra- powiedziała.
-Hej Cleo. Porozmawiaj ze mną- powiedziała i usiadła na brzegu łóżka. Kobieta usiadła koło niej… trochę… nieśmiało.
-Alexandro…ja przepraszam. Nie wiedziałam, że on tak myśli. Mówił mi co innego –powiedziała w swoje dłonie. –Nie wiedziałam, że to powie, wybacz.
-Spójrz na mnie, proszę- powiedziała.
Zrobiła to z ociąganiem.
-Słuchaj, rozumiem, że ty i Rafael… musieliście być blisko. Ale ja nie osądzam cię za to, co powiedział. Jestem jego, nie wiem jak to ująć, niechcianą siostrą? Powiedział co o tym wszystkim sądzi i rozumiem. Skoro tak myśli, nic na to nie poradzę. Nie urodził się człowiek, który by wszystkim dogodził. I ja jestem tym człowiekiem- uśmiechnęła się do niej.
-Dlaczego on taki jest?- zapytała cicho.
-Został tak wychowany. A dodatkowo jest synem Richarda…- zamilkła.
-Ty jesteś jego córką i nie zachowujesz się tak. Dlaczego?- zapytała.
-Wiesz, że nie znam Richarda. Nigdy nie będzie moim ojcem, dla mnie nigdy. Może tak myśleć, że nim jest. Mama mnie wychowała. Inaczej niż Rafaela. Mi pokazywała swoją miłość, a jemu nie. Matka uciekła ze mną i zostawiła go. Jemu też musiało być trudno.
-Raz jest taki zimny, okropny. Bywał gorszy od mojego brata- uśmiechnęła się smutno. –Ale potrafił też być ciepły, zupełnie jak ty.
-Ej, spokojnie- przytuliła kobietę. –Nie przejmuj się tym. On jest już dorosły. Sam zadecydował.
-Przepraszam, nie miałam na niego wpływu…- zaczęła się tłumaczyć.
-Powiedz mi, gdzie jest ta wredna, arogancka władczyni z opowiadań Benjamina?- zapytała żartobliwie. Kobieta się uśmiechnęła. –Zmieniłaś od tamtego czasu.
-Może trochę. Zerwałam kontakty z tamtymi kochankami- powiedziała. –Ale to wszystko dzięki niemu.
-Kochasz Rafaela, prawda?
-To złe? Pierwszy raz tak się czuje i tego nie rozumiem. Nigdy nie angażowałam się w …związek.
-To nie jest złe- chwyciła jej dłoń. –On jest… różnicie się od siebie. On jest strasznie impulsywny, od razu atakuje zamiast rozmawiać. Cieszę się, że poznałaś to uczucie, bo jest ono piękne. Każdy na nie zasługuje. Wiem, że ci trudno. Ale nie przejmuj się, jakoś się ułoży.
-Wróci?
-Jeżeli kocha cię, wróci. Wiem, że pędzaliście dużo czasu ze sobą. Podejrzewam, iż czuje to samo do ciebie. Może i go ledwo toleruje, nie znam go dobrze, ale ty tak. Powinnaś to wiedzieć. Słuchaj się jego- wskazała na serce. –Może nie bije- wampirzyca zaśmiała się. –Ale nawet w takiej formie pomaga i prowadzi.
-Alex, dziękuję- przytuliła ją kobieta.
Usłyszała jak drzwi się otwierają. Nie musiała patrzeć. Benjamin. Usiadł koło siostry.
-Przyszedłeś mnie dobić?- zapytała go siostra w objęciu Alexandry.
-Chciałem sprawdzić, czy nie zjadłaś mi narzeczonej- powiedział w żartach. –Jak się czujesz?
-Nienawidzę się- powiedziała.
-Cleo, mówiłam byś się nie przejmowała- powiedziała Alexandra.
-Na pewno nie jesteś zła?- zapytała patrząc na nią.
-Gdybym była zła, kazałabym Benjaminowi by ci prawił kazania- zaśmiali się cicho.
-Och siostro- objął ją. Przytuliła się do brata.
Miło było patrzeć jak tak siedzieli. Pamiętała jak się nienawidzili, kiedy byli w Egipcie. Wyobrażała sobie jak musieli się użerać w starożytności. Teraz siedzieli razem, a on ją pocieszał.
Cleo sięgnęła po jej dłoń i pociągnęła ją. Poleciała na nich. Cleo zaśmiała się z zaskoczonej miny nastolatki. Dzięki temu Benjamin obejmował ją i siostrę.
-Co ja bym bez was zrobił?- westchnął.
-Bez siostry byłoby ci nudno- powiedziała Alexandra.
-Ładnie to powiedziałaś Alex- zaśmiała się wampirzyca.
-Twój humor jest już poprawiony Cleo- powiedział do siostry. – A ty? Jak się czujesz?- zapytał ją.
-Wszystko w porządku- skradł jej pocałunek.
-Na pewno? Wiesz, że nie chodzi teraz tylko o ciebie- powiedział z czułością.
-Na pewno, bez obaw. Zostawię was, pójdę po coś do picia.
Wstała i poszła do drzwi. Otworzyła je i spojrzała na nich.
-Fajnie widzieć, że się nie kłócicie- powiedziała do nich.
-Zaraz coś wymyśli i mnie zdenerwuje- powiedział do niej.
-Oczywiście. Zawsze na mnie- przewróciła oczami.
Uśmiechnęła się i wyszła. Zaczęła zamykać drzwi, kiedy nagle usłyszała głośny huk. Zupełnie jakby ktoś wywarzył drzwi lub zrzucił coś ciężkiego. Szybko przeszła przez korytarz. Co się dzieje? Rafael wrócił?
-Alex- poczuła jak Benjamin chwyta ją za ramię.
Zatrzymali się. Coś tu się działo nie tak jak powinni. Alexandra zrobiła dwa kroki i zajrzała przez barierkę. Nikogo nie było. Podeszła do schodów, Benjamin był obok, a Cleo stała przy ścianie. Nasłuchiwali.
-Gdzie są wszyscy?- zapytała jego siostra.
-Mieli nie opuszczać domu- powiedział.
Alexandra zaczęła iść po schodach. Z góry nie widziała całego salonu, Benjamin i Cleopatra również. Zeszła i rozejrzała się nikogo nie było ale salon był w opłakanym stanie. Krzesła połamane, stół przewrócony, zbite wazony i naczynia. Spojrzała na drzwi wejściowe i zamarła. Zrobiła kroki w tył. Drzwi nie było. Leżały roztrzaskane. Zamiast ich stał w nich Margon. Trzymał Jack’a. Przy jego szyi trzymał nóż. Nóż!
-Margon- powiedziała nerwowo.
-Witaj Alexandro- powiedział przetrzymując jej przyjaciela. –Miło cię widzieć.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz