Translate

czwartek, 12 marca 2015

Rozdział 44 Wyrzuty strachu

Wykąpała się. Jak dobrze nie mieć już brudu krwi na ciele. Wyszła i ubrała bieliznę. Owinęła się ręcznikiem. Było jej zimno. Co się dziwić? Straciła dużo krwi. Dziękowała za wytrzymałość zaklętej i magiczną krew. Dzięki niej jeszcze się trzymie. Spojrzała w lustro na siebie. Rana zniknęła z szyi,
nie krwawiła ale był ślad. Będzie widoczny przez kilka dni, potem zniknie całkowicie. Teraz wygląda jakby została poparzona, wyglądało paskudnie. Spojrzała sobie w oczy. Przed oczami miała scenę umierającego mężczyznę, którego zabiła. Łzy stanęły w jej oczach i wypłynęły. Jak mogła odebrać życie? Nie ważne, że był zły. Zabiła. Jest taka jak oni. Zakryła usta dłońmi. Starała się nie być głośno, by Benjamin nie zobaczył jej łez. Płacz wyrywał się spod jej serca. Bała się. To całe wydarzenie z dzisiejszego dnia było okropne. Zaczęła się bać.
Poczuła ramiona Benjamina, które zaczęły ją obejmować. Wtuliła się w niego. Usłyszał ją. Mogła go dzisiaj stracić. Ona mogła stracić życie. Jej ciocia, która przyszła im z pomocą, nawet brat mógł je stracić, mimo, że go nienawidziła.
-Ciii- szeptał. Pocałował jej czoło. –Alex, spokojnie. Jest już po wszystkim. Jesteś bezpieczna. Wszyscy są.
Płakała dalej. Nie potrafiła tego przeżyć. Zrobiła coś potwornego.
-Kochanie spokojnie- powiedział. –Nie myśl o tym- domyślał się o czym myślała.
-Ja zabiłam Benjaminie. Zabiłam. Zrobiłam to do czego mnie potrzebują. Stanę się jedną z nich- powiedziała zrozpaczona.
-Nie mów tak- powiedział poważnie i chwycił jej twarz w dłonie. –Gdyby nie stracił życia powiedziałby Richardowi o  tobie, o mnie, Rafaelu. Gdyby nie to, mogłaś ty być na jego miejscu. A gdyby tak było….- przerwał wręcz przerażony tą myślą. Spojrzała w jego srebrne oczy pełne niepokoju, jakby miał jakąś wizję. Wydawało się, że jest jakby przez chwilę mogło się to wydarzyć. Nagle mocno ją objął. Przeraził się swoją wizją. –Gdyby ciebie zabrakło, nie wytrzymałbym Zmieniłbym się w potwora, większego niż jestem i byłem. Zabiłbym każdego z tej pieprzonej rady. Starałbym się zagłuszyć ból, który i tak bym czuł. Bez ciebie nie istnieję. Umrę po raz kolejny. Dzięki tobie żyję, ożyłem. Gdyby zaszła taka potrzeba, gdybym był w stanie do ciebie dołączyć, zrobiłbym to. Błagałbym bogów, by oddali mi ciebie. A gdyby nie było innego wyjścia umarłbym i odnalazł cię w innym świecie. Nie mów mi nawet, że nie powinienem. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Inni też. A za tym mordercom nikt nie będzie płakał. Za tobą wiele istnień.
Jego słowa były tak kochane i wzruszające. Starał się by zapomniała o tym. Kochała go za to. Nie musiał się zmieniać. Był taki od początku, tylko ukrywał to głęboko.
-Rozumiesz? Nie obwiniaj się. Nie jest tego wart. Nie opłakuj tego czynu. Dobrze postąpiłaś- nadal jej to powtarzał.
-Ale, co jeżeli to początek tego, co chcą ze mną zrobić? Chcą bym była maszyną do zabijania, co jak to już się zaczęło?
-Nie zaczęło. Nie przejmuj się, to tylko jednorazowa sytuacja. Nikogo już nie skrzywdzisz. On sam siebie skrzywdził. Ty obroniłaś się mocą. Nie mogłaś nic zrobić. Nie myśl o tym. Nadal jesteś moją Alexandrom.
Jego Alexandrom. Zawsze będzie jego i z nim. Ma rację nie może od tak stać się potworem, jak tamci… chyba.
-Jesteś tego pewien? Nie będę taka? Przypilnujesz mnie?
-Nie będę musiał. Znam cię. Nie skrzywdzisz niewinnych, tylko się za nimi wstawisz. Pomagasz, kochasz, wspierasz, dajesz nadzieję- spojrzał jej w oczy. –Nie zmienisz się w potwora. Pokochałem cię taką, jaką cię poznałem i kocham nadal bardzo mocno.
-Też cię kocham- pocałowała go. Jak bardzo tego potrzebowała. Przycisnął ją ciaśniej do siebie. Delikatnie i czule zaczęli masować swoje języki i wargi. Nie tylko ona tego pragnęła.
-Nie zapomnij o tym- powiedział szeptają prosto w jej usta. Nie odrywali od siebie wzroku. –Nigdy nie będziesz taka jak oni. Wiesz dobrze, że nigdy się nie mylę.
-Wierzę ci- powiedziała. –Nie mogę być taka jak oni, nie przy tobie, nie z tobą. Nie, kiedy mama mnie przed nimi chroniła.
Uśmiechnął się do niej. Starł jej łzy z policzków. Poczuła dziwną ulgę. Już nie myślała o sobie jak o mordercy.
-Jak twoje rany?- delikatnie dotknął szyi, gdzie została ukąszona.
-Leczą się. Za kilka dni powinny zniknąć.
-Bolą cię mocno?- zapytał.
-Bolą, ale przejdzie.
-Nawet nie wiesz jak się o ciebie bałem. Jak go zobaczyłem i wyczułem twoją krew… Musiałem go zniszczyć.
-Wiem- powiedziała wtulając się w jego pierś. –Uratowałeś mnie- powiedziała.
-Ale jest jeszcze coś. Prawda?- zapytał zmartwiony.
Czy musiał tak bardzo ją znać?
-Powiedz mi, proszę- poprosił.
-Nic, po prostu się boję- wyznała.
-Widziałem twój wzrok, kiedy skręciłem kark jednemu, kiedy zabiłem tego faceta, który cię zaatakował. Proszę, powiedz mi całą prawdę.
Westchnęła. Skoro go kocha powinna mu to wyznać. Musi być z nim szczera.
-Boję się ciebie, kiedy to robisz- powiedziała. –Kiedy groziłeś im, kiedy mówisz tym groźnym głosem. Przeraża mnie to.
Słyszała jak westchnął. Prosiła w duchu, by nie był zły na nią. Wiedziała, ze chce ją chronić.
-Podejrzewałem to. Przepraszam cię. Nie potrafię się zachować inaczej. Nienawidzę ich do szpiku kości i najchętniej ich wszystkich bym pozabijał, nie ukrywam tego. Taki już jestem odkąd jestem wampirem. Przed przemianą też taki byłem ale nie groziło mi, ani moim bliskim takie niebezpieczeństwo. Przepraszam.
-Nie rób tego, nie przepraszaj. Wiem, że chciałeś nas ochronić, że nie miałeś wyjścia. Po prostu chciałeś bym ci to powiedziała, to zrobiłam to. Nie przejmuj się mną, masz taką naturę. Nie będę tego zmieniać. To część ciebie.
-Ty wszystko tolerujesz. Powiedz mi, jak z tą cechą miałabyś być potworem?- spojrzał na nią i uśmiechnął się. Zrobiła tak samo. Objęła go za szyję i mocniej uścisnęła. Poczuła w więzi lekki ból. To musiał czuć Benjamin, nie ona.
-Co się dzieje?- zapytała.
-Nic, nic- powiedział.
-Twoja klatka piersiowa, co z nią? Jeden cię postrzelił- powiedziała lekko spięta.
Odsunęła część jego koszuli by spojrzeć. Przy obojczyku miał czarno krwawy siniec, a w nim rana po dziwnym kołku czy pocisku. Nie zagoiło się.
-Nie wyleczyło się?- zapytała zaniepokojona. Delikatnie dotknęła ranę. Zamknął oczy i wyczuła jak napina mięśnie. On czuje ból, a nie powinien.
-Musiały zostać w nim drobniejsze kawałki drewna, które nadal mnie ranią. Zajmę się tym za chwilę.
-Nie za chwilę, teraz. Boli cię to.
-Trochę bólu mi nie zaszkodzi- uśmiechnął się smutno.
-Co to było wtedy? Ten postrzał. Kiedy zostało ci to wbite, nie ruszałeś się. Nie dawałeś żadnego znaku życia.
-To nic… musiało być nasiąknięte jakąś substancją. Nie przejmuj się. Przejdzie mi. Jestem wampirem, pamiętaj o tym. Nie umrę po raz kolejny- uspokajał ją.
-Ale nie chcę by cię bolało.
-Tak samo ja, więc chodź ubierz się i odpocznij. Straciłaś dużo krwi, jesteś poobijana, potrzebujesz snu.
-Dobrze, ale najpierw muszę zobaczyć Jack’a. Całego i zdrowego. Alice z Jasperem po niego pojechali. Nie chce by go znaleźli, tak jak Rafael.
-Nie znaleźli. On cię obserwował. A rada tego nie robiła, na pewno. Zauważylibyśmy to wtedy.
-Obyś miał rację- pocałowała go. –Idę się w coś ubrać- wyszła z łazienki i poszła do garderoby.
Wybrała za duży błękitny sweter robiony na drutach i czarne legginsy. Nogi miała poobijane i obolałe, że musiała mieć delikatny materiał, a nie szorstkie jeansy. Szybko się ubrała.
-Jesteś pewna, ze dasz radę dojść do salonu?- zapytał z troską.
-Tak, jestem. Muszę, A co z … moją ciocią?- zapytała.
-Jest nieprzytomna. Carlisle jest u niej. Prosił by nie przeszkadzano mu. Przyjdzie nas poinformować.
-Nie rozumiem tego- powiedziała idąc z nim na korytarz. Chwycił ją pod rękę. Uśmiechnęła się delikatnie, troszczył się. –Nigdy nie przychodziła do mnie, unikała mnie, a teraz? Przyszła i obroniła mnie. Próbowała obudzić, kiedy myślała, że jestem nieprzytomna. Co mam przez to rozumieć?
-Dowiemy się, jak się obudzi. A przede wszystkim, skąd wiedziała, że zaatakowali?
-No właśnie- westchnęła. Nadal kręciło jej się w głowie.
Doszli do schodów. Przez silny zawrót głowy chwyciła się barierki.
-Jesteś pewna, że nie chcesz iść odpocząć?
-Jestem- powiedziała. –Bez obaw. Położę się wieczorem.
Zeszli. Od razu podeszła do niej Cleo. Siedziała razem z Rafaelem.
-Jesteś cała?- zapytała obejmując ją przyjacielsko.
-W porządku. Bez obaw. To tylko kilka siniaków.
-Żeby tylko kilka. Rany się zabliźniły?- zapytał jej brat.
-Tak. Są tylko widoczne- usiadła na fotelu.
-Od kiedy umiesz zaklęcia leczące? Nie przypominam sobie byś je przerabiała z Margonem.
-Bo ich nie przerabiałam- powiedziała opierając się o oparcie. Zrobiła grymas. Całe ciało ją bolało. Uśmiechnęła się lekko, kiedy Benjamin spojrzał zaniepokojony.
-Jak to?!- zapytał nie rozumiejąc.
-Czytała księgi- zaczął wyjaśniać mu Egipcjanin. –Przeglądała je i próbowała jakiś drobnych zaklęć. Ale pierwszy raz użyła leczenia na Asterze.
-Pierwszy raz?!- powiedział zaskoczony. –Nie możliwe.
-Jednak tak- powiedziała Cleo kładąc dłoń na jego ramieniu.-Jest zdolna. Alex robi duże postępy. Poinformowałyście o postępach Margona?
-Nie. Jeszcze nie. To dodatkowe zaklęcia. Uczę się je dla siebie- powiedziała spokojnie nastolatka.
Jakiś samochód podjechał pod dom. Usłyszała wycie silnika. Po chwili drzwi otworzyły się wręcz z hukiem. Stanął w nich zdenerwowany Jack. Miał potargane włosy. Musiał się śpieszyć.
Kiedy go ujrzała wstała. Benjamin jej w tym pomógł. Zrobiła kilka kroków, a już była w silnym objęciu przyjaciela. Poczuła ulgę. Jack był cały. Nie znaleźli go.
-Boże dziękuję, że jesteś cała- powiedział w jej włosy.
-Ty też. Nie miałeś żadnych kłopotów?- zapytała.
-Żadnych. Pokaż się- odsunął się troszeczkę od niej. Spojrzał i napiął mięśnie, kiedy zauważył ślady na szyi, lekko opuchnięty policzek, skaleczoną dolną wargę i siniak przy niej. Na szczęście widział niewiele. –Boże jak ty wyglądasz…
-Też wyglądasz fatalnie- powiedziała. Uśmiechnął się.
-Ale nie gorzej niż ty- uciął. Trzymając ją w objęciu pojrzał na Benjamina- a wy? Jesteście cali?
-Bez obaw. Skupmy się  na niej- powiedział patrząc na nią z czułością i troską.
***
Nastał wieczór. Do większości przyjaciół nadal nie mógł dojść fakt, że rada zaatakowała Alexandrę i Benjamina. Nastolatka nalegała by Cullenowie zostali tutaj. Benjamin również był za. Oboje nie chcieli by coś im się stało, w szczególności, że rada jest tuż obok. Benjamin zastanawiał się, czy dobrze zrobił pozwalając Rafaelowi na przyjazd. Nadal mu nie ufał. Przez niego Alexandra mogła utracić życie. Straszył ją, nękał. Aż napiął się na wspomnienie jej krzyku w telefonie, kiedy dostała paczkę z groźbą, czy kiedy zobaczył ją nieruchomą we krwi na drodze. Ale natychmiast się uspokoił. Alexandra siedziała wtulona w niego na kanapie, tuż obok. Chciała zaczekać na pobudkę Astery. Ale nie ruszyła się. Spojrzał na nią. Oczy zakryte powiekami, usta minimalnie rozwarte, umiarkowany oddech. Zasnęła. Nie dziwił się. Po całej aferze w szkole, po jej walce, po całym stresie i obawach, musiała być wykończona. Uśmiechnął się pod nosem i wziął koc z brzegu kanapy. Otulił ją białym puchatym materiałem. Nie chciał by zmarzła mimo tego, ze siedzieli blisko rozgrzanego kominka.
-Zasnęła?- usłyszał głos Esme, która usiadła naprzeciwko.
-Tak. Była strasznie zmęczona. Chciała poczekać na pobudkę Astery.
-Dobrze, że odpoczywa. Zasłużyła na to po tym wszystkim. Jak jej rana po ataku tamtego wampira?
-Leczy się. Na szczęście przyszedłem w samą porę. Wyleczyła się z pomocą Rafaela. Ślady wyglądają jak poparzone. Siniaki i ślady zostaną przez kilka dni widoczne.
-A ty? Wszystko w porządku?
-Tak. Jestem tylko zaniepokojony całym obrotem sprawy i poczuciem Alexandry- powiedział.
-Tym co wydarzyło się w sali?- zapytała. Wiedziała o co chodzi.
-Tak. Boi się, że ten czyn naprowadza ją na drogę, którą planuje rada. Jest wręcz przerażona świadomością, że broniąc się zabiła tego potwora- przyciągnął ją bliżej do siebie. Zupełnie jakby znów chciał ją pocieszyć.
-To pierwszy raz, zawsze jest najtrudniejszy. Nikt nie powinien odbierać życia, ale ona się broniła.
-To samo jej powtarzałem, ale była zbyt nasiąknięta wyrzutami sumienia. Chyba jest lepiej. Niepokoi się o wszystkich.
-Cała ona. Jest taka od małego, zupełnie jak jej matka. Podobieństwo jest wielkie, prawie identyczne. Pogodzi się z tym. Z czasem zrozumie, że dobrze postąpiła. Jesteś cały czas przy jej boku. Jest z tobą bezpieczna. Nie musi się niczego obawiać, tak jak ty, Benjaminie.
-Kocham ją za to wszystko. Właśnie taką dziewczynę zobaczyłem po uwolnieniu.
-A ona kocha ciebie. Pięknie razem wyglądacie i wiem, że jesteście dla siebie stworzeni. Jej matka byłaby zadowolona z waszego szczęścia.
Uśmiechnął się do niej lekko. Możliwe, że ma racje. Alexandra potrafiła zobaczyć najmniejsze dobro w człowieku, wampirze czy innej istocie. Podobno jej matka również. Gdyby żyła chętnie by ją poznał.
-Zaniosę ją do sypialni- powiedział i wstał z nastolatką na rękach.
-Zostań z nią. Na pewno by chciała po obudzeniu zobaczyć ciebie. Będzie spokojniejsza, ty też- uśmiechnęła się delikatnie.

Spała. Mogła wypocząć. Delikatnie ją obejmował, okrytą kołdrą. Zaczęła dochodzić ósma rano. W nocy miała niespokojnie ruchy. Nie spała spokojnie. Za każdym razem, kiedy się napinała jakby ze strachu, obejmował mocniej i szeptał słowa spokoju. Wtedy się rozluźniała.
-Benjaminie- usłyszał jej głos.
Spojrzał na nią. Musiała się obudzić. Delikatnie odsłonił jej twarz z długich włosów. Oczy miała zamknięte, a oddech w normie. Spała. Mówiła przez sen. Kącik jego ust poruszył się delikatnie w górę. Uśmiechnął się. Uroczo wyglądała w czasie snu, dodatkowo coś mówiąc.
-Benjaminie obudź się, proszę- powiedziała, a jej oddech delikatnie przyśpieszył, z oczu zaczęły płynąć rzadkie łzy.
Od razu spoważniał. Miała koszmar i to nie byle jaki.
-Obudź się, błagam. Nie zostawiaj mnie. Błagam…
-Alex, Alexandro!- starał się ją wybudzać. To było niepokojące.
Chwycił ją za ramiona i delikatnie potrząsnął. Nie mogła się obudzić.
Nagle otworzyła oczy i usiadła gwałtownie. Oddech miała lekko przyśpieszony. Również usiadł i objął ją ramieniem. Rozejrzała się szybko, jakby nie wiedziała, gdzie jest. Kiedy go ujrzała, wręcz rzuciła ręce za jego szyją i przytuliła się.
-Kochanie, spokojnie. To tylko zły sen- powiedział przyciągając ją sobie na kolana.
-Jesteś cały- powiedziała z ulgą.
-Co by miało mi się stać?- delikatnie się napięła.- Kochanie, co ci się śniło? Powiedz, proszę.
Odsunęła się od niego. Patrzyli sobie wzajemnie w oczy. Szare z zielonymi, zielone z szarymi. Starł jej dwie pojedyncze łzy.
-Byłeś martwy- powiedziała przestraszona. –Nie żyłeś, ale inaczej. Tak naprawdę nie żyłeś- powiedziała przestraszona.
-Nigdy do tego nie dojdzie- objął ją mocno, ona jego również. –Kochanie, obiecuję ci to. Nigdy cię nie zostawię. Jestem wampirem, nie umrę.
-To było takie realne- powiedziała. –Bałam się, że to prawda.
-Spokojnie. To wszystko przez wczorajszy dzień, nic mi nie jest. Inni też są bezpieczni. Ty również- pocałował jej czoło.
-To tylko zły sen- powiedziała jakby się uspokajając.
-Tak. To tylko zły sen. Fikcja, to się nie wydarzy. Obiecuję.
-Kocham cię- powiedziała patrząc na niego.
-Ja ciebie również. Mocno i bez opamiętania- uśmiechnęła się delikatnie. –Pamiętaj o tym- chwycił jej usta swoimi i zakrył je. Ostatnio mało czasu poświęcali na takie drobne przyjemności, jak pocałunki.
-Co z moją ciocią?- zapytała.
-Nie wiem. Carlisle miał mnie poinformować, kiedy się wybudzi. Chcesz ją zobaczyć? Może być nieprzytomna.
-Dobrze. Tylko doprowadzę się do ładu- powiedziała odkrywając się.
Wstał. Podał jej dłoń i pomógł wstać. Na twarzy pojawił się grymas bólu. Szybko objął ją ramieniem.
-Co się dzieje?- zapytał.
-Nic, po prostu jestem obolała. Strasznie szyja mnie boli. To nic takiego- powiedziała.
-Weźmiesz może tabletki przeciwbólowe?
-Chyba je wezmę.
-Zaszalejesz- powiedział lekko rozbawiony. Wiedział, że dziewczyna nie lubi brać lekarstw.
***
-Nie długo może się wybudzić- powiedział do niej Carlisle.
-Zaraz do niej pójdę- powiedziała łykając trzy tabletki przeciwbólowe. Ból stawał się nieznośny.
-Esme pójdzie z tobą. Zna ją. Kiedyś kilkakrotnie się widziały. Jeżeli zobaczy waszą dwójkę uspokoi się. Będzie w obcym miejscu.
Przytaknęła. Bała się trochę pierwszej rozmowy z ciocią. Nie pamięta jej, a się opiekowała nią, kiedy była małym dzieckiem. Nie odezwała się więcej. Cały czas myślała o swoim złym śnie. Ciarki po niej przeszły na tą myśl. Stracić Benjamina. Widziała tego mężczyznę, którego zabiła. To on skrzywdził jej Egipskiego Księcia. Wiedziała, że nie może się to wydarzyć. On nie żyje, a Benjamin jest wampirem.

Siedziała przy łóżku kobiety, która jest jej ciocią. Inaczej teraz wygląda. Ma lokowane czarne włosy do ramion, śniadą cerę. Wcześniej była blondynką z innymi fikcyjnymi cechami. Użyła czaru by nikt jej nie rozpoznał. Teraz widzi jej prawdziwe oblicze. Jest bardzo podobna do jej zmarłej matki, tak samo piękna. Zmieniła się od tej kobiety, którą widziała na fotografiach, odkrytych na strychu jej domu. Teraz wyglądała na zmęczoną, wtedy była uśmiechnięta. Siedziała na fotelu, a Esme na łóżku trzymając jej dłoń. Nie wiedziała jak traktować Asterę. Jest jej wdzięczna, jest ostatnim członkiem rodziny, chroniła ją i mamę, jest siostrą mamy. Opiekowała się, chroniła, pomagała. Ale też nie dawała znaku życia od wielu lat. Dlaczego?
-Nie myśl zbyt dużo kochanie- powiedziała Esme.
Spojrzała na nią. Wampirzyca skierowała wzrok ku niej.
-Wiem, że może to być dla ciebie trudne, ale ona to wszystko robiła dla twojego dobra. Nadal sądziła,
że nie znasz naszego świata, że nie wiesz o swoim pochodzeniu.
-Powinna się domyślić, skoro miała kontakt z Rafaelem- powiedziała.
-Rafael nie kontaktował się z nią. Ona tylko go zaczęła informować. Mówiła mu, że wasz ojciec kłamie na twój temat i twojej mamy. On nie wierzył. Dopiero po tym jak rozmawialiśmy wszyscy i zrozumiał, słuchał jej. Miał od niej wiadomości, ale się z nią nie kontaktował. Nie mógł jej niczego powiedzieć, bo też nie wiedział, gdzie jest.
-Pewnie była zaskoczona, kiedy przyjechała do szkoły- powiedziała nastolatka ocierając ramię.
-Pewnie tak było. Jak twoje obrażenia kochanie?- zapytała z namacalną wręcz czułością.
-Nic mi nie będzie. Leczą się.
-Ale nadal odczuwasz ból- stwierdziła, nie zapytała.
-Mogło być gorzej, gdyby nie Benjamin- powiedziała poprawiając za duży sweter. Instynktownie chciała zakryć ślady na szyi.
-Nawet nie wiesz jak bardzo jestem mu wdzięczna. I pomyśleć, że na początku waszej znajomości nietknąłby palcem by pomóc.
-Pomagał, chodź w inny sposób.
-Zmieniłaś go- powiedziała jakby się nie zgadzała z twierdzeniem dziewczyny.
-Ściągnęłam maskę. Nigdy nie był obojętny na cierpienie. Kiedy zaniósł mnie do szpitala i umierałam, pomógł mi. Nie dosyć, że mnie tam przyniósł to jeszcze myślał nad trucizną, którą miałam we krwi.
Esme uśmiechnęła się do niej. Wiedziała, że teraz się z nią zgadza.
Astera ruszyła się na łóżku. Esme spojrzała na nią. Nie wiadomo, dlaczego Alexandra poczuła lekkie zdenerwowanie. O czym ma z nią rozmawiać?
Kobieta otworzyła oczy. Miała taki sam odcień zieleni jak mama. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Zauważyła wampirzyce i spojrzała na nią. Od razu się uspokoiła.
-Witaj Astero- powiedziała Cullen.
-Esme, jak zwykle piękna i nie starsza o kolejny dzień- uśmiechnęła się słabo.
-Ty chyba znasz powód mojego wyglądu- uśmiechnęła się. –Jak się czujesz?
-Niepokoi  mnie to, że nie czuję bólu..- zamilkła. Nagle usiadła, nie zauważała jej- gdzie Alexandra?- spytała zaniepokojona.
Chciała się odezwać, ale szok był zbyt wielki. W końcu widzi swoją ciocię.
-Jest tutaj- powiedziała Esme patrząc teraz na nią.
Astera zrobiła podobnie. Kiedy ją ujrzała, spojrzenie zmiękło. Zupełnie jakby widziała matkę. Też tak na nią patrzyła. Spuściła nogi i usiadła na brzegu. Nie spuszczała z niej wzroku. Była widocznie zaskoczona. Alexandra nie potrafiła się odezwać.
-Jesteś tak bardzo podobna do niej- powiedziała.
Nie wytrzymała. Wstała i przytuliła się do kobiety. Wspomnienia zaczęły władać w jej umyśle. Kobieta odwzajemniła objęcie z większą siłą. Poczuła jak łzy płynęły po jej policzku. Cieszyła się, że Benjamin nie widzi jej w tym stanie. Nie lubiła swojej wrażliwości.
-Jak dobrze, że nic ci nie jest. Myślałam, że cię zabrali- powiedziała kładąc delikatnie dłoń na jej policzku. Przyglądała jej się.
-Nic mi nie jest. Rafael również jest cały- powiedziała.
Jej twarz nagle spoważniała.
-Rafael? To ty wiesz?- zapytała.
-Że jest moim bratem? Tak.
-A… moc?- zapytała przestraszona.
-Zaczęła się stopniowo uaktywniać przed twoim listem- powiedziała Esme.
-Bogowie, twoja mama się w grobie przewraca. Dlatego tak zawzięcie cię szukają i tego Egipcjanina.
-Benjamina- poprawiła ją.
-Gdzie on jest? Podobno cię uprowadził- powiedziała zszokowana.
-To tylko domysły rady. To zwykłe kłamstwa- powiedziała Esme.
Nagle drzwi od sypialni gościnnej się otworzyły. O wilku mowa. Benjamin wszedł do pokoju. Posłał jej delikatny uśmiech. Odwzajemniła ten gest.
-Musicie mi wszystko wyjaśnić- powiedziała Astera wpatrując się w niego nie ufnie.
-Zacznijmy od tego, że Benjamin mnie nie uprowadził i jest przeciwnikiem rady- podeszła do niego i chwyciła go za rękę. On objął ją jednym ramieniem.
-Nie rozumiem- powiedziała.
-Alexandra mnie uwolniła- zaczął wyjaśniać. –Mieliśmy dobre kontakty, kiedy doznawała przemiany. Nigdy bym jej nie zrobił krzywdy, ani nie uprowadził. Bogowie, to brzmi niedorzecznie- powiedział. –Richard ma takie podejrzenia jak reszta z rady. Ale nie znają prawdy.
-To co jeszcze jest kłamstwem? Twoja mama żyje?
-Nie- powiedziała Alexandra. Czuła jak ramię Benjamina mocniej ją oplata. –Zmarła w maju ubiegłego roku.
Zamilkła. Zrozumiała, że jej siostra naprawdę nie żyje.
-Zostawię was- powiedział Benjamin do nastolatki. –Pójdę do Carlisle w sprawie badania nad twoją krwią. Porozmawiajcie- delikatnie ucałował jej wargi i wyszedł z pokoju.

Wyjaśniła wszystko Asterze. Esme pomagała wypełniać wszystkie luki. Astera słuchała uważnie. Zadawała od czasu do czasu jakieś pytania dotyczące danego czasu z życia. Kiedy skończyły na podejrzeniach o krwi nastolatki, nie mówiła nic. Zaczęła analizować faktyw swoim umyśle.
-Skąd wiedziałaś, że zaatakują mnie w szkole?- zapytała.
-W radzie jest osoba, która mi przekazuje informacje. Jest nią Cadres, mój mąż, czyli twój wujek.
Kolejny członek rodziny.
-Wiem, ze jesteś zaskoczona. Nie możemy być razem. Jest to teraz zakazane od czasu, kiedy pomogłam twojej mamie w ucieczce. Byłyśmy poszukiwane. Przez to Adres miał zerwać ze mną kontakt, wyrzec się małżeństwa, zrezygnować z tego jeżeli chce żyć. Mógl zostać skazany za moja zdradę. Spotkałam się z nim i kazałam to zrobić. Od tamtej pory jedynie wysyłamy sobie zaszyfrowane informacje. Poinformował mnie o planie rady i tym, że chcą cię znaleźć. Przekazałam to Rafaelowi. A dwa dni temu, dowiedziałam się, że planują cię porwać ze szkoły. Musiałam tam pójść.
-Dlatego tam byłaś?- zapytała. –Udając matkę jednej z uczennic.
-Tak. Chciałam być pewna twojego bezpieczeństwa i dowiedzieć się, jak poszły ci egzaminy. Zobaczyć cię. Widziałam Rafaela, wiedziałam, że jesteś z nim bezpieczna.
-Nie zupełnie jestem przy nim bezpieczna- powiedziała zanim ugryzła się w język. Nie chciała obarczać kobiety tym faktem.
-Dlaczego?
Spojrzała spanikowana na Esme. Obie milczały.
-Wyjaśnicie mi to? Co zatajacie?
-Chodzi o to, że Rafael jakiś czas temu polował na Alexandrę w okropny sposób. Raz, gdyby Benjamin z Emmetem i Jacobem nie poszli w jej kierunku, mogła by zginąć.
Astera pobladła.
-Teraz twierdzi, że mogę mu ufać.
-A ufasz?
-Nie potrafię- powiedziała.
-Niech go tylko dostanę w swoje dłonie. Przywróce mu ten rozum do głowy. Tyle razy mu tłumaczyłam, ze jesteś niewinna śmierci Gabrieli. Boże, musiała się przewracać nieszczęsna w tym grobie jak to widziała. Coś jeszcze chcecie mi powiedzieć?
-Nie, to chyba wszystko- powiedziała Esme.
-Powiedz mi jedno, kochanie- chwyciła dłoń Alexandry. –Co cię z nim łączy?
-Jest tylko moim bratem…
-Chodzi mi o Benjamina.
-Cóż… no jesteśmy razem- powiedziała trochę nieśmiało. Nie lubiła opowiadać o swoim życiu prywatnym.
-Czy pomiędzy wami nie ma zbyt dużej różnicy?
-Astero uwierz, oni pasują do siebie idealnie. Nawet nie wiesz, jak bardzo sobie nawzajem pomogli. Nawet jej nauczyciel powiedział, że są dla siebie stworzeni. Więź ich połączyła.
-Więź? Przecież to jest tak rzadkie… w takim razie, tylko patrzeć na was. Obyś miała lepszy los od swojej mamy- powiedziała czule.
-Nie wybrała sobie tego losu sama- powiedziała.
-Mogła się ciebie kochanie pozbyć, ale tego nie zrobiła. Zadecydowała, bo kochała cię już jako małą istotkę w niej. Wybrała i nie żałowała. Widziałam, jak byłaś jej skarbem przez te wszystkie lata. A ona była nim dla ciebie.
Uśmiechnęła się do niej. To była prawda. Mama była najukochańszą kobietą dla niej, dla całego świata.
-Rafael jest tu? Chciałabym z nim porozmawiać.
-Oczywiście, chodź- pomogła wstać kobiecie.

Zeszły do salonu. Rafael siedział i rozmawiał właśnie z Cleo. Kiedy zobaczył ciotkę od razu wstał i patrzeli na siebie. Zupełnie jak ona w czasie jej przebudzenia.
-I jak się czujesz mała?- usłyszała glos obok. Emmet.
-Żyję, a z tobą siłaczu?- uśmiechnęła się i oparła ramieniem o niego.
-Powstrzymuję się, by nie wypić fiolki z twoją krwią- zażartował.
-Uważaj, bo może być okropna- zaśmiała się lekko. Chwyciła się za żebra. Bolały.
-Nadal jesteś obolała?- zapytał patrząc z nutą niepokoju.
-Można tak powiedzieć. Głupie proszki nie działają.
-Ile ich wzięłaś?
-Dzisiaj? Czy wczoraj?
-Łącznie, ile ich wzięłaś?
-Z piętnaście?
-Oszalałaś? Chcesz się nie obudzić?- powiedział jak starszy brat.
-Dzięki temu nie boli tak mocno. Odczep się, też byś tyle wziął.
-Podejrzewam, ze wziąłbym więcej- uśmiechnął się smutno.
Posłała mu trochę bardziej wesoły uśmiech. Ale szybko zniknął. Poczuła gwałtowny ból w klatce piersiowej. Chwyciła się za nią, a nogi pod nią ugięły. Przed upadkiem ochronili ją Emmet i Isisa. Ból był nie do zniesienia. Promieniował z lewej części piersi. Miała problem z wzięciem oddechu. Momentalnie poczuła brak siły by oddychać.
-Carlsile- zawołał go Emmet.
-Co się dzieję?- zapytała matka Benjamina.
Przyszedł Carlisle.
-To nie ja- powiedziała Alexandra.
-Co się dzieję?- zapytał Carlisle. Odwinął część swetra by zobaczyć, czy nie ma jakiegoś wylewu. Skóra była biała jak zwykle.
-Więź… to nie ja….Benjamin- wysapała. Ból lekko zelżał.
-Jemu nic nie może być. Poszedł do waszej sypialni- wyjaśniła Cleo. Była zaniepokojona.
-W szkole… został postrzelony. Wczoraj miał jeszcze ślad…
-Jeżeli został postrzelony tym co myśle… był to jakiś pocisk z drewna?
-Tak. Był z drewna i szkła- powiedziała.
-Trucizna- powiedział Rafael.
-Nie, nie możliwe. Gdzie on jest? Emmet pomóż mi go znaleźć- powiedziała przestraszona.
Zaczęła biec w kierunku schodów. Miała gdzieś, że jest słaba i w każdej chwili mogła upaść. Musiała się upewnić, że Benjaminowi nic nie jest.
-Gdzie jest wasza sypialnia?- zapytał Em.
-Już prawie jesteśmy. Na końcu- powiedziała i wbiegła do komnaty.
Cisza. Nigdzie go nie widziała. Jedyne co usłyszeli to sapanie. Ale czyje? Benjamin przecież nie mógł wydawać tego dzwięku. Nie musi oddychać. Spojrzała w kierunku łóżka. Benjamin leżał koło niego. Szybko podbiegła do niego. To nie mogło się dziać! Jego pierś poruszała się jakby przebiegł maraton. Na czole miał kropelki potu, a dłonie zasiskał na klatce piersiowej.
-Benjamin- powiedziała biorąc jego twarz w dłonie.
Nie odezwał się. Oczy nie chciały się ukazać spod jego powiek.
-Co z nim?- zapytał Em koło niej. –Stary, obudź się. Co jest?- zapytał. Również chciał go wybudzić.
Odpięła pierwsze guziki jego koszuli i odsłoniła pierś. Po lewej stronie nadal miał ranę po postrzale.
-Mówił, że to nic poważnego- powiedziała przestraszona. –Że to odłamki zostały dlatego się nie wyleczyło.
Z rany zaczęła sączyć się krew. Dlaczego? Jest wampirem. Nie ma prawa umrzeć, jest nieśmiertelny.
-Obudź się, Benjaminie- krzyknęła przerażona. Nie mógł jej zostawić. Zły sen nie mógł się spełnić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz