Test z Egiptologii. Zależało jej na nim bardzo. Był to test
by dostać się na studia, oraz egzamin, jak bardzo zna kulturę swojego
ukochanego, Księcia Egiptu. Napisała cały test. Był całkiem prosty. Było dużo
pytań dotyczących bogów. Znała ich bardzo dobrze i to dosłownie. Były również
opisy legend i musiała podać ich tytuły. Musiała rozszyfrować kilka hieroglifów
z ścian Świątyni Tutanchamona. Nie ominęły wszystkich pytania o dynastii. Nikt
ich nie lubił. Odpowiedziała na nie, ale nie była ich pewna. Nigdy nie mogła
zapamiętać wszystkich dynastii. Teraz stała przy komisji i odpowiadała na ich
pytania.
-Mogła by podać pani, Panno Walker ile było dynastii za
panowania królewskiej rodziny? Ile ich było przed najazdem?
-Królewska rodzina była do dwudziestej pierwszej dynastii.
Trwało to do 950 roku przed narodzinami Chrystusa. Później krajem zaopiekowali
się kapłani, następnie władcy krai, które podbiły Egipt lub starały się nad nim
zawładnąć i tak trwało do 30 roku przed Chrystusem.
-Bardzo dobrze. Następne pytanie. Mogłaby zinterpretować
pani te hieroglify i gdzie można je zobaczyć?
Spojrzała na nie. Od razu je skądś skojarzyła. Nagle
usłyszała stukanie w szybie. Spojrzała tam, tak jak komisja. Zobaczyła
brązowego ptaka. Benjamin. Przecież on miał pierścień za czasów dzieciństwa,
który sprawiał, ze przemieni się w to zwierzę. Uśmiechnęła się. Robił wszystko
by jej pomóc.
Spojrzała ponownie na hieroglify.
-Jest to pismo mówiące o drodze faraona po śmierci- zaczęła
rozpisywać na tablicy znaczenie pojedynczych symboli. – jest tu wyjaśnione, co
się dzieje z duszą faraona. Jest to wymalowane na ścianach grobowców.
Opowiadała swobodnie. Bardzo dobrze się czuła. Był to bardzo
przyjemny test. Po kilkunastu minutach miała usłyszeć werdykt.
-Panno Walker, w całej swojej karierze nauczyciela, nigdy
nie słyszałem by uczennica w Pani wieku potrafiła tyle powiedzieć na temat
Egiptu. Widać, że Pani opowiada o tym z fascynacją i wręcz czułością o tej
kulturze. Więc bez żadnych problemów zdaje Pani egzamin na dziewięćdziesiąt dziewięć
i pięćdziesiąt trzy setne procent.
Uśmiechnęła się szeroko. Nie wiedziała, że jest zdolna do
takiego wyniku. Chciała zdać go wysoko, ale, ze aż tak?
Podał jej dokumenty i swoją dłoń.
-Gratuluję, nigdy nie poznałem takiej osoby z taką ilością
wiedzy. Życzymy powodzenia. Uczelnia na pewno przyjmie Panią z otwartymi
ramionami.
-Naprawdę dziękuję- spojrzała w kierunku okna, gdzie
znajdował się Benjamin. Poruszył skrzydełkami. Również się cieszył.
Wyszła z sali. Była ostatnią osobą do przepytania. Z nią
było pięciu uczniów, którzy zdawali ten przedmiot. Schowała dokumenty do
torebki. W końcu ma wszystko z głowy. Zaczęła iść w kierunku schodów, kiedy
nagle się zatrzymała. Po schodach szedł Rafael. Co on tu robi?! Kiedy ją
zobaczył od razu zaczął iść w jej kierunku.
-Co ty tu robisz?!- zapytała zaskoczona. Nie ukrywała tego,
że jest zła.
-Nie teraz. Chodź, mamy kłopoty- powiedział biorąc ją za
nadgarstek.
-Ała, to boli- powiedziała. Wyrwała mu się. –O co ci chodzi?
Zawsze musisz wszystko spieprzyć?
-Alex, oni tu idą- powiedział poważnie.
-Co?- zapytała z niedowierzaniem. –To nie możliwe. Nie mogli
nas znaleźć.
-Uspokój się. Wiem, że Benjamin pewnie jest w okolicy.
Musimy uciekać- wydawał się
zdenerwowany i przejęty sytuacją.
zdenerwowany i przejęty sytuacją.
-Skąd o tym wiesz?- zapytała poważnie.
-Mam swoje sposoby. Chodź Alex, nie mogą cię porwać-
pociągnął ją delikatnie i zaczęła iść za nim.
-Uważaj, bo pomyślę, że się tym przejmujesz.
-Ile razy mam ci powtarzać? Byłem oszukiwany przez tyle lat,
że zamordowałaś matkę. Jak myślisz, jak ja się z tym czuję? O mało co, a
zabiłbym młodszą siostrę, która jest niewinna. Nie wiedziałem nawet, że ją mam,
dopóki nie zacząłem wypytywać ojca.
Tego się nie spodziewała. Czy mówił to szczerze? Doszli do
schodów. Usłyszała dwa ciche głosy mężczyzn. Czy to byli oni? Rafael gwałtownie
się zatrzymał. W pewnym momencie przyłożył jej sztylet do gardła i
przytrzymywał. Już chciała się bronić, kiedy szepnął jej do ucha:
-Niech pomyślą, że złapałem cię. Zachowaj pozory. Kiedy dam
ci znak, uciekniesz drugimi schodami. Zabierzesz Benjamina i uciekniecie do
domu. I pamiętaj, nie możesz użyć mocy. Dobrze?
Przytaknęła ruchem głowy. Czy mogła mu ufać?
-Zostaw mnie!- krzyknęła by przedstawienie wyglądało realnie.
Nagle zobaczyła dwóch mężczyzn. Byli ubrani w czerń, spodnie
i kurtki. Na szyi mieli jakieś znamiona. Był to połączony znak księżyca,
kamienia i krwi. Znała je z ksiąg. Zatrzymali się, a jeden się szeroko
uśmiechnął. Nie podobał jej się ten uśmiech.
-Widzę, że Rafael złapał małą- powiedział zadowolony.
-Cóż, tatuś będzie dumny- dodał ten drugi. –Gdzie się
podziewałeś? Richard zaczął zastanawiać się nad poszukiwaniami.
-Byłem tu i tam. Planowałem coś- dodał również zadowolony
spojrzał na nią, potem na nich. –A wy co tu robicie?
-Wyręczyłeś nas z misji. Znalazłeś malutką zgubę- podszedł
jeden do nich i delikatnie dotknął swoją szorstką dłonią jej policzka.
Odwróciła głowę, by go nie dotykał. Kiedy się odsunął, spojrzała na niego z
wielką chęcią mordu. Bała się, ale i była zła. Nienawidziła tych ludzi.
-Waleczna. Takie są najlepsze. Daj nam ją, my się już nią
zajmiemy- powiedział.
-Ja mam inne zdanie na ten temat- powiedział Rafael.
-Co masz na myśli? Sam chcesz zanieść siostrę do ojca? –
zadrwił robiąc krok do tyłu. Cały czas przyglądał się dziewczynie. Czuła jego
obrzydliwe spojrzenie na sobie.
-Muszę przyznać, masz śliczną siostrę. Szkoda, ze długo nie
pożyję. Daj nam ją, jeżeli nie chcesz mieć kłopotów przez radę.
-To byłby mały problem. Zrobię coś gorszego- wypuścił ją i
rzucił w ich stronę zaklęcie. Przewrócili się i spadli ze schodów- Alex
uciekaj!- krzyknął do niej.
Posłuchała bez wahania. Zaczęła biec w kierunku drugich
schodów na końcu korytarza. Słyszała jak Rafael walczy z jednym z nich.
Słyszała kroki za sobą. Jeden z nich musiał biec za nią. Zamknęła drzwi od schodów
i zaczęła biec dalej. Przeskakiwała przez trzy stopnie i więcej. Usłyszała
dźwięk wyłamanych drzwi i kroki. Spanikowana biegła dalej. Jak mogli ich
odnaleźć? Byli ostrożni! Zachwiała się i upadła. Biegając po schodach na
szpilkach to niezbyt dobry pomysł. Szybko wstała i była na drugim piętrze.
Przebiegła dwa. Zaczęła biec dalej. Przebiegła przez klasy.
Zatrzymała się. Nie słyszała żadnych kroków. Czyżby zaczął
bawić się jej strachem? Powoli i cicho zaczęła iść. Starała się spowolnić
oddech. Bała się, tego nie ukrywała. Ale była też gotowa do walki. Usłyszała
zbicie szklanego przedmiotu. Obróciła się szybko. Nikogo nie było. Zaczęła iść
powoli. Nie chciała wydać dźwięku, by porywacz jej nie znalazł.
Nagle poczuła męską dłoń na ramieniu, która nią rzuca o
ścianę. Tylko na niej była półka. Uderzyła o nią i osunęła się po ścianie.
Leżała na podłodze wraz z zawartością szafki. Poczuła krew w ustach i ciecz na
czole. Przymrużyła oczy. Kręciło jej się w głowie. Ostrość zaczęła znikać i wracać.
To tak bardzo bolało! Zaczęła wstawać. Znowu męska dłoń chwyciła ją i pomogła
wstać. Nie widziała napastnika. Zrobił to bardzo gwałtownie. Mocno przygwoździł
ją do ściany i przyłożył srebrny sztylet do jej drobnej szyi. Bała się.
Mężczyzna był bardzo zadowolony jej strachem. Uśmiechnął się wrednie.
-No proszę, proszę. Kto by pomyślał, że Rafael obroni
siostrę, na którą polował- zaśmiał się.
Musiała udać, że o niczym nie wie. Musi ich upewnić, że moc
jej się nie uaktywniła.
-Czego wy ode mnie chcecie?- zapytała przestraszona, co było
jedyną prawdą w jej planie.
-Już dobrze wiesz, czego chcemy maleńka. Rafael mógł cię
ostrzec.
-To musi być pomyłka. Ja nie mam brata. Rafaela poznałam
niedawno. Nie wiem, co się dzieję- powiedziała spanikowana.
-Oświecić cię kochanie? Niedługo poznasz tatusia i
braciszka. Cała szczęśliwa rodzinka. Módl się byś nie skończyła dziewiętnastych
urodzin, bo inaczej czeka cię bolesna śmierć.
-Jeszcze ich nie miałam. Czego wy ode mnie chcecie?
-Kochanie- zaczął. Nienawidziła, kiedy ją tak nazywał. –Czy
ja urodziłem się wczoraj? Zaczął się nowy rok. Skończyłaś dziewiętnaste
urodziny. Gadaj moc ci się uaktywniła, czy nie?- przycisnął mocniej ją do
ściany. Zaczęła się dusić, przez jego ramię przy szyi.
-Wole umrzeć niż cokolwiek wam powiedzieć- powiedziała do
niego z pogardą.
Mężczyzna mocno ją spoliczkował w prawy policzek. Upadłaby,
gdyby jej nie przytrzymywał.
-Chętnie zrobiłbym ci gorsze rzeczy niż zabicie cię, ale nie
mogę. Potrzebujemy cię żywej. Więc gadaj!- krzyknął. –Czy moc została uaktywniona
i gdzie jest Gabriela z tym więźniem z Egiptu?!
-Niczego nie powiem. Możesz mnie zabić, ale nie zmienię
zdania- powiedziała.
Uderzył ją ponownie w ten sam policzek. Starała się obronić
ale nie mogła. Kosztowało ją to dużo siły. Zaczynała słabnąć. Musi użyć mocy,
inaczej ją zabije, potem Benjamina, Rafaela i innych.
Chciał ją znowu uderzyć, powtórzyć ruch, ale nie zdążył.
Nagle pojawiła się kobieta. Zaatakowała go, a ona upadła na
ziemię. W głowie jej szumiało od silnego uderzenia od mebla i mężczyzny w twarz.
Czuła jak krew płynie z jej wargi. Głowa bolała niemiłosiernie. Ale otrzeźwiała
po usłyszeniu imienia kobiety:
-Astera- powiedział mężczyzna. –Mogłem się spodziewać, że
obronisz siostrzenicę- zadrwił.
Rzuciła w niego zaklęciem. Ta kobieta. Widziała ją. Wczoraj
pytała się jej o egzaminy. Szukała siostrzenicy. Ona jest jej rodziną, siostrą
matki. To ona położyła jej list w domu. To ona ją ostrzegła, to ona jej
pomogła.
Astera wyczarowała ataki i obronę. Mężczyzna zaczął
przegrywać i upadł. Nie mógł się ruszyć. Nie widziała całego zajścia. Głowa ją
tak mocno bolała. Miała zamknięte oczy. Usłyszała jak kobieta do niej podchodzi
i próbuje obudzić. Musiała myśleć, ze straciła przytomność.
-Alexandro, kochanie obudź się. Musisz uciekać- powiedziała.
Mężczyzna zaczął się podnosić. Otworzyła oczy. Widziała
rozmazane plamy. Mężczyzna musiał mocno ją uderzyć. Kobieta szybko wstała i
obroniła się magią. Zaczynała pokonywać go. Ostrość się zaczynała poprawiać.
Niestety, ciotka nie wygrywała na długo. Uderzył w kobietę magią. Została mocno
zraniona w klatkę piersiową. Zaczęła przegrywać. Uderzyła się o ścianę przez
silne uderzenie napastnika. Mężczyzna wytarł kącik ust z krwi. Musiał mocno
oberwać od kobiety. Wyciągnął sztylet. Nie mogła pozwolić by ją skrzywdził. Przypomnij
sobie treningi- nakazała sobie w duchu. Zaczęła wstawać.
Skupiła moc na nim. Krzyknął zaskoczony i zły. Wcześniej
wykorzystała ten czar na Cleopatrze. Chwycił się za głowę i upadł krzycząc.
Przerwała, musiała go jakoś unieruchomić. Wstała. Poczuła zawroty głowy ale
nakazała im by zniknęły. Musiała obronić je dwie. Na górze jeszcze Rafael.
Benjamin w okolicy. A co jak go złapali?! Nie mogli.
Rzuciła zaklęciem. Nikt nie będzie jej groził, ani
Benjaminowi. Mężczyzna się obronił i rzucił czar obezwładnienia. Odebrała go i
zneutralizowała. Nagle pojawił się przed nią czar atakujący, raniący. Zielony
promień uderzył w jej ramię. Pojawiła się na nim niewielka rana. Bolała.
Wyczarowała kulę światła i rzuciła nią. Mężczyzna nie widział niczego przez
oślepiające światło, które tylko on widział. Rzuciła czarem obezwładniającym.
Ominął go. Nagle wypowiedział jakąś formułę, który nigdy nie słyszała. Rzucił w
nią, ona go przejęła i odbiła. Tak jak wtedy na pierwszym treningu, kiedy
odebrała zaklęcie Margona i wykorzystała jego zaklęcie przeciw niemu. Zielony
promień uderzył w jego pierś. Zatoczył się do tyłu. Spojrzał na siebie, potem
na nastolatkę. Przestraszona, bezsilna zsunęła się po ścianie. Nie miała już
siły. Jego oczy zaczęły robić się mętne. Ciało wiotkie. Spojrzenie robiło się
puste. Nie widziała już tej furii. Zaczął upadać na ziemię. Huk i leżał na
ziemi. Co ona zrobiła? Jakie to było zaklęcie? Nagle zielona poświata pojawiła
się nad ciałem mężczyzny. Wyglądała jak mgła. Zaczęła znikać, aż w końcu nie
była widoczna. Oddychała bardzo głęboko. Ze zmęczenia i przerażenia. Czy
właśnie zabiła jednego członka rady? Czy w ogóle, ona zabiła? Nie była zdolna
do poruszenia się. Pozbawiła kogoś życia. Tak drogocenny dar. Nie powinna tego
robić, nie ona decyduje, kto powinien żyć, a kto nie. Ale musiała. On mógł
skrzywdzić jej bliskich. Chciał zabić tą kobietę, jej ciotkę, Asterę.
Zorientowała się, że na policzkach ma łzy. Starła je, ale na
marne. Wróciły. Nie wiedziała, co się dzieje. Usłyszała kolejne kroki. Nie, nie
mogli wrócić. Nie miała już siły do walki. Po chwili ktoś był w Sali. Spojrzała
zlękniona. Benjamin, jest cały.
Szybko do niej podszedł i przytulił. Był bardzo
zdenerwowany:
-Bogowie dziękuję. Jesteś cała?- zapytał. –Odezwij się.
Nie odpowiedziała, była w zbyt wielkim szoku. Tak bardzo się
wystraszyła o niego, o innych.
-Alex, Alex spójrz na mnie- wziął jej twarz w dłonie. –Już
jestem, spokojnie. Nic ci nie jest? Jesteś cała? Powiedz coś.
-Benjaminie ja zabiłam- powiedziała ze łzami w oczach. –Ja
zabiłam człowieka- powtórzyła przerażona.
-Musiałaś. Inaczej ty mogłaś być na jego miejscu- przytulił
ją mocno na tę myśl.-Mógł zabić ciebie. Widziałem z daleka jak odebrałaś jego
moc. Nie wiedziałaś jaki czar rzucił. On użył zakazanej formuły. Jest sam sobie
winien. Spokojnie.
Przytaknęła ruchem głowy. Kurczowo się trzymała jego kurtki.
-Nic ci nie jest? Nie dotykał cię? Nie zrobił ci niczego?
Jesteś poważnie ranna?- zapytał zaniepokojony.
Wiedział, że członkowie rady byli i są potworami. Atakują,
najeżdżają, gwałcą, zabijają. W tym się specjalizują najbardziej.
-Nic mi nie jest. To tylko powierzchowne rany- powiedziała
wycierając łzy. Zaczynała się uspokajać.
-To dobrze. Twój policzek- delikatnie go dotknął. Musiał źle
wyglądać. –Facet ma szczęście, że nie żyję- warknął pod nosem. Nie lubiła tego
tonu. -Spokojnie kochanie- mocno ją objął. Jekła. Odsunął się i spojrzał na jej
ramię. –Krwawisz!
Zerwał kawałek swojej koszuli i zawiązał nim zranioną część
ciała. Zabolało, kiedy zawiązał.
-Co z Rafaelem? Nic wam nie jest?- zapytała.
-Rafael oberwał, ale jest cały. Zaraz powinien tu być.
Unieruchomił tamtego i ukrył. Przeszukuje, czy czasem nie ma ich więcej.
Przytaknęła. Spojrzała na leżącą kobietę. Musieli jej pomóc.
Zaczęła wstawać. Benjamin pomógł jej. Była mocno poobijana.
-Kto to jest?- zapytał Benjamin.
-Nazwał ją Asterą- spojrzała na niego.
Widziała w jego oczach zaskoczenie. Poszła do niej i
ukucnęła przy niej. Położyła dłoń na jej szyi. Wyczuwała puls, żyje. Ulżyło
jej. Musiała jakoś ją uleczyć. Cały czas traciła krew.
Położyła dłoń na jej. Zamknęła oczy. Musi jej pomóc.
-Co chcesz zrobić?- zapytał.
-Muszę ją uleczyć. Inaczej nie przeżyje.
-Dobrze, spokojnie. Rób, co musisz robić.
-Ale…- zamilkła.
-Ale co? Co się dzieję?
-Nigdy nie używałam tego zaklęcia. Wyczytałam je tylko z
ksiąg.
-Poradzisz sobie, wymów je. Pamiętasz, co mówił Margon? Wystarczy,
że się na nim skupisz.
Tak też chciała zrobić. Położyła dłoń Astery pomiędzy
swoimi. Zaczęła wymawiać łacińskie słowa. Z jej dłoni pojawił się blask, który
przeszedł na ciało kobiety. Zaczął iść jej żyłami, tętnicą. Przeszła do piersi.
Chwilę błyszczała. Oddech nieprzytomnej zaczął się unormowywać. O to chodziło.
Blask zniknął. Odłożyła delikatnie dłoń kobiety. Nadal była nieprzytomna.
-Chodź, musimy uciekać- wziął delikatnie kobietę na ręce.
Wstała. Muszą uciekać.
Wyszła z sali, a za nią Benjamin. Zaczęli iść w stronę
tylniego wyjścia.
Nagle zza nimi usłyszeli kroki. Oboje się odwrócili. Był tam
jeden z członków rady. Miał coś na wzór pistoletu. Wystrzelił z niego coś, co
zraniło Benjamina.
-Benjamin!- krzyknęła.
Rzuciła w mężczyznę zaklęciem obezwładniającym. Zaskoczyło
go to i nie obronił się. Nieprzytomny upadł na ziemię.
Podbiegł do niego. Astera leżała obok. Chwyciła jego twarz w
dłoniach. Nie ruszał się.
-Benjamin? Benjamin?!- zaczęła krzyczeć.
Dlaczego on się nie ruszał? Przecież wampirów się tak nie
zabija. Dlaczego wygląda jakby nie miał się obudzić? Spojrzała na jego pierś.
Coś drewnianego wystawało z jego piersi. To coś, co zostało wystrzelone z
urządzenia napastnika. Chwyciła to i wyciągnęła. Było bardzo głęboko. Miała
problem z wyciągnięciem drewnianej strzałki. Kiedy wyciągnęła ją, otworzył
oczy. Usiadł i zaczął kaszleć, głęboko oddychać.
-Nic ci nie jest?- zapytała spanikowana.
-Nic- powiedział sapiąc. Objęła go za szyję i mocno
uścisnęła. Przez chwilę bała się, że może już nigdy nie usłyszeć jego głosu.
-Jesteście cali?- usłyszeli głos.
Po schodach szedł Rafael. Miał krew we włosach, rozdarty
policzek i bluzkę od krwi. Nie wiedziała czyja to była.
-Nic nam nie jest. Gdzie jest tamten?- zapytał ją Benjamin.
-Leży nieprzytomny. Unieruchomiłam go- powiedziała, kiedy
wstawał.
-Zajmę się nim- spojrzał na kobietę. –Co ona tu robi?-
podszedł do niej.
-Przyszła, kiedy walczyłam z poprzednim. Odciągnęła jego
uwagę. Wyleczyłam ją- powiedziała.
-Potrafisz już leczyć?- zapytał.
-Tak jakby. Chodźmy już stąd. Mogą tu przyjechać inni.
-Ukryłeś ciało?- zapytał Egipcjanin.
-Pozbyłem się go. Nikt go nie zobaczy. Na szczęście nikogo
nie było w szkole- powiedział jej brat biorąc ich członka rodziny na ręce.
Mężczyzna zaczął się budzić. Zaczął sięgać po urządzenie,
które zraniło Benjamina. Egipcjanin szybko do niego podszedł. Chwycił za kurtkę
i przycisnął do ściany.
-Skąd wiedzieliście, gdzie nas szukać?- zapytał groźnym
głosem. Jak bardzo go nie lubiła. Zawsze go słyszała w takich sytuacjach.
-Nie powiem ci tego. Zabiliby mnie.
-Nie licz, że ja tego nie zrobię. Gadaj, skąd wiedzieliście!-
krzyknął. –Kto wam powiedział?!
-Nie uchronisz jej. Niedługo was znajdą. Zapanują nad nią i
zabiją cię jako pierwszego. Nie macie szans z radą. Amun i Richard was
zniszczą- zaczął się śmiać.
Benjamin się napiął. Chwycił jego głowę i gwałtownie
wykręcił. Mężczyzna umilkł i upadł sztywno. Skręcił mu kark. Zakryła usta
dłonią. To było zbyt wiele dla niej.
-Musimy wiać, zaraz mogą tu być inni- powiedział Benjamin.
-Zadzwonisz do Carlisle by zajął się nią?- zapytał Rafael.
-Oczywiście, ale chodźmy stąd. Nie chce tu być. Mogą wrócić.
Zaczęli wracać. Przeszli przez szkołę i byli już prawie przy
wyjściu, kiedy Rafael powiedział:
-Cholera. Zostawiłem medalion w Sali, gdzie was znalazłem.
-Idźcie, ja zaraz wrócę- powiedziała Alexandra wracając się.
-Alex bądź ostrożna. Zaraz do ciebie przyjde- powiedział
Benjamin idąc dalej. Nie chciał by szła sama.
-Nikogo tu już nie ma. Bez obaw- powiedziała.
Szła dalej. Po głowie chodziły jej pytania : skąd mogli się
dowiedzieć? Jak ich znaleźli? Skąd pojawiła się Astera? Czym była ta broń,
która zraniła Benjamina? Było ich o wiele więcej.
Przeszła przez korytarz i zaczęła iść po schodach. Przeszła
przez drugie piętro i weszła do pomieszczenia, gdzie zaatakowano Benjamina.
Dookoła było pełno szkła z sali w której została zaatakowana ona i Astera.
Zobaczyła przy drzwiach medalion brata. Wzięła go w dłoń. Szybko się
odwróciła i zaczęła iść. Chciała jak najszybciej wyjść z tego budynku. Usłyszała jak coś na końcu korytarza upada. Odwróciła się nerwowo. Coś spadło. To musiała być jakaś rzecz ze zniszczonej sali. Odetchnęła nerwowo. Ale dlaczego ruszyło by się samo? Szybko odwróciła się i zobaczyła przed sobą mężczyznę. Zrobiła trzy kroki w tył. Przestraszyła się. Mężczyzna uśmiechnął się obrzydliwie i szybko do niej podszedł. Niestety, BYŁ wampirem! Uderzyła o ścianę, a mężczyzna wbił swoje białe zęby w jej szyję. Pojawił się ostry ból. Krzyknęła. Wiedziała, co to znaczy. Nie mogła się przemienić! Od razu pojawił się Benjamin. Odciągnął go i zaczął z nim walczyć. Wyglądał jak rozwścieczona bestia. Położyła dłoń na zranionej szyi. Krew wypływała z rany. Słabo się czuła. Nie lubiła krwi. Trzymała na niej dłoń. Musiała zatamować krwawienie. Benjamin szybko uporał się z mężczyzną. Nie wiedziała jak prędko mógł przemienić w części mężczyznę. Wyglądało to, jakby przed nim leżał rozkruszony pomnik. Wyciągnął zapalniczkę i podpalił kawałki. Nawet nie patrzył jak się pali. Od razu był przy niej. Oddychała bardzo szybko i nerwowo. Bała się. Wziął ją w ramiona. Czuła się jak szmaciana laleczka w jego ramionach. Taka bezwładna, bez czucia. Rana na szyi strasznie ją bolała. Wampirzym tempem pojawił się na parterze. Położył ją na ławce, na której wczoraj ją posadził. Usiadła. Była strasznie spanikowana.
odwróciła i zaczęła iść. Chciała jak najszybciej wyjść z tego budynku. Usłyszała jak coś na końcu korytarza upada. Odwróciła się nerwowo. Coś spadło. To musiała być jakaś rzecz ze zniszczonej sali. Odetchnęła nerwowo. Ale dlaczego ruszyło by się samo? Szybko odwróciła się i zobaczyła przed sobą mężczyznę. Zrobiła trzy kroki w tył. Przestraszyła się. Mężczyzna uśmiechnął się obrzydliwie i szybko do niej podszedł. Niestety, BYŁ wampirem! Uderzyła o ścianę, a mężczyzna wbił swoje białe zęby w jej szyję. Pojawił się ostry ból. Krzyknęła. Wiedziała, co to znaczy. Nie mogła się przemienić! Od razu pojawił się Benjamin. Odciągnął go i zaczął z nim walczyć. Wyglądał jak rozwścieczona bestia. Położyła dłoń na zranionej szyi. Krew wypływała z rany. Słabo się czuła. Nie lubiła krwi. Trzymała na niej dłoń. Musiała zatamować krwawienie. Benjamin szybko uporał się z mężczyzną. Nie wiedziała jak prędko mógł przemienić w części mężczyznę. Wyglądało to, jakby przed nim leżał rozkruszony pomnik. Wyciągnął zapalniczkę i podpalił kawałki. Nawet nie patrzył jak się pali. Od razu był przy niej. Oddychała bardzo szybko i nerwowo. Bała się. Wziął ją w ramiona. Czuła się jak szmaciana laleczka w jego ramionach. Taka bezwładna, bez czucia. Rana na szyi strasznie ją bolała. Wampirzym tempem pojawił się na parterze. Położył ją na ławce, na której wczoraj ją posadził. Usiadła. Była strasznie spanikowana.
-Kochanie spokojnie- powiedział sam zdenerwowany. –Pokaż to.
Delikatnie wziął jej dłoń. Nie podobało mu się to. Została
delikatnie ugryziona, ale jad mógł już być we krwi.
-Alex, Alex spójrz na mnie- wziął jej policzek w dłoń.
–Muszę sprawdzić, czy masz jad we krwi. Jeżeli tak, będę musiał się go pozbyć.
Wiedziała, jak można jad wyeliminować. Musiał ją ugryźć.
-Ja nie chce…. nie chce zostać wampirem- powiedziała cicho.
Rana strasznie ją bolała.
-Nie będziesz. Pozbędę się jadu. Będzie bolało, ale postaram
się byś go nie czuła tak mocno. Powstrzymię się, nie wypiję dużo, tylko tyle
ile trzeba.
-Wierzę ci Benjaminie.
Wiedziała, że to jedyny sposób by ją uratować.
Benjamin przybliżył się do niej. Wziął włosy, by mu nie
przeszkadzały. Przyłożył usta do rany i wbił w nią kły. Zasyczała z bólu. Zacisnęła
dłonie na jego ramionach. Gdyby był człowiekiem, czułby ból wbijanych paznokci.
Położyła głowę przy jego. Zaczęła mocniej oddychać. Ból stawał się nieznośny.
Objął ją czulej. Chciał uspokoić. Położył dłoń na jej lini włosów na głowie.
Wtuliła się w jego pierś i ramię. Tak bardzo bolało! Krzyknęła cicho w czasie
chowania twarzy w kurtce chłopaka.
-Błagam Benjaminie, to boli- krzyknęła zrozpaczona w jego
kurtkę.
Dlaczego to tak
boli?! Czuła jakby w żyłach coś ją paliło. Ogień się zbliżał do rany. Wiedziała,
że musiała zacząć płakać z bólu. Czuła mokre policzki. W pewnej chwili poczuła
spokój. Błogość. Koniec. Benjamin odsunął się od rany. Oddychała głęboko ale
już nie nerwowo. Krew nie sączyła się tak mocno z rany.
-Alex- powiedział spanikowany. –Słyszysz mnie?- sądził, że
zaczęła tracić przytomność.
-Nic mi nie jest. Udało ci się?- zapytała w jego solidnym
objęciu. Szumiało jej w głowie, widziała jakieś kolorowe plamy.
-Tak. Miałaś dużo jadu jak na tę chwilę ataku. Przepraszam,
że musiałaś to przeżyć. Nic ci nie będzie- powiedział.
-Uratowałeś mnie- objęła go mocniej. –Dziękuję. Dzięki tobie
nadal będę sobą.
-Będzie dobrze. Chodź kochanie- ponownie wziął ją w ramiona
i zaczął iść w kierunku wyjścia. Już po chwili usłyszała głos brata:
-Co jej się stało?!- podszedł do nich. Miała przymknięte
oczy. Ten ból ją wykończył.
-Ostatni był w szkole. Zaatakował ją. Na szczęście byłem
obok. Nic jej nie będzie- powiedział Benjamin. Zaczęło robić jej się zimno. Nie
miała kurtki, a na dworze sypał śnieg.
-Zabierzmy się stąd. Ona nie ma kurtki- powiedział Rafael
okrywając ją swoją.
-Nic mi nie będzie- odezwała się w końcu. –Jedźmy zanim nikt
nas nie ściga.
Zaniósł ją na przód samochodu. Otworzył drzwi auta na
miejsce dla pasażera koło kierowcy. Usiadła. Była świadoma, przytomna ale tylko
osłabiona. Nic jej nie będzie.
Nagle telefon Benjamina zaczął wibrować. Wampir położył go w
samochodzie i wlączył na głośnomówiący i odpalił silnik. Dzwonił Carlisle.
-Benjaminie, co się stało? Alice miała wizję.
-Rada przyszła do szkoły. Alex jest ranna, Astera też.
Rafael jest cały.
-Już do was jedziemy. Co się dzieję z Alexandrą? Nie widzi
jej.
-Jestem- powiedziała nastolatka. –Nic mi nie jest. Jestem
tylko pokaleczona.
***
Dojechali na miejsce. Na początku Alexandra była niezbyt przekonana
pomysłem by Rafael z nimi jechał do domu. Cząstka jej duszy nadal mu nie ufała.
Wrócili do domu. Weszli do domu. Przyszła do nich Isisa i Cleo. Spojrzały
przestraszone na nich.
-Benjaminie, co się stało?!- zapytała przerażona kobieta.
–Alexandro, jesteś ranna!
-Rada- powiedziała nastolatka. –Znaleźli nas. Są w mieście.
Wszyscy są martwi. Nikt nie będzie o nas wiedział.
-Zaniosę ją na górę- powiedział Benjamin.
Zniknął. Zaczęła iść w kierunku salonu. Musiała usiąść.
Czuła, że zaraz się przewróci. Była strasznie osłabiona. Nogi ugięły się pod
nią w czasie drogi. Poczuła jak silne ramiona ją przytrzymują i biorą pod
ramię. Spojrzała z przekonaniem, ze to Benjamin. Jednak był to Rafael.
Powiedział do niej, zupełnie jakby miała zaraz na niego krzyczeć :
-Pomogę ci dojść do kanapy.
Przytrzymała się go. Był w końcu jej bratem. Nienawidziła go
ale był jej jedyną rodziną.
Usiadła. Było to wspaniałe uczucie. Isisa podeszła do nich.
Zaczęła oglądać rany.
-Na bogów!- powiedziała zdenerwowana. –Zostałaś ukąszona!
-Benjamin już pozbył się jadu- wyjaśnił Rafael zanim zdążyła
odpowiedzieć.
-Całe szczęście- powiedziała kobieta.
Poczuła jak brat chwyta ją za nadgarstki. Wyrwała je
zaskoczona. Spojrzała na niego zdezorientowana.
-Co ty robisz?!- zapytała.
-Musimy cię uleczyć. Poczujesz się lepiej. Jesteś osłabiona
i nie wiem, czy poradzisz sobie pomóc.
-A ty?
-Co ja?- zapytał.
-Też potrzebujesz wyleczenia- powiedziała.
Wyglądał jakby był zaskoczony jej troską o niego. Nie
dziwiła się. Sama była zaskoczona.
-Nic mi nie będzie.
Chwycili się za nadgarstki rodzeństwa i wymienili króciutką
formułkę. Dziewczyna jednak miała w sobie jeszcze pokłady energii. Wykorzystała
ją do wyleczenia jej i jego.
-Mówiłem, byś tego nie robiła- powiedział.
-To tylko dla naszego dobra- powiedziała.
Spojrzała na siebie. Rana z ramienia była widoczna ale
zaczęła się zabliźniać. Tak samo szrama na szyi. Dotknęła jej, zaczęła powoli
znikać. O to chodziło. Musiała tylko odpocząć.
Usłyszała jak jakiś samochód podjeżdża pod dom. Nerwowym
ruchem poszła do okna, zakręciło jej się w głowie i chwyciła się ściany. Na
szczęście byli to Cullenowie. Carlisle, Esme, Alice, Rose, Jasper i Emmet.
Otworzyła im drzwi. Widziała jak Esme się przejęła.
Wiedziała, że musi okropnie wyglądać w czarnej spódniczce od krwi i białej
koszuli, która kiedyś była biała i cała. Teraz była podarta na ramionach w
plamach krwi.
-Jesteś cała?- podeszła Esme i objęła ją. Delikatnie
zabolało.
-Nic mi nie jest- powiedziała kiedy weszli. Esme spojrzała
na jej ranę na szyi. Spojrzała spanikowana na męża.
-Benjamin pozbył się jadu- powiedział do małżonki. Spojrzał
na nastolatkę- wszyscy są bezpieczni?
Przytaknęła, lecz nagle coś jej się przypomniało.
-Jack!- powiedziała. –On niczego nie wie. Mogą go znaleźć.
-Pojedziemy po niego- powiedział Jasper. Od razu zniknął z
Alice.
-Nic mu nie będzie. Spokojnie- objęła ją Rose, jednak szybko
się odsunęła. Krew.
-Pójdę ją zmyć- powiedziała do nich i zaczęła iść w stronę
schodów.
-Kochanie nie śpiesz się. Zrób wszystko na spokojnie. Nic
już wam nie grozi. Jack zaraz tu będzie- była bardzo kochaną kobietą.
-Benjamin poszedł położyć Asterę- powiedziała do Carlisla. -Zaraz
powinien przyjść.
-Poszukam go. Zajmę się twoją ciocią- powiedział.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz